"Wojna hybrydowa" Rosji w państwach bałtyckich. Czy Putin może wykorzystać Polaków na Litwie?
Państwa bałtyckie od kilku tygodni ostrzegają o coraz śmielszych zakusach swojego potężnego sąsiada ze wschodu. Litwa, Łotwa i Estonia obawiają się, że wkrótce mogą paść ofiarą apetytu rosyjskiego niedźwiedzia. Liczna mniejszość rosyjska w tych państwach potencjalnie umożliwiałaby działania podobne do tych na Ukrainie. Jednak nie tylko Rosjanie, ale i Polacy na Litwie, mogą być narzędziem kremlowskiej "wojny hybrydowej" w państwach bałtyckich. O metodach działań Moskwy rozmawiał z Wirtualną Polską Piotr Kościński z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
26.02.2015 | aktual.: 26.02.2015 16:21
WP: Adam Parfieniuk, WP: Czy w ramach "wojny hybrydowej" Rosja może próbować rozgrywać mniejszość polską na Litwie przeciwko większości tamtejszego społeczeństwa?
Piotr Kościński, PISM: Nie sądzę, by było to możliwe, nawet biorąc pod uwagę kierunek polityki Akcji Wyborczej Polski na Litwie (AWPL), która przed wyborami wchodziła w porozumienia z ugrupowaniami reprezentującymi rosyjską mniejszość. Już taki sojusz z naszej perspektywy może wydawać się egzotyczny, ale problemy obu mniejszości są podobne, jeśli brać pod uwagę stosunek państwa litewskiego. AWPL po prostu mówi głosem mniejszości. Sądzę, że to nie oznacza automatycznie, że tamtejsi Polacy staną się prorosyjscy, bo przeszłe działania Rosjan na Litwie nie budzą pozytywnych emocji Polaków. Co więcej, zwrotem ku Moskwie litewscy Polacy zraziliby do siebie znaczące środowiska w Polsce.
WP: Jednak szef AWPL Waldemar Tomaszewski swoimi wypowiedziami w ostatnich tygodniach i miesiącach dolewał oliwy do ognia, m. in. krytykując protesty na Majdanie i zrównując aneksję Krymu z niepodległością Kosowa. Jak rozumieć tego typu wypowiedzi?
Oczywiście prorosyjskie nastroje mogą się pojawiać. Trzeba sobie tylko zadać pytanie czy wynikają z głębokiego przekonania, czy z kalkulacji nastawionej na pozyskanie głosów mniejszości rosyjskiej. Tak czy inaczej, w obliczu wojny na Ukrainie taka polityka jest bardzo krótkowzroczna. Pokazuje także, jak daleko zabrnął spór pomiędzy organizacjami Polaków a władzami Litwy. Widzę tu miejsce dla polskiego rządu, który powinien w takiej sytuacji wskazać rodakom, że ich postępowanie niekoniecznie jest korzystne dla Polski, kraju, z którym się przecież utożsamiają.
WP: Czy jest możliwe skuteczne wpływanie na polskich działaczy na Litwie?
Nie tylko możliwe, ale i konieczne. Nie chodzi tu oczywiście o wydawanie rozkazów, ale o służenie radą. Powinniśmy wychodzić z takimi inicjatywami już na najwyższych szczeblach władzy.
WP: Na Facebooku już powstał fanpage Wileńskiej Republiki Ludowej, który otwarcie opowiada się za wprowadzeniem "polskich zielonych ludzików" na Litwę na wzór ukraińskich separatystów. Kto może stać za takimi inicjatywami?
