Wikileaks ujawnia raporty - także o polskich żołnierzach
Witryna WikiLeaks opublikowała w niedzielę ponad 91 tysięcy raportów odkrywających kulisy wojskowych operacji przeprowadzonych w Afganistanie między 2004 a 2010 rokiem. O dokumentach, określanych jako "Afgański pamiętnik wojny", poinformowały na swoich stronach internetowych dzienniki "New York Times" i "The Guardian" oraz tygodnik "Der Spiegel". Brytyjska gazeta ocenia, że obraz konfliktu, który wyłania się z raportów, jest "brutalny, paskudny, pogmatwany i nagły". W raportach kilkakrotnie wymieniani są polscy żołnierze oraz wywiad.
26.07.2010 | aktual.: 27.07.2010 12:31
Po ujawnieniu przez WikiLeaks tajnych dokumentów szef niemieckiego MSZ Guido Westerwelle wezwał do zbadania rewelacji o prawdopodobnym wspieraniu przez Iran i Pakistan talibów w Afganistanie. Brytyjski rząd wyraził zaś ubolewanie z powodu wycieku informacji. Również Radosław Sikorski, szef polskiej dyplomacji potępił ujawnienie dokumentów.
Jak to się zaczęło?
Redakcje tych trzech gazet zapewniły, że są w posiadaniu tysięcy "sprawdzonych i autentycznych dokumentów" o tajnych operacjach wojsk amerykańskich w Afganistanie. Chodzi m.in. o akcje amerykańskich komandosów, w tym grupy Task Force 373, specjalizującej się w "eliminowaniu" czołowych dowódców wroga.
Te dokumenty to głównie meldunki oficerów i zwykłych żołnierzy, walczących z talibami. Zawierają one - jak zapewniają redaktorzy gazet - informację o ofiarach wśród ludności cywilnej, chybionych operacjach oraz wielu innych błędach i niepowodzeniach wojsk amerykańskich w Afganistanie.
- Te dane to najbardziej kompleksowy opis wojny, jaki kiedykolwiek istniał w trakcie trwającego konfliktu zbrojnego - zatem w punkcie, gdy coś jeszcze może zmienić się na dobre. Zawierają zapisy dotyczące ponad 90 tysięcy incydentów, w tym precyzyjne dane geograficzne - powiedział niemieckiemu tygodnikowi założyciel platformy internetowej WikiLeaks, Julian Assange.
- W całej swej objętości materiał usuwa w cień wszystko, co do tej pory powiedziano o Afganistanie - dodał.
Fatalna sytuacja na froncie
Niemiecki "Der Spiegel", amerykański "New York Times" oraz brytyjski "Guardian" piszą, że z dokumentów wynika jednoznacznie, iż sytuacja sił NATO w Afganistanie jest o wiele gorsza niż przedstawiają ją w oficjalnych komunikatach wojskowi i politycy.
Raporty ukazują ten konflikt jako "brutalny, paskudny, pogmatwany i nagły" - pisze brytyjski dziennik.
"The Guardian" twierdzi również, że z dokumentów wynika, iż wojna jest prowadzona "niezdarnie", podkreślając jednocześnie, że należy je traktować "jak współczesny zapis konfliktu". Trzeba też pamiętać, że pochodzenie niektórych raportów jest "podejrzane", a całość zapisu jest "encyklopedyczna, lecz niepełna".
Polacy w dokumentach
Jeden z dokumentów dotyczy ostrzeżeń polskiego wywiadu przed atakiem na ambasadę Indii. Raport na temat ostrzeżenia polskiego wywiadu pochodzi z 1 lipca 2008 r.
"Talibowie planują atak na ambasadę indyjską w Kabulu. TB (talibowie) wyznaczyli inżyniera do przeprowadzenia tej akcji. Zamierza on wykorzystać kradzione wozy ANA/ANP (afgańskiej armii i policji) i nosi mundur wojskowy. Mówi językiem dari z irańskim akcentem. Podobno jest właścicielem firmy" - czytamy w raporcie.
Do zamachu rzeczywiście doszło wkrótce potem - 7 lipca. Zamachowiec-samobójca staranował bramę ambasady Indii w Kabulu samochodem wyładowanym środkami wybuchowymi. Zginęło 58 osób, a ponad 140 zostało rannych.
