Wojciech Lubawski o zmianach w Kielcach: Mówię młodym, żeby wyjeżdżali. Ale...

- Jeżeli naukowiec mówi, że inwestowanie w park technologiczny jest błędem, to zakładam, że nigdy tam nie był. Jesteśmy z tego parku dumni. Mamy 200 firm, to jest najlepszy park technologiczny w Polsce. Nie można przy tym zapominać o Targach Kielce, które nie tylko są elementem promocji miasta, ale firmą wielokrotnie nagradzaną jako najlepszy pracodawca - mówi Wojciech Lubawski, prezydent Kielc.

Wojciech Lubawski o zmianach w Kielcach: Mówię młodym, żeby wyjeżdżali. Ale...
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Paweł Małecki

24.08.2018 16:54

  • Na przestrzeni ostatnich 15 lat Kielce przeszły swoistą transformację. Miasto nabrało charakteru przemysłowego, swój kapitał ulokowały tu setki firm, a kolejne chcą to zrobić.
  • Zmienił się układ komunikacyjny, powstały i wciąż powstają nowe drogi. Jak grzyby po deszczu rosną kolejne mieszkania.
  • Największym problemem miasta jest jednak odpływ młodych ludzi. Jak ich zatrzymać? Prezydent miasta mówi: wyjeżdżajcie.
  • Prezydent Kielc tłumaczy dlaczego nie ogłosił jeszcze startu w kolejnych wyborach i co mysli o innych kandydatach.

To pańska trzecia kadencja jako prezydenta miasta. Jak wygrywa się wybory?

Wojciech Lubawski, prezydent Kielc: Nie znam recepty, jak wygrywać wybory samorządowe, ale wiem, że jak coś się robi autentycznie, poważnie i profesjonalnie, to ludzie są to w stanie docenić. Ja na przykład nigdy przez żadnymi wyborami nie obiecywałem czegoś, co do czego nie miałem pewności, że to zrealizuję. Natomiast po każdej kadencji publikowałem materiał, w którym rozliczałem się z mieszkańcami z przedwyborczych zobowiązań. Mam taki charakter, że ludzie nie od razu się do mnie przekonują, ale ja też ich nie bałamucę, nie obiecuję, fajerwerki mnie nie ekscytują. Jeśli ktoś mnie o coś prosi, to zanim mu odpowiem, sprawdzam, czy jestem w stanie to zrobić. Po pewnym czasie ludzie to doceniają i stwierdzają, że być może on nie jest efektowny, ale efektywny.

Pamięta pan dawne Kielce, te z 2002 r., kiedy to po pierwszych wygranych wyborach zasiadł pan w prezydenckim fotelu? Zdaje się, że było co robić.

- Zawsze byłem mocno związany z Kielcami, tutaj się urodziłem, wychowałem, chodziłem do szkoły, moja rodzina mieszka tu od pokoleń. I potem miałem to nieszczęście, że poszedłem na studia do Krakowa, na Politechnikę Krakowską. To były lata 70. Gdyby wówczas ktoś mnie wyrwał z głębokiego snu, od razu poznałbym kielczan. To było miasto o charakterze rolniczo-chłopskim i ci ludzie byli stłamszeni, nie mieli w sobie entuzjazmu. Tak było do końca lat 90.

W ciągu ostatnich 15 lat zmieniło się naprawdę wiele. Zresztą z Krakowa przywiozłem... żonę. Kiedyś nie chciała tutaj mieszkać, teraz po trzech dniach w rodzinnym mieście chce wracać do Kielc, bo tutaj czuje się dobrze.

Ale czasy się zmieniają i chcemy, a nawet wymagamy coraz więcej. Jakie wyzwania stały przed panem w 2002 r., a z jakimi zmaga się pan dziś?

- Wówczas do zrobienia było wszystko. Miasto było zapyziałe, ludzie bez nadziei, układ komunikacyjny okropny. Ale to mnie nakręcało do działania, bo lubię wyzwania. Zacząłem robić ulice, kończyć remont Sienkiewicza, wyłączyłem centrum z ruchu tranzytowego. Kiedyś nie było w Kielcach rynku, a jedynie rondo z fontanną. Wyłączając to miejsce z ruchu, dostałem od kielczan potworne cięgi. Dzisiaj na szczęście już wiedzą, że to był dobry ruch. Zrealizowaliśmy duży projekt rewitalizacyjny. Nie mamy zabytków jak Kraków czy Lublin, ale śmiało możemy się chwalić tym, jak teraz wygląda śródmieście.