Nie wykluczam, że to mogą być po prostu Rosjanie. Nie od dziś wiadomo, że mają w sieci swoją "armię trolli", która w przychylnym dla Kremla tonie komentuje wszelkie publikacje w polskim internecie, szczególnie te proukraińskie. Polskie "zielone ludziki" na Litwie to może być albo wytwór czyjejś chorej wyobraźni, albo celowe działanie, mające skłócić Polaków z Litwinami. Już Związek Radziecki stosował na tym polu metodę "dziel i rządź". Fakt, że w Litewskiej SSR było ponad 100 szkół z językiem polskim nie był spowodowany miłością ZSRR do Polaków na Litwie. Tylko chęcią rozgrywania jednych przeciwko drugim. Na terenie zachodniej Białorusi, również zamieszkałym przez Polaków, w ogóle nie było takich szkół. Widocznie w Moskwie uznano, że Białoruś nie będzie nastręczała problemów.
WP: Z podobnym "internetowym separatyzmem" mamy także do czynienia w regionie Łatgalii, w sąsiedniej Łotwie, z tą różnicą, że tam chodzi o wezwanie rosyjskich "zielonych ludzików" i separatyzm na krymską modłę. Czy powtórka z Ukrainy jest w takiej sytuacji możliwa?
Nieporównywalnie trudniej byłoby przeprowadzić coś podobnego w państwie, które należy do NATO i Unii Europejskiej. Łotwa jest niewielka i słaba militarnie, ale ma za sobą Sojusz, który nie pozwoli na swobodne operowanie "zielonych ludzików". Nie można przy tym wykluczyć siania niepokojów i odciągania władz Łotwy od bieżących problemów politycznych zwłaszcza przez rosyjską propagandę, a ta jest "lepsza" niż zachodnia. Rosja działa, a Zachód reaguje. Często w momencie, gdy Moskwa podejmuje już inne akcje na polu propagandowym.
WP: Według przeprowadzonego w styczniu sondażu, 70 proc. Litwinów czerpie wiedzę o Ukrainie z rodzimych mediów. Tymczasem wśród mniejszości narodowych na Litwie 60 proc. jako źródło podaje media rosyjskie. Czy Zachód powinien zabiegać o zmianę tego stanu rzeczy?
Mniejszości, zwłaszcza te rosyjskojęzyczne, chętniej oglądają telewizję i czytają gazety po rosyjsku, co jest zrozumiałe. Mówiąc uczciwie, to stacje rosyjskie mają większe budżety od kanałów państw bałtyckich, więc pomijając już sam aspekt propagandowy, mogą tworzyć bardziej atrakcyjne treści. Dlatego siła ich oddziaływania może być większa. Zachód powinien rozważyć stworzenie stacji rosyjskojęzycznej, skierowanej do mniejszości Litwy, Łotwy i Estonii. To powinny być poważne, skoordynowane działania, a takich nie mamy.
WP: Państwa bałtyckie są dziś wschodnią granicą NATO. Czy sam "autorytet" Sojuszu jest je w stanie uchronić przed ewentualną agresją na wzór tej z Ukrainy?
Ukraińcy muszą radzić sobie sami. Mogą co najwyżej liczyć na wsparcie szkoleniowe zachodnich oficerów i to nie w rejonie konfliktu, a w okolicach Lwowa czy Tarnopola. Tymczasem w państwach bałtyckich, w razie agresji, realny jest scenariusz lądowania amerykańskich, brytyjskich czy nawet polskich żołnierzy.
WP: Litwa zapowiada powrót powszechnego poboru wojskowego, zwiększa też budżet obronny. Łotwa chce wzmocnić obronę przeciwlotniczą i nasilić obserwacje przestrzeni powietrznej. Czy takie ruchy mogą robić wrażenie na potężnej Rosji?
Zakładając czysto hipotetycznie, że doszłoby do otwartego konfliktu, wszystkie strony muszą mieć na uwadze, że NATO nie przybędzie bezzwłocznie z pomocą. W pierwszej chwili działają jednostki krajowe, dopiero później przychodzi pomoc. Dlatego wzmocnienia w tych państwach są konieczne, ale nie możemy się łudzić, że państwa bałtyckie samodzielnie powstrzymałyby uderzenie.