Władze Ukrainy chciały odebrać dzieci, które znalazły w Polsce dom. Sąd zdecydował: zostają
Polska policjantka od trzech lat opiekuje się 11-letnim Wową i 7-letnią Elą, ukraińskimi dziećmi, które w trakcie ucieczki przed wojną straciły matkę adopcyjną. Choć dopiero w Polsce znalazły bezpieczny dom, władze Ukrainy żądały, by wróciły do kraju. Sprawa znalazła finał w sądzie, który zdecydował, że dzieci zostają w Polsce.
Wowa i Ela w Polsce są od sierpnia 2022 roku. To wtedy, uciekając przed wojną w Ukrainie, dotarły autobusem do Krakowa. Ich matka adopcyjna przez całą drogę czuła się źle. Na dworcu zasłabła i została przewieziona do szpitala. Dziećmi zaopiekowała się policja.
A konkretnie Róża, policjantka z Ogniwa ds. Prewencji Kryminalnej Nieletnich i Patologii. Miała się nimi zająć tylko tymczasowo, do chwili znalezienia miejsca w placówce opiekuńczo-wychowawczej.
"Tymczasowy" pobyt trwa już jednak kilka lat. Matka adopcyjna Wowy i Eli zmarła w szpitalu, a dziećmi nie miał kto się zaopiekować. Róża nie chciała, by trafiły do placówki opiekuńczo-wychowawczej. Po kilku miesiącach bycia opiekunem tymczasowym została dla Eli i Wowy rodziną zastępczą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rafał Zawierucha o swoim dzieciństwie. Jego rodzice założyli rodzinny dom dziecka.
Wojenna trauma
Nie było łatwo.
Dziewczynka i chłopiec przed wojną mieszkali we wsi pod Melitopolem w południowo-wschodniej Ukrainie. Gdy teren zajęli Rosjanie, postanowili uciekać. Wowa wspominał później rosyjski czołg, który stał dosłownie na ich podwórku, zniszczonych samochodach i ciałach leżących przy drodze.
Specjaliści zdiagnozowali u chłopca syndrom stresu pourazowego. Problemy z kontrolowaniem emocji miała też jego młodsza siostra.
- Na ból dzieci związany z utratą mamy nałożyła się wojenna trauma. Przez pierwsze tygodnie chodziłam na rzęsach. Ela i Wowa zasypiali około północy, a kilka godzin później budzili się z płaczem. Musiało minąć sporo czasu, zanim znowu poczuli się bezpiecznie - opowiadała Róża w tekście Wirtualnej Polski "'Nie pozwolę ich już skrzywdzić'. Polska policjantka walczy o ukraińskie dzieci".
Ukraińscy urzędnicy: dzieci muszą wrócić
Gdy dzieci w końcu poczuły się bezpiecznie, rozpoczęła się urzędnicza walka o to, co będzie z nimi dalej. Pod koniec 2022 r. o dzieci upomniał się ukraiński konsulat. Najpierw urzędnicy stwierdzili, że Ela i Wowa powinni trafić do ukraińskiej placówki w naszym kraju. Następnie wystosowali pismo o umieszczenie dzieci w ukraińskiej rodzinie zastępczej na terenie Polski.
Kolejny zwrot nastąpił w listopadzie 2024 roku, gdy Państwowa Służba Społeczna Ukrainy rozpoczęła procedurę powrotu dzieci do Ukrainy. Urzędnicy wyznaczyli radę wsi Konstantynów koło Melitopola jako organ, który "zapewni powrót i umieszczenie dzieci na terytorium Ukrainy". Zwrócili się do polskiego sądu o wyznaczenie terminu przekazania dzieci.
We wrześniu 2024 r., gdy pierwszy raz opisaliśmy tę historię, ukraiński konsulat odmówił nam komentarza, tłumacząc to dobrem dzieci. Róża od początku twierdziła, że działania urzędników z dobrem Eli i Wowy nie mają nic wspólnego.
- Dzieci mówią po polsku, są emocjonalnie związani ze mną, moją rodziną i przyjaciółmi [...]. Rozumiem, że wskutek wojny Ukraina straciła bardzo wiele dzieci. Ale mnie interesuje wyłącznie dobro Eli i Wowy. A my stworzyliśmy prawdziwą rodzinę - opowiadała Róża.
Od początku pomagał jej poseł Paweł Śliz z Polski 2050. - Przepisy Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, przepisy konwencji haskiej z 1996 roku w sposób jednoznaczny wskazują, że właściwe w takim przypadku są przepisy polskie, a nie ukraińskie. Rozumiemy sytuację Ukrainy, ale najważniejsze jest dobro i bezpieczeństwo małoletnich - mówił WP w grudniu 2024 roku.
Dzieci zostają w Polsce
O losie Wowy i Eli miał zdecydować krakowski sąd. Po kilkudziesięciu miesiącach w końcu zapadła decyzja. Dzieci trafią do ukraińskiej pary mieszkającej w Polsce, Leny i Witalija, którzy zostaną ich rodziną zastępczą.
- Decyzja sądu to nasz sukces. Konsulat twardo stał na stanowisku, że dzieci nie mogą zostać ze mną, więc sama zaczęłam wnioskować, by trafiły do pani Leny - tłumaczy Róża.
- Od lat ze sobą współpracujemy. To pani psycholog z fundacji "Zustricz", która odwiedziła Elę i Wowę jeszcze w szpitalu i objęła ich opieką psychologiczną po ich przyjeździe do Polski. Dzieci bardzo dobrze ją znają, mamy regularny kontakt. Gdy Lena dowiedziała się ode mnie, że istnieje realna groźba wyjazdu dzieci do Ukrainy, zgodziła się zostać rodziną zastępczą - tłumaczy.
Policjantka z Krakowa od 2022 r. żyła w strachu, że dzieci stracą bezpieczny dom. Nie wyobrażała sobie ich powrotu do kraju urodzenia. Nie mają tam nikogo bliskiego. W dodatku Wowa ze względu na wojenną traumę nadal jest pod opieką psychiatrów i psychologów. Jak mówi Róża, powrót do Ukrainy mógłby znacząco pogorszyć jego stan.
- Konsulat Ukrainy kompletnie nie patrzył na dobro Eli i Wowy. Uznał z automatu, że skoro to ukraińskie dzieci, mają być wśród Ukraińców. Nie liczono się z tym, że w związku z wojną i śmiercią matki przeszły ogromną traumę, a potem znalazły w Polsce dom. Dla mnie od początku było to nie do zaakceptowania - zaznacza Róża.
- To, że dzieci nie będą już ze mną, jest dla mnie trudne. Ale po pierwsze, nadal będą bezpieczne. A poza tym będę dalej współpracować z Leną i aktywnie uczestniczyć w życiu Eli i Wowy. Nie tracę ich. Sąd nie wskazał konkretnego terminu przekazania dzieci. Wie, że trzeba je spokojnie przygotować na zmianę miejsca zamieszkania – dodaje.
Choć obawia się, jak dzieci przyjmą informację, że muszą zamieszkać gdzie indziej, decyzję sądu postrzega jako szczęśliwe zakończenie.
- Nagłośnienie sprawy przez Wirtualną Polskę bardzo pomogło. Gdyby nie to, dzieci mogłyby być już w Ukrainie. Uważam, że bez rozgłosu konsulat działałby szybciej, bardziej zdecydowanie. W konsekwencji istniało bardzo duże zagrożenie, że szybciej zapadnie decyzja, która byłaby dla dzieci bardzo krzywdząca - kończy policjantka.
Dariusz Faron i Paweł Figurski są dziennikarzami Wirtualnej Polski