Wojewoda mówi o "zbieraniu liści". Miller odpowiada: ciasny umysł nie uwiera
Wojewoda pomorski Dariusz Drelich nie zdecydował się na ogłoszenie klęski żywiołowej po nawałnicach. Następnie bronił swojej decyzji w dość zaskakujący sposób mówiąc, że "do zbierania gałęzi, do zamiatania liści nie będzie wzywać wojska". Jego słowa spotkały się z ostrą krytyką w internecie.
W ostatni weekend nad Polską przeszły intensywne burze. W wyniku nawałnic, w nocy z piątku na sobotę, zginęło sześć osób (pięć na Pomorzu i jedna w Wielkopolsce), a około 50 zostało rannych. Silny wiatr uszkodził lub zerwał dachy z prawie 3 tys. domów, w tym z ponad 2 tys. mieszkalnych. Zniszczeniom uległo też 40 tys. ha lasów. Za usuwanie szkód zabrali się strażacy i okoliczni mieszkańcy. - To pospolite ruszenie - relacjonował Jarosław Kociszewski, reporter Wirtualnej Polski.
Mimo ogromu zniszczeń dopiero nie podjęto decyzji o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej. Wojsko na miejscu pojawiło się dopiero we wtorek. Niektórzy uważają, że żołnierze pojawili się za późno.
Tymczasem wojewoda pomorski Dariusz Drelich w nietypowy sposób wyjaśniał w rozmowie z dziennikarzem "Faktów" TVN dlaczego nie zdecydował się na ogłoszenie stanu klęski żywiołowej. - Do zbierania gałęzi, do zamiatania liści nie będziemy wzywać wojska - tłumaczył.
Według Drelicha do usuwania szkód wystarczy straż pożarna, leśnicy i pomoc okolicznych mieszkańców. Jego słowa o usuwaniu skutków tragicznych wichur wywołały spore poruszenie w internecie. Większość użytkowników sieci jest oburzona słowami wojewody.