Wiesław Dębski: tym żyje nasza polityka. Polsce grozi katastrofa?
Nie, nie… Nie będziemy zajmowali się matką Madzi z Sosnowca. Chociaż to wdzięczny temat do zapełniania czasu antenowego, czy zapisywania stron tekstu. Dzisiaj zajmiemy się sprawą wartą większej uwagi. Problem jednak w tym, że zgłoszoną przez partię, o której niektórzy z góry wiedzą, że nic sensownego proponować nie może. Zgłoszoną w dodatku przez faceta zwanego para premierem, jakby w polskim systemie prawnym nie istniała instytucja konstruktywnego wotum nieufności. Zanim jednak zdążą mnie rozjechać zwolennicy jedynie słusznej partii rządzącej, to przypomnę z pewną taką nieśmiałością, jak to w roku 2005 ówczesna opozycja próbowała odwołać jednocześnie wszystkich ministrów rządu Marka Belki. To nie był odjazd?
19.02.2013 | aktual.: 01.03.2016 22:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przeczytaj wcześniejsze felietony Wiesława Dębskiego
Wracajmy jednak do realu i skorzystajmy z podrzuconej nam okazji, by porozmawiajmy o grożącej Polsce katastrofie demograficznej. Wprawdzie trudno uwierzyć prof. Krzysztofowi Rybińskiemu (doradca prof. Glińskiego, były wiceprezes NBP, rektor uczelni ekonomicznej), który – powołując się na raport ONZ – twierdzi, że pod koniec stulecia Polaków może być o połowę mniej. Ale nawet jeśli ten spadek będzie znacznie skromniejszy, to i tak warto bić na alarm.
I ja biję!!! Co nie znaczy, że zgadzam się ze wszystkim, co w tej materii proponują profesorowie Gliński i Rybiński oraz szef PJN Paweł Kowal. Jeden choćby przykład: stypendium demograficznego, czyli comiesięcznego dodatku 1000 zł dla każdego dziecka. Nie sądzę, by nawet taka kwota mogła przyczynić się do znacznego wzrostu demograficznego, a już zupełnie nie wiem, jak wykluczyć „produkcję dzieci”, bo przecież przy dziesiątce maleństwa będziemy otrzymywać 10 tys. zł.
Moim zdaniem najważniejsze są trzy sprawy: poprawa warunków materialnych rodzin; ułatwienie matkom (i ojcom) powrotu do pracy zawodowej; dostęp do mieszkań. W pierwszej kwestii wiadomo: trzeba bardziej sprawiedliwie rozporządzać dochodami nas wszystkich, zadbać, by dzięki wzrostowi gospodarczemu było co dzielić. I najważniejsze: znaleźć wreszcie pomysł na skuteczną walkę z bezrobociem. Bo dotychczasowy system urzędów pracy jest do niczego, zapewnia pracę jedynie urzędnikom tam zatrudnionym.
W sprawie drugiej – powrotów z urlopów macierzyńskich i ojcowskich – rząd zaproponował ich wydłużenie, co tylko taki powrót utrudni. Szukajmy więc kolejnych kroków…
I wreszcie sprawa trzecia – mieszkania. To jest najbardziej przygnębiające, pokazuje bowiem, że cała gadanina o wspieraniu rodzin jest funta kłaków warta. Do końca ub. roku funkcjonował program „Rodzina na swoim”, oparty o system dopłat do kredytów hipotecznych. Ale ministrowi Rostowskiemu potrzebne są pieniądze (kasa, Jacku, kasa), więc program zakończył swój pożyteczny żywot. Zastąpić go ma program „Mieszkanie dla młodych”, ale już po założeniach widać, że dostępny będzie dla mniejszej liczby osób i w mniejszej wysokości. Obowiązywać zaś ma dopiero w przyszłym roku (2013 to czarna dziura?) – a ponieważ na internetