Witwicki: na sprawy światopoglądowe zawsze jest czas (Opinia)
Spór światopoglądowy jest dziś jak partia pokera. Dwie największe formacje zaczęły starcie, ale badania nie dają jednoznacznej odpowiedzi, kto ma mocniejsze karty. Polacy są na tle Europy bardzo tradycyjni, ale ostatnie sondaże wskazują, że zaczęli się liberalizować.
Na początku lat 90 na Polskę, która zrzucała ze swoich barków komunizm, patrzył cały świat. Wtedy trafił tu też David Ost. Amerykański politolog chciał z bliska przyjrzeć się temu, jak wyglądają przemiany wolnorynkowe. Profesor, aby dobrze zrozumieć specyfikę transformacji ustrojowej, wybrał się w kwietniu na zjazd "Solidarności". Ost był przekonany, że trafia na dyskusję o reformach. W końcu obradował związek zawodowy, a cały polski przemysł znalazł się na zakręcie. Fabryki padały, jak muchy, a robotnicy lądowali na bruku. Gołym okiem było widać, że społeczeństwo jest coraz bardziej sfrustrowane. Atmosfera w czasie zjazdu Solidarności była gęsta, dyskusja zażarta i pełna emocji. Tyle tylko, że nie dotyczyła spraw gospodarczych, a aborcji. Amerykański politolog nie potrafił zrozumieć, co się dzieje. - Nie zdawałem sobie sprawy, że to znak nadchodzących czasów - podsumował Ost tę historię w "Klęsce Solidarności" i miał rację.
Obecnie mamy rekordowo niskie bezrobocie, rozpędzoną gospodarkę i rosnące pensje. Jest dobrze, ale to nie znaczy, że w przyszłości nie czekają nas problemy. Struktura naszego wzrostu gospodarczego w zbyt małym stopniu opiera się na inwestycjach, a problemów demograficznych nie rozwiązały rządowe programy. Każdy z nas z chwilą otrzymania symulacji z ZUSu orientuje się, że niespecjalnie może liczyć na emeryturę. A sama koniunktura nie będzie trwać wiecznie i być może, to ostatni moment na relatywnie spokojną i rzeczową dyskusję o priorytetach. Kiedy, jak kiedy, ale właśnie przed wyborami partie powinny spierać się, jak zapobiec nadchodzącym problemom. Na razie nie muszą tego robić.
Spór światopoglądowy jest dziś jak partia pokera. Dwie największe formacje zaczęły starcie, ale badania nie dają jednoznacznej odpowiedzi, kto ma mocniejsze karty. Polacy są na tle Europy bardzo tradycyjni, ale ostatnie sondaże wskazują, że zaczęli się liberalizować. Trudno jednak jednoznacznie stwierdzić, czy jest to trwały trend. Dlatego wojna kulturowa, to dla obydwu partii dość ryzykowne wyjście. Jednak nie na tyle, by z niej zrezygnować. Plusów jest zbyt wiele. Ten spór mobilizuje zwolenników i odcina tlen mniejszym ugrupowaniom. Pozwala też uniknąć naprawdę trudnej dyskusji o wyzwaniach, które czekają kraj w najbliższych latach.
Sprawy światopoglądowe są oczywiście ważne, ale od kilkunastu lat nic się tu nie zmieniło. Retoryka dwóch największych partii jest epicka, ale chęć zmian skromna. Ani PiS, ani PO nie ruszą ustawy aborcyjnej. PiS nie chce wprowadzać związków partnerskich, a Platforma udowodniła już, że nie potrafi zrobić tego zrobić. Małżeństw homoseksualnych boi się nawet lewica. Niezależnie od tego, kto wygra wybory będziemy mieć lekcje religii w szkołach, a finansowanie kościoła pozostanie na tym samym poziomie.
Po co więc cały ten spór? By na bezpiecznym gruncie pokazywać różnice między dwoma partiami. Ciskać mocne słowa i podgrzewać emocje bez ryzyka, że przypomnimy swoim wyborcom o naprawdę niepokojących rzeczach. Nikt lubi słuchać przy kolacji o tym, że jego emerytura jest zagrożona.
W polskiej debacie przyjęło się mówić, że na sprawy światopoglądowe nigdy nie ma dobrego momentu. To nieprawda. Po 1989 roku na nie zawsze jest dobry moment. Należy tylko podsycać emocje, a swoje plany formułować mgliście. Tak, by puścić oko do elektoratu, ale jednocześnie nic konkretnie nie obiecać. Dlatego może nie wystarczyć czasu na dyskusję o emeryturach, inwestycjach i ekologii, ale na wojnę kulturową zawsze się znajdzie. Nawet jeśli faktyczny spór jest pozorny, to ma zbyt wiele zalet, by z niego zrezygnować.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl