Włosi uwięzieni w Muzeum Auschwitz? Dyrektor muzeum: włamali się
Przywódca wspólnoty żydowskiej Rzymu Riccardo Pacifici twierdzi, że wraz z towarzyszącymi mu osobami został zamknięty na terenie Muzeum Auschwitz, a potem przez wiele godzin przetrzymywany i przesłuchiwany przez polską policję. Incydent nagłośniony przez międzynarodowe media zmusił już do wydania oświadczenia polską ambasadę w Rzymie. Według dyrektora Muzeum Auschwitz sprawa wyglądała jednak inaczej, niż przedstawiają ją Włosi. Twierdzi wręcz, że włamali się oni do jednego z budynków na terenie muzeum.
Riccardo Pacifici brał udział w uroczystościach z okazji 70. rocznicy wyzwolenia obozu, a następnie wziął udział we włoskim programie "Matrix", emitowanym na żywo. Nagranie zakończyło się ok. godziny 23. Wówczas Pacifici zauważył, że brama obozu została zamknięta. Utknął na terenie muzeum wraz z rzecznikiem wspólnoty Fabio Perugią, gospodarzem programu, Davidem Parenzo i dwoma pracownikami technicznymi.
Włoch relacjonował, że przez godzinę usiłowali wezwać pomoc, ale ich próby nie przyniosły rezultatów. Mężczyźni postanowili więc wydostać się przez okno pobliskiego budynku. Wtedy włączył się alarm. Przybyli strażnicy, a następnie policja.
"Zostaliśmy zatrzymani przez polską policję w Auschwitz. Wstyd" - podsumował to wydarzenie na Twitterze Pacifici. - Ja i David Parenzo, dwóch żydów uwięzionych w Auschwitz; w miejscu, w którym straciłem część rodziny, gdzie zginęli moi dziadkowie - żalił się dziennikowi "La Stampa".
Trochę inną wersję zdarzeń przedstawił dyrektor muzeum Piotr Cywiński. Z jego tłumaczenia wynika, że włoska ekipa telewizyjna dostała pisemne pozwolenie na zrealizowanie nagrania na terenie muzeum do godziny 21. Uroczystości rocznicowe przeciągnęły się jednak - muzeum przedłużyło więc ustnie zgodę na pobyt ekipy do godz. 23.30. O tej godzinie, jeden z wartowników, miał otworzyć - zgodnie z umową - furtkę i wypuścić Włochów z terenu Muzeum.
- Jest pełen monitoring. Pojawili się kilka minut po 23, wartownika nie było, bo było pół godziny za wcześnie. Dokonali wejścia do budynku obok. Najpierw otworzyli sobie okno, jedna osoba weszła do środka i otworzyła innym drzwi. Zawyły alarmy, a straż zareagowała perfekcyjnie. Przyszli, próbowali wylegitymować ludzi. Ci odmówili, więc straż zawołała policję - opowiada TVN24 dyrektor muzeum Piotr Cywiński.
Policjanci przez dwie godziny przesłuchiwali Włochów na terenie obozu, potem przewieźli ich na komisariat. Wypuszczono ich dopiero ok. 6 rano.
- Na pewno nie było to przyjemne przeżycie. Było to dla mnie tak trudne emocjonalnie, że w pewnym momencie powiedziałem policjantom: albo mnie aresztujecie, albo wypuścicie, bo to dla mnie za dużo - mówił włoskiej agencji ANSA Pacifici.
W związku z incydentem w środę oficjalne stanowisko w tej sprawie przedstawiła polska ambasada w Rzymie. "Służby ochrony obozu zachowały się zgodnie z procedurami, które przewidują, że w przypadku zakłócenia porządku i zniszczenia mienia - nawet nieumyślnego - wzywana jest Policja dla wyjaśnienia i odpowiedniego udokumentowania sprawy" - można przeczytać w zamieszczonym na stronie internetowej placówki oświadczeniu. Dyplomaci "wyrazili ubolewanie" i uznali sprawę za zamkniętą.
Dyrektor muzeum także twierdzi, że jest mu przykro, ale... z innego powodu.
- Jest to bardzo przykre, że poważni dziennikarze, poważni ludzie, przedstawiciele poważnych społeczności zachowują się w ten sposób. To jest absolutnie niedopuszczalne, by ktokolwiek włamywał się do budynku - mówi TVN24. - Nikt mi nie wyjaśni, w jaki sposób osoba, która chciała wyjść, włamała się, by wyjść jeszcze bardziej.
Źródło: TVN24, La Stampa