Każda decyzja niesie za sobą ryzyko porażki, ale to ryzyko jest nieodłącznym elementem w pracy menedżera, którym przecież są także włodarze. Czuje pan ten ciężar odpowiedzialności?

- To, co działo się w Kielcach, nie do końca było moją decyzją. Wcześniej pracowałem w biznesie, przeszedłem ścieżkę od majstra do prezesa dużej firmy i to nauczyło mnie zarządzania. Skoro pracujesz i bierzesz za to pieniądze, to bierzesz też odpowiedzialność i musisz podejmować decyzje. Oczywiście te strategiczne, kierunkowe, opierały się na mnie, ale na przykład w przypadku zmian rewitalizacyjnych ważni byli architekci i urbaniści, którzy oczywiście przychodzili do mnie z uzgodnieniami, przedstawiali plan i następnie go realizowali - ja trzymałem rękę na pulsie, ale to autorzy projektu odpowiadali za jego realizację.

Każdy, kto zna Kielce, nawet pobieżnie, przyzna, że w ostatnich latach bardzo się zmieniły. W czym według pana widać największą zmianę?

- To prawda, a trzeba przecież pamiętać, że w pierwszej kadencji nie było jeszcze pieniędzy unijnych, a jedynie przedakcesyjne. Z tych pieniędzy wybudowaliśmy stadion – za naprawdę niewielkie pieniądze, co wydawało się nie do zrobienia. Powstał on za 48 mln zł, z czego 24 mln zł były z zewnątrz. Potem były już stadiony, które kosztowały 700-800 mln zł, ten skok był potężny.

Ale tak naprawdę zasadnicza zmiana, jeśli pyta pani o lata 2002-2018, jest w ludziach. Przestrzeń miasta tworzą młodzi ludzie, którzy nie różnią się niczym od swoich rówieśników. Jak za moich lat studenci z Krakowa czy Warszawy różnili się od tych z Kielc, tak teraz nie ma żadnych różnic – czy jest to student z Londynu, Nowego Jorku, Moskwy, Krakowa czy Kielc – oni wszyscy są tacy sami. To powoduje, że nie mamy kompleksów.

Chyba nie do końca z tymi kompleksami tak jest. Na określenie „scyzoryki” wielu wciąż się obrusza.

- Ja też nie lubię tego określenia, bo jest pejoratywne. Jak nie „scyzoryki”, to „czarownica”. Jeśli chcemy, by miasto się rozwijało, musimy mówić o nim dobrze. Przez takie symbole niesie się zła sława, a miasto Kielce jest jednym z najbezpieczniejszych w Polsce, o czym mówią statystyki. Tu nie ma bandytyzmu.

Zdaje się, że jeden z kandydatów na prezydenta Kielc jest innego zdania. Artur Gierada w swoim programie stawia m.in. właśnie na bezpieczeństwo.

- Ja nie twierdzę, że od początku było idealnie. Kiedy zaczęliśmy montować monitoring, problemy przesuwały się poza obszar jego działania. Teraz mamy kamery w bardzo wielu miejscach, na wielu osiedlach, oczywiście są też w centrum. Można spokojnie o 1-2 w nocy chodzić po mieście i nikomu nic nie grozi. Mamy też straż miejską, która współpracuje z policją i wspiera jej działania. Te hasła, o których pan Gierada mówi w swoim programie, czyli żeby było lepiej, bezpieczniej itp., to są hasła przedszkolaka. Ja jeszcze nie podjąłem decyzji o kandydowaniu, ale wymagam od człowieka, który ma wyższe wykształcenie i był 8 lat posłem trochę poważniejszych i bardziej konkretnych deklaracji.

W przestrzeni medialnej można przeczytać wypowiedź jednego z ekonomistów, że nie ma pomysłu na gospodarczy rozwój Kielc poza inwestowaniem w Kielecki Park Technologiczny. Brakuje też synergii na linii przedsiębiorcy – miasto. Jak pan skomentuje tę opinię?

- Ta wypowiedź mi się nie podoba, bo jest nieprawdziwa. Jeżeli naukowiec mówi, że inwestowanie w park technologiczny jest błędem, to zakładam, że nigdy tam nie był. Jesteśmy z tego parku dumni. Mamy 200 firm, to jest najlepszy park technologiczny w Polsce – to są słowa, jeszcze wówczas wicepremiera, Mateusza Morawieckiego, który u nas gościł, uczestniczył w różnego rodzaju konferencjach. Zresztą dostrzegają to również inni. Wraz z dyrektorem parku technologicznego gościliśmy w Pekinie, w największym parku technologicznym na świecie, który ma kilkaset miliardów dolarów obrotów rocznie. Zapytaliśmy, dlaczego akurat nas zaproszono? W odpowiedzi usłyszeliśmy, że nie mają żadnych współpracowników w Europie Środkowej i Wschodniej, w związku z czym zwrócili się do Komisji Europejskiej, która wskazała nas jako najbardziej obiecujący i najlepszy park technologiczny w tym rejonie. To o czymś świadczy i dowodzi, że warto w to miejsce inwestować.

Nie można przy tym zapominać o Targach Kielce, które nie tylko są elementem promocji miasta, ale firmą wielokrotnie nagradzaną jako najlepszy pracodawca. To w Kielcach swoje siedziby mają największe firmy – choćby Michała Sołowowa, najbogatszego Polaka w Polsce.

Mamy też, według mnie najlepszy w Polsce, szpital onkologiczny, który nie tylko leczy pacjentów, ale jest również ośrodkiem badawczo-naukowym. W Kielcach, co oczywiście jest nie tylko moją zasługą, ale ogólnej sytuacji w Polsce, bezrobocie jest na poziomie 5 proc. Jak zaczynałem pierwszą kadencję, było ono na poziomie 18 proc. Problemem jest natomiast to, że z Kielc wyjeżdżają młodzi ludzie, którzy nie mają gdzie studiować, choć i tak jest coraz lepiej i wiele w tej kwestii się zmienia.

Czy na tyle, by ich zatrzymać w mieście? Młodzi są przebojowi, chcą się rozwijać, zarabiać, żyć na określonym poziomie. Mają na to szanse w Kielcach?

- Ja im mówię, żeby wyjeżdżali. Jeśli tylko ich na to stać, powinni studiować na najlepszych uczelniach, rozwijać się, podbijać świat. Ale w ich miejsce powinni przyjeżdżać młodzi z innych części Polski czy świata.

Żeby tak się działo, muszą być spełnione dwa warunki. Przede wszystkim musimy mieć atrakcyjne uczelnie, ale to też nie wystarczy. Problem wyjazdu młodych ludzi wiąże się z chęcią posiadania, a następnie utrzymania rodziny na odpowiednim poziomie. W Kielcach informatyk zarabia 5 tys. zł, w Krakowie 10 tys. zł, a w Warszawie 15 tys. zł, a jak wyjedzie do Londynu, to może zarabiać 10 tys. funtów. Pytanie, czy jest możliwe, by młodzi zarabiali w Kielcach choćby tyle co w Krakowie? Otóż jest i rozwiązaniem jest park technologiczny, bo jeżeli będziemy opierać nasz rozwój na tym, co jest powszechne i dostępne w Polsce, nigdy nie będziemy konkurencyjni.

Konkurencyjni będziemy wówczas, gdy stąd będą wychodzić firmy, które będą miały nowe myślenie. Kilka firm z naszego parku, który jest przecież młody, jest znanych na świecie. Dlatego staramy się im pomagać. My nie tylko dajemy powierzchnię, prowadzimy też księgowość, promocję, pomagamy wchodzić na rynek. W 70 proc. to firmy z branży IT, ale to również hale. Będziemy szli w kierunku rozbudowy terenów pod inwestycje, kolejnych 100 firm już czeka, żebyśmy dla nich zrobili nowe hale i my to w tej chwili robimy.

Dużo mówi się o podnoszeniu jakości życia. Chcemy zarabiać, ale chcemy też żyć w miejscach przyjaznych – nie martwić się o miejsca w przedszkolach, nie jeździć za strawą dla ducha do większych sąsiadów.

- Jeśli chodzi o najmłodszych, to w Kielcach nie mamy powodów do narzekań. Do naszych przedszkoli przyjmujemy 30 proc. dzieci z okolicznych gmin, mamy aż za dużo miejsc. W przypadku żłobków przyznaję, że ich brakuje. Może to niepopularne, co powiem, ale my finansujemy je sami. Nie mamy żadnych subwencji i dopłat. Musimy pomagać tym, którzy tego najbardziej potrzebują, ale też nie możemy zrujnować miasta. Będziemy budować żłobki, ale bez szaleństw. Można obiecywać ludziom, że wybuduje się ich 20, ale to trzeba robić z głową. Mieszkańcy naprawdę doceniają, jak zmienia się miasto. Mamy filharmonię, kilka teatrów, dobre restauracje. Kielce są też atrakcyjne turystycznie.

Ale turystyka czy przyroda to jedynie otoczenie dla przemysłu, który mocno się w Kielcach rozwija. To tutaj powstaje Centralne Laboratorium Głównego Urzędu Miar i Wag, inwestycja z ogromnym potencjałem. Zresztą powiedział pan kiedyś, że to dla Kielc historyczny moment.

- Bo to prawda. Pod tę inwestycję musiałem przeznaczyć najatrakcyjniejszy teren, który przez wiele lat chroniłem, bo miałem w planach inne przedsięwzięcie. Ale postawiłem wszystko na jednej szali, bo GUM jest potrzebny w Polsce. Wszystkie urządzenia, które coś mierzą, muszą przejść certyfikację przez GUM. To jest przemysł zbrojeniowy, kosmiczny, motoryzacyjny, służba zdrowia, farmacja itp. Taki ośrodek, z którego zresztą korzystamy, jest w Niemczech. W bardzo krótkim czasie osiedliła się wokół niego bardzo duża liczba firm. Przedsiębiorstwo, które coś produkuje i potrzebuje certyfikacji, chce mieć takie miejsce na wyciągnięcie ręki.

Nasz ośrodek będzie pierwszą instytucją centralną, która jest poza Warszawą. Obiecaliśmy mieszkania dla fachowców, którzy przyjadą z Warszawy, załatwiliśmy pieniądze z RPO, daliśmy 11 ha gruntu, który jest wart 50-60 mln zł, bo uznaliśmy, że warto. Zresztą nie tylko my. Na Kielce postawił też premier Morawiecki, wybierając tę lokalizację.

Wspomniał pan, że 100 kolejnych firm czeka w kolejce, by zainwestować w Kielcach. Gdzie je ulokować, macie tereny pod przemysł?

- Niestety jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji, gdyż mamy ponad 50 proc. terenów chronionych przyrodniczo – to są parki krajobrazowe, rezerwaty. Ja w ciągu 15 lat urzędowania na stanowisku prezydenta nie wyrwałem nawet 1 mkw. drzew. Uznałem, że to wartość, którą należy przekazać kolejnym pokoleniom. Silenie się na przemysłowe tereny jest więc problemem. Jest natomiast poprzemysłowa dzielnica w okolicy ul. Olszewskiego, gdzie mieściła się duża firma Chemar. Po jej upadku przejęliśmy obiekty, w tej chwili wykupujemy grunty, ale to trwa i kosztuje. Docelowo jesteśmy w stanie wygospodarować tam 60-70 ha.

Kielce mają program wspierania przedsiębiorczości. Na czym on polega? Wiem, że jest pan przeciwnikiem stosowania ulg podatkowych.

- Faktycznie, to program, poprzez który prowadzimy przedsiębiorców za rękę, wskazując, co robić, by założyć tu firmę, ale raczej nie stosujemy ulg. Jedyny instrument, który posiada samorząd, to podatek od nieruchomości. Wiele miast zwalnia z niego przedsiębiorców, którzy chcą inwestować i zatrudniać ludzi. Potem chwalą się w statystykach, że stworzyli 200 miejsc pracy, ale jak przyjrzymy się temu uważniej, to nie wygląda już tak dobrze. Dając tę dodatkową ulgę, traktujemy nierówno przedsiębiorców i takie próby są oprotestowywane przez tych, którzy już działają. Poza tym, szczególnie specjalistyczne firmy, wysysają pracowników od konkurencji, stawiając ją w trudnej sytuacji. Nie zatrzymamy tego, ale szukamy złotego środka, jak ten problem rozwiązać.

A czy problemem – zarówno dla kielczan, jak i dla potencjalnych inwestorów, nie jest komunikacja? Kielce nie mają połączenia z autostradą, z transportem kolejowym też nie jest najlepiej…

- Wybudowaliśmy bardzo wiele nowych dróg. W okresie przedakcesyjnym i w perspektywie, którą obecnie mamy, w Kielcach zainwestowano ponad 4 mld zł, znaczna część tej kwoty poszła na drogi. I ciągle je budujemy - drogi i parkingi to kwestie cywilizacyjnie bardzo ważne.

