Włodzimierz Cimoszewicz: wysokie poparcie działa demobilizująco
Wolałbym, żeby to poparcie rozwijało się stopniowo. Żeby nie było aż tak wielu bardzo dobrych i być może wtedy demobilizujących sygnałów na samym początku - powiedział Włodzimierz Cimoszewicz, gość "Salonu Politycznego Trójki".
29.06.2005 | aktual.: 29.06.2005 11:23
Jolanta Pieńkowska: - Wg dzisiejszego sondażu PBSu dla Gazety Wyborczej 37% Polaków uważa, że ma pan szansę wygrać wybory prezydenckie. To znacznie więcej niż ci, którzy deklarują, że chcą na pana głosować. Zaskakuje pana ten wynik ?
Włodzimierz Cimoszewicz: Trochę tak. Wolałbym, żeby to się rozwijało stopniowo. Żeby nie było aż tak wielu bardzo dobrych i być może wtedy demobilizujących sygnałów na samym początku. Oczywiście zrobiłem wszystko od momentu kiedy postanowiłem wziąć udział w wyborach, by przekonać do siebie nie 37, a co najmniej 51% Polaków, a może i więcej.
Jolanta Pieńkowska: - Przekona pan własną żonę? Bo podobno przestała się do pana odzywać ....
Włodzimierz Cimoszewicz: Moja żona - jak sądzę - nie ma wątpliwości, że ja mam kwalifikacje do tej pracy, natomiast nie jest entuzjastką mojego dalszego zaangażowania w polityce i ja jej się nie dziwię.
Jolanta Pieńkowska: - Pan jeszcze nie tak dawno również nie był entuzjastą...
Włodzimierz Cimoszewicz: Wie pani, ja i dzisiaj nie mówię o entuzjazmie. To co zadeklarowałem traktuję jako bardzo poważne zobowiązanie. Wyjaśniłem wczoraj dlaczego po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się zmienić ważną wcześniej podjętą decyzję.
Jolanta Pieńkowska: - Wie pan, że w USA byłoby to koronnym argumentem przeciwko panu w kampanii wyborczej?
Włodzimierz Cimoszewicz: Domyślam się. I domyślam się,że będzie wykorzystywane także w Polsce, ale takie bywa życie. W tym przypadku naprawdę nie chodzi o jakiś oportunizm, koniunkturalizm, tylko proszę - niech mi pani powie jak człowiek - jak należy się zachować gdy tysiące ludzi w bezpośrednich listach, a miliony sądząc po sondażach - oczekują ode mnie zmiany decyzji. Czy ja wszystkim powinienem powiedzieć - mam was w nosie? Nie liczę się z własnym zdaniem i upieram się przy swoim.
Jolanta Pieńkowska: - Pewnie nie, panie marszałku, tylko,że to jest kwesta ceny jaką każdy z nas gotów byłby zapłacić. Pyta mnie pan co ja bym zrobiła. Ja nie wiem czy byłabym przygotowana na brudną kampanię wyborczą, na wyciąganie przeszłości i wszelkich brudów np. z życia rodzinnego. A pan jest na to gotowy?
Włodzimierz Cimoszewicz: Wie pani, ja przez 16 lat wielokrotnie tego doświadczałem i oczywiście nie mam na to jako człowiek najmniejszej ochoty. Nie jestem masochistą. No ale trudno. Gotów jestem w momencie gdy uważam, że jednak trzeba stanąc do tej rywalizacji - te cenę zapłacić.