Inny raport - z 16 sierpnia 2007 r., czyli z dnia, kiedy polscy żołnierze ostrzelali wioskę Nangar Khel, zabijając 6 osób - dotyczy ataku polskich żołnierzy na wioskę afgańską, w której odbywało się przyjęcie weselne.
W raporcie napisano, że żołnierze schwytali dwóch rebeliantów odpowiedzialnych za podłożenie ładunków wybuchowych domowej roboty, ale dwóch uciekło. "Poszukiwali pozostałych dwóch, kiedy około 16 czasu lokalnego zauważono czterech rebeliantów w pobliżu wioski.(...) (Żołnierze) otworzyli ogień do tych ludzi z karabinów maszynowych o kalibrze 12,7 mm, ale broń się zacięła. Rebelianci odpowiedzieli ogniem. Wtedy (żołnierze) użyli moździerzy. Według jednego z doniesień wystrzelili w sumie 26 pocisków. Jeden trafił w dach domu, jeden w podwórko, a jeden przebił dach i wybuchł wewnątrz domu. W budynku trwało wesele, co tłumaczy wysoką liczbę rannych" - pisze autor raportu, zastrzegając, że podaje fakty w postaci, w jakiej je zdobył, i wszystkie mogą być nieścisłe.
Wśród ujawnionych dokumentów jest też notka oparta na depeszy PAP z 20 lutego 2007 r. Minister obrony narodowej Aleksander Szczygło informował wtedy, że polscy żołnierze zostaną rozmieszczeni w trzech agańskich prowincjach Ghazni, Kandahar i Paktika, przy czym jednostki GROM będą działać głownie w okolicach Kandaharu.
Pakistan wspiera rebeliantów?
Według nowojorskiego dziennika, niektóre raporty sugerują, iż pakistański wywiad ISI wspierał afgańskich rebeliantów. Agenci mieli spotykać się z talibami i organizować zbrojne grupy, które walczyły z amerykańskimi żołnierzami w Afganistanie. Gazeta podkreśla jednocześnie, że część informacji, które opublikowano, nie można zweryfikować.
Jak podaje "NYT", jeden z dokumentów przedstawia ostrzeżenia polskiego wywiadu przed planowanym atakiem na indyjską ambasadę w Kabulu, na tydzień przed tym wydarzeniem. "W tym ostrzegającym raporcie nie wymieniono nazwy ISI" - czytamy w dzienniku.
Z kolei "The Guardian" zauważa, że czytając dokumenty, można odnieść wrażenie, że "życie niewinnych ludzi jest lekceważone", a irańskie i pakistańskie wywiady "szaleją". Dziennik wyjaśnia m.in., że pakistańskie służby specjalne (ISI) mają powiązania z najbardziej znanymi dowódcami oraz są zamieszane w sensacyjne tajne akcje, jak próba zabójstwa prezydenta Afganistanu Hamida Karzaja, czy zatrucie partii piwa dla zachodnich wojsk.
Krwawe błędy
Jak podaje brytyjska gazeta, w raportach jest mowa o "krwawych błędach", czyli o prawie 150 incydentach, w których siły koalicyjne zabiły lub raniły cywilów. Wspomina się o ostrzeliwaniu w 2008 roku przez francuskie oddziały autobusu przewożącego dzieci, w wyniku czego raniono osiem z nich.
Ponadto mowa jest o tym, jak pod pozorem odwetu w 2007 roku polskie oddziały wystrzeliły pociski moździerzowe na wioskę, zabijając uczestników wesela, w tym kobietę w ciąży.
W dokumentach są również informacje na temat tysięcy starć granicznych między wojskami, które z założenia są sojusznicze - czyli armią afgańską a pakistańską. Z doniesień wynika, że istnieje oddział służb specjalnych, którego zadaniem było m.in. zabijanie przywódców talibów oraz liderów Al-Kaidy. Zawierają one także katalog incydentów, podczas których wojska koalicyjne strzelały lub zabijały się nawzajem czy też atakowały żołnierzy afgańskich.
"The Guardian" podkreśla, że "nie jest to Afganistan, który USA lub Wielka Brytania mają dać w prezencie rządowi w Kabulu. Wręcz przeciwnie. Po dziewięciu latach walk, grozi dominacja chaosu. Wojna toczona o serca i umysły Afgańczyków nie może zostać wygrana w taki sposób".
Krytyka Białego Domu
Publikacje natychmiast ostro skrytykował Biały Dom. - Stany Zjednoczone w najostrzejszy sposób potępiają opublikowanie tajnych informacji. To może zagrozić życiu Amerykanów i ich sojuszników, a także bezpieczeństwu narodowemu - oświadczył James Jones, doradca prezydenta Baracka Obamy ds. bezpieczeństwa.
"Codzienna brutalność wojny"
Założyciel WikiLeaks ocenił, że publikacja może wpłynąć na decydentów politycznych, bo "rzuca światło na codzienną brutalność wojny". - Zmieni ona poglądy opinii publicznej, także ludzi wpływowych w polityce i dyplomacji - powiedział tygodnikowi "Der Spiegel".
Zdradził, że informator, który przekazał dokumenty, zwrócił się do WikiLeaks o sprawdzenie, czy publikacja nie narazi osób niewinnych na znaczące niebezpieczeństwo. WikiLeaks "przefiltrowało" materiały, by ograniczyć ewentualne ryzyko.
- Istnieją uzasadnione tajemnice, a także prawo do ich łamania. Niestety ci, którzy popełniają zbrodnie przeciw ludzkości albo łamią inne ustawy, zbyt łatwo nadużywają prawa do zachowania tajemnicy. Ludzie mający sumienie zawsze to wykrywali - powiedział Assange.
Odrzucił sugestię, jakoby poprzez działalność WikiLeaks był niebezpieczną osobą dla USA. - Najbardziej niebezpieczni są ci, którzy prowadzą wojnę. Musimy ich powstrzymać. Jeżeli ta opinia czyni mnie niebezpiecznym w ich oczach, to widocznie tak jest - dodał.
39-letni Assange, pochodzący z Australii, jest jedną z dwóch znanych publiczne osób związanych z WikiLeaks. Drugą "twarzą" projektu jest Niemiec Daniel Schitt. Pozostali współpracownicy platformy internetowej są anonimowi.
Sikorski potępia; Wojsko Polskie mówi: nie groźne
Sikorski na spotkaniu z prasą mówił: nie znam jeszcze szczegółowo tych wycieków, które należy potępić, bo wtedy, gdy żołnierze ryzykują życie, to ich wolność i wykonanie przez nich zadania i przede wszystkim ich bezpieczeństwo mają pierwszeństwo przed państwa (mediów - red.) wolnością do publikowania wszystkiego - mówił Sikorski.
- Musimy te wycieki najpierw przestudiować, i ustalić, czy są prawdziwe. Wycieki, tak jak plotki - jak mawiał mój poprzednik prof. Bronisław Geremek - dzielą się na prawdziwe i nieprawdziwe - podkreślił Sikorski.
Opublikowanie w internecie dokumentów dotyczących działań prowadzonych w Afganistanie nie wpływa na bieżące działanie polskiego kontyngentu wojskowego w tym kraju - ocenił płk Wiesław Grzegorzewski z MON.
- Analizujemy treść materiałów; z dotychczasowych ocen wynika, że mają one charakter głównie historyczny - powiedział płk Grzegorzewski.
Jego zdaniem, zamieszczone na WikiLeaks.org dokumenty dotyczące działań sił koalicyjnych - w tym także polskiego wojska - nie mają znaczenia dla przyszłości naszego zaangażowania w operacji ISAF ani sposobu planowania działań; nie stanowią też zagrożenia dla polskich żołnierzy realizujących tam zadania.
Przecieki w internecie
W kwietniu tego roku WikiLeaks ujawniło film z kamer amerykańskich śmigłowców, które ostrzelały w Bagdadzie w 2007 roku grupę cywilów, zabijając 12 osób. Amerykańskie władze potwierdziły autentyczność nagrania.
Ideą projektu WikiLeaks jest publikacja w sieci oryginalnych dokumentów np. rządów czy firm, zakwalifikowanych jako tajne i pozyskanych od anonimowych źródeł (ang. whistleblower). Materiały zamieszczane są bez jakiegokolwiek komentarza, a dostęp do nich jest darmowy.
Współpracownicy WikiLeaks każdorazowo przed publikacją sprawdzają autentyczność dokumentów. - Nie jest nam znany przypadek, by błędnie oceniono przekazane nam dane - mówił na początku lipca dziennikarzom w Hamburgu jeden z rzeczników projektu Daniel Schmitt.