Wojciech Engelking: Fikcyjne obchody, prawdziwy pomnik
Odsłaniając pomnik Lecha Kaczyńskiego w przeddzień setnej rocznicy odzyskania niepodległości, PiS strzela sobie w stopę. Po pyrrusowym zwycięstwie w wyborach samorządowych i nie najlepszej organizacji obchodów 11.11, Polacy raczej nie będą chętni dalszemu budowaniu kultu tragicznie zmarłego prezydenta.
08.11.2018 | aktual.: 08.11.2018 10:05
Gdy w kwietniu 2017 r. zapowiedziano budowę pomnika Lecha Kaczyńskiego przy placu Piłsudskiego w Warszawie, właściwie nikt nie spodziewał się kontrowersji. Zdawało się, że cała energia na dyskusję wokół podobnego monumentu wypaliła się wcześniej, gdy PiS dokładał kolejne cegiełki do kultu tragicznie zmarłego prezydenta.
Budowanie kultu
Zdawało się, że czas na kontrowersje był w 2016 r. - gdy nielegalnie wmurowano tablicę pamiątkową w głaz przed warszawskim ratuszem; rok później, gdy, na fali ustawy dekomunizacyjnej, zmieniono nazwę stołecznej alei Armii Ludowej na Lecha Kaczyńskiego (podobnie stało się np. z katowickim placem Wilhelma Szewczyka i gdańską ulicą Dąbrowszczaków). Imieniem Lecha Kaczyńskiego opatrywane były niezliczone biblioteki, szkoły i uczelnie, a dla uczniów organizowano konkursy poświęcone życiu Lecha Kaczyńskiego. Samych głazów, pomników i tablic było w maju 2018 r. już 140 (wyliczyła "Gazeta Wyborcza").
Zbyt dużo, by nie dało się tego uznać za normalny element sposobu, w jaki PiS buduje jego pozycję w zbiorowej wyobraźni Polaków.
Jaki to sposób? Przede wszystkim: radykalny. Kreując swoisty kult Lecha Kaczyńskiego, PiS zachowywał się, jakby chciał zagrać na tej samej karcie, na której w latach 2005-2010 (i później też) grała opozycja i przychylne jej media, pozycję prezydenta radykalnie deprecjonując (w sposób opisany w eseju Zdzisława Krasnodębskiego "Już nie przeszkadza”).
Im mocniej opozycja za życia i po śmierci Lecha Kaczyńskiego odmawiała jego uznania i upamiętnienia (słynna dyskusja o "pomniku światła", awantura o Wawel), tym mocniej PiS, zamiast proponować Polakom realistyczną ocenę dokonań prezydenta (co ważne: także idącą wbrew opozycyjnemu radykalizmowi w negacji dzieła Kaczyńskiego), kreował jego wielkość i - świecką - świętość.
Była to fikcja, na którą Polacy - wyłączając opozycję i jej wyborców- się zgadzali. 10 listopada 2018 r. mogą się przestać zgadzać.
Trzymanie z silniejszym
Z czego wynikała zgoda na fikcję? Według mnie - z trzech powodów.
Po pierwsze: ze zrozumienia, że mamy do czynienia właśnie z fikcją, a Lech Kaczyński, choć były w historii jego prezydentury momenty wielkie, wielkim prezydentem nie był. Rozumiano jednak, że taka świecka świętość jest PiS-owi potrzebna, jako swoista religia jego zwolenników.
Po drugie: Polacy zdali sobie sprawę, jak haniebne były niektóre ataki na prezydenta - i za jego życia, i po śmierci. Rozumieli więc PiS-owską potrzebę odgryzienia się, oczyszczenia przez radykalizm takiego samego rodzaju.
Po trzecie i najważniejsze: Polacy byli PiS-owi w stanie wybaczyć wiele, dopóki był partią skuteczną i niezwyciężoną. Prosta potrzeba trzymania z silniejszym, jeżeli ten silniejszy faktycznie "robi robotę" i nikt go nie może pokonać, zawierała w sobie element zgody na budowanie fikcji.
Problem w tym, że okoliczności, w jakich pomnik Lecha Kaczyńskiego ma zostać odsłonięty, przynajmniej powód trzeci unieważniają. Jesteśmy po wyborach samorządowych, które PiS niby wygrało, ale w których nie udało mu się przeprowadzić najważniejszego projektu. Projektem tym było uczynienie prezydentami miast kandydatów prezentujących nową twarz partii rządzącej - młodych i niekojarzących się z awanturą o katastrofę w Smoleńsku, nowoczesnych konserwatystów. Nic z tego nie wyszło, bo niektórych z nich uznano za "smoleńskie dzieci" (określenie użyte przez Agnieszkę Holland jest głupie i haniebne, ale zadziałało na świadomość wyborców).
Odsłonięcie pomnika zaplanowano też nie tyle na przeddzień stulecia niepodległości, ile: na przeddzień najbardziej niewspółmiernych do wagi obchodów tej daty, jakie tylko można sobie było wyobrazić.
Ów niewspółmierny charakter zasadzał się wpierw na szeregu atrakcji takich, jak "Rejs Niepodległości" na kosztownym jachcie, który nawet nie wypłynął z portu; spraszanie do Polski celebrytów dziesiątej kategorii; firmowane przez Kancelarię Prezydenta koncerty Stachursky’ego i z ulgą zapomnianych przez publiczność raperów - by w środowy wieczór, na cztery dni przed 11.11, przyjąć oblicze konfliktu państwa polskiego z narodowcami, którzy (stan na wieczór 8 listopada) ani myślą, jak stwierdził Krzysztof Bosak, udostępniać trasy zdelegalizowanego Marszu Niepodległości dla tego organizowanego przez rząd. Przy kadrowych brakach w policji w ten dzień, wszystko to ma znikome szanse, by nie skończyć się katastrofą.
Takie działania "na chybcika" pokazują PiS jako partię nieudolną, która fikcję tworzy nie tylko w przypadku kultu Lecha Kaczyńskiego. Zapowiedziane obchody stulecia niepodległości zdają się całkowicie nierzeczywiste. Te zapowiadane na tydzień przed rocznicą nie pasują do jej wagi; te, które pasują, ogłoszone na cztery dni przed świętem, trudno podejrzewać o to, że okażą się sukcesem (zupełnie szczerze, wolałbym się w swoim czarnowidztwie mylić).
Unieważnienie trzeciego powodu zgody Polaków na nierzeczywistość nie od razu unieważnia też pozostałe dwa, ale mocno ich do tego przybliża.
Pomnik numer dwa
Łącząc takie, a nie inne obchody stulecia niepodległości z odsłonięciem pomnika Lecha Kaczyńskiego, PiS strzela sobie zatem w stopę. Jak pokazuje środowy sondaż dla „Super Expressu” i telewizji NOWA TV, podobnego upamiętnienia Lecha Kaczyńskiego nie chce aż 67 proc. Polaków (15 proc. jest za, 18 proc.- nie ma zdania). Być może data, przy której to upamiętnienie następuje, w jakiś sposób obudzi w wyborcach wściekłość na PiS: że zamiast znakomitych (przygotowywanych dłużej, niż 4 dni) obchodów Święta Niepodległości dla wszystkich Polaków, partia rządząca zrobiła - za sprawą odsłonięcia pomnika - święto tylko dla swojej bańki, która nie uznaje fikcji za fikcję.
Byłoby to o tyle ciekawe, że dzień później odsłonięty zostanie pomnik inny - Ignacego Daszyńskiego, bohatera odrobinę zapomnianego w myśleniu o 20-leciu międzywojennym jako czasie rozgrywanym przez Piłsudskiego i Dmowskiego. Odsłonić go zamierza ta część polskiej strony politycznej, która jest podzielona jak żadna inna, czyli - lewica. Planuje ona na warszawskim placu na Rozdrożu zjawić tłumnie i niezależnie od frakcyjnych niesnasek. Tego rodzaju jednoczące działania są czymś zupełnie innym niźli PiS-owskie, fikcyjne obchody i o wiele lepiej do tego dnia pasują.
Problem w tym, że chociaż fikcyjne obchody przeminą, to pomnik Lecha Kaczyńskiego - jak najbardziej prawdziwy, chociaż prezydent nie przypomina na nim samego siebie - zostanie. I pamięć o okolicznościach, w których powstał, także.