Jeśli chodzi o komunikację na zewnątrz miasta, na którą nie mamy wpływu, to kiedy tworzono TEN-T (program pomocowy Unii Europejskiej funkcjonujący w perspektywach finansowych 2004-2006 i 2007-2013 jako odrębna linia budżetowa w budżecie UE, ukierunkowany m.in. na wspieranie rozwoju transeuropejskich sieci transportowych – przyp. red.), byliśmy poza sieciami i praktycznie nie mieliśmy kontaktu ze światem.

Dziś jest krajowa siódemka, za chwilę będzie zrealizowana w 100 proc., więc przez całe województwo pojedziemy dwupasmowo. Mamy DK74 Lublin – Łódź i DK73 Warszawa – Tarnów, więc jest coraz lepiej. Jeśli chodzi o kolej, to faktycznie jest fatalnie. Kiedyś śmiano się z Gosiewskiego, że zrobił przystanek we Włoszczowie. Dziś okazuje się, że to był klucz do rozwiązania problemów komunikacyjnych i to on miał rację.

Jeżeli nasze państwo będzie chciało się rozwijać i być ważne na mapie świata, musi brać przykład z innych państw, np. z Hiszpanii. Tak jak tam jest Madryt i Barcelona, tak u nas Kraków i Warszawa skazane są na rozwój. Połączenie tych dwóch miast powinno być koleją, powinniśmy dostać się z jednego miejsca w drugie w godzinę, najlepiej przez Kielce. Zresztą mamy ofertę Chińczyków za 8,5 mld zł, gdzie na estakadzie mogą zrobić pociąg, który zatrzymywałby się tylko w Radomiu i Kielcach, i to szłoby po S8. Składałem już takie propozycje odpowiednim służbom, ale nikt nie chce o tym słyszeć.

Zdaje się, że podobnie jest z budową lotniska? Myśli pan, że naprawdę jest szansa na realizację tego, jak się wydaje, szalonego przedsięwzięcia?

- Długo by mówić na ten temat, dlatego powiem krótko – moim zdaniem lotnisko w Baranowie nie powstanie. Rozmawiałem wielokrotnie z panem ministrem Wildem. Mówiłem mu: panie ministrze, nie wskazujcie jednej lokalizacji, wskażcie dwie lub nawet trzy i zróbcie referendum, bo jak tego nie zrobicie, to przegracie. W tej chwili rząd proponuje tym ludziom ogromny interes. 400 tys. zł za hektar to są olbrzymie pieniądze. Jak ktoś ma 10 ha, to sprzeda je za 4 mln zł, które dosłownie spadną mu z nieba. Ale nikt nie jest głupi, bo jak chcą w tym miejscu mieć lotnisko, to po co on ma wziąć 400 tys., jak za chwilę dadzą mu milion. Ci ludzie będą protestować. Gdyby była konkurencja, to by się pozabijali, żeby lotnisko było u nich, a nie u innych. To po pierwsze.

Po drugie – lotnisko pomiędzy Łodzią i Warszawą jest absolutnym błędem. Nie powstanie ze względów ludzkich, bo tam trzeba wysiedlić ok. 3 tys. ludzi. Nie powstanie też ze względów środowiskowych, bo zahacza o Puszczę Kampinoską i za chwilę będzie wielka awantura. Niemcy czekają i przyglądają się, bo mają audyt, do którego tak jak my, też mają dostęp i wiedzą, że to lotnisko nigdy nie powstanie, a obiekt w Berlinie będzie portem centralnym dla Polski. My mamy 600 ha kupionych za dobre pieniądze. Jest też 2400 ha państwowego gruntu, więc mamy 30 km kw. gruntów. Tam nikt nie mieszka, nie trzeba nikogo wysiedlać, można budować.

Co zatem stoi na przeszkodzie? Pieniądze?

- Zarówno Okęcie, ja i Balice są niepełnosprawne, łamią wiele przepisów. Jeżeli ani w Warszawie, ani w Krakowie nie ma terenów, gdzie można wybudować lotnisko, to trzeba to zrobić pomiędzy tymi miastami. Do tego kolej, o której mówiłem – dojeżdżająca w 20 minut do Krakowa, w 50 do Warszawy. U nas lotnisko może powstać w ciągu 3, a nie 15 lat i za 3,5 mld zł, a nie za 30 mld zł. Ale politycy mają swoje racje. Zgłosiła się do mnie nawet największa firma komunalna w Chinach, która zrobiłaby to w rok. Zwróciłem się do wicepremiera Morawieckiego z wnioskiem o zgodę, ale nie został rozpatrzony pozytywnie, gdyż – jak przeczytałem w odpowiedzi przesłanej przez któregoś z ministrów – w związku z budową Centralnego Portu Lotniczego rząd nie może sobie pozwolić na konkurencję. Napisałem kolejne pismo, że sam to zrobię, ale pozostało ono bez odpowiedzi.

Czyli to koniec marzeń, czy ma pan jeszcze nadzieję?

- Dziś rocznie we Frankfurcie obsługuje się 2 mln ton towarów, w Lipsku 1 mln, a cała Polska 50 tys. ton. To jest 80 mld euro tortu, z którego trzeba coś uszczknąć. Mówienie, że za 10-15 lat można sięgnąć po ten rynek, jest błędem. Dziś cała idea polega na tym, żeby wytłumaczyć panu ministrowi Wildowi, a przede wszystkim panu premierowi Morawieckiemu, by nie łączyć centralnego portu w Baranowie z portem towarowym, bo jeśli chce się mieć 100 mln pasażerów i do tego dołożyć 1 mln ton towarów, to będzie Armagedon, tam nie da się żyć.

Tymczasem u nas już za 3 lata mogą latać samoloty. Do tego nawiążemy kontakty z inwestorami chińskimi, amerykańskimi, indyjskimi, Panattoni Europe też jest zainteresowane zakupem kilkuset hektarów, jeśli ta inwestycja powstanie. Ja wiem, że budowa lotniska w Kielcach brzmi jak szaleństwo, ale ja nie chcę budować lotniska osobowego, tylko towarowe, bo taka jest teraz potrzeba.

Trzecia pańska kadencja zbliża się do końca. Jest coś, czego nie udało się zrobić?

- Nie nawiązałem dobrych relacji z organizacjami pozarządowymi i ruchami miejskimi. Mam do nich krytyczny stosunek, wynikający z tego, że jestem w stanie rozpoznać uczciwe intencje. Oczywiście są tacy, którzy uczciwe działają. Ten obszar jest jednak zdominowany przez tych, którzy widzą tylko swój prywatny interes. Całe życie pracowałem z ludźmi, potrafię nimi zarządzać, ale jak ktoś próbuje mnie ograbić, to się nie dam. Próbuję się zmienić, ale to jest trudne.

Nie potwierdził pan jeszcze startu w jesiennych wyborach i nie będę namawiać do deklaracji. Ale zapytam, co pan sądzi o kandydatach, którzy już zapowiedzieli udział w wyborach?

- Niegrzecznie jest krytykować (śmiech). Znam życiorysy większości, każdy ma prawo startować, niektórzy mogą zaskoczyć. Czasami ktoś przez całe życie nie dawał sobie rady, a nagle może być gwiazdą. Ale to nie jest łatwy kawałek chleba.

Ja pracowałem w dużej firmie, zarabiałem bardzo dobre pieniądze i zachciało mi się być wojewodą, potem prezydentem i w tej chwili zarabiam mniej niż wszyscy koledzy, którzy byli moimi podwładnymi. Przy czym chcę zaznaczyć, że tu nie chodzi o pieniądze, ale w przypadku zarządzania ludźmi, są one pewnym elementem szacunku dla przełożonego i pewnego porządku. Wynagrodzenie jest miarą uznania dla czyjejś pracy. Uważam, że rok temu zrobiono błąd, wprowadzając kontrakty menedżerskie do spółek komunalnych. Teraz moi podwładni, w zarządach tych spółek, zarabiają 2-3 razy tyle co ja, a jeszcze obniża się pensje samorządowcom. To patologia i nie chodzi o chęć posiadania pieniędzy, ale o ład, którego w tej chwili nie ma.

Nie mówię o swoich planach na przyszłość, bo uważam, że powinno się zgłaszać kandydatury po ogłoszeniu terminów i rozpoczęciu kampanii, i dopiero rozpoczynać działania. To, co się dzieje w tej chwili w Warszawie, uważam za skandal. Nie może być tak, że partia rządząca i opozycyjna ewidentnie łamią prawo, prowadząc kampanię. Zresztą gdybym ogłosił start, od tego momentu wszystko byłoby traktowane jak działania wyborcze, a ja jeszcze mam co robić.

Źródło: portalsamorzadowy.pl

Autor: Aneta Kaczmarek

Zobacz także: Rafał Trzaskowski tłumaczy się z wpadki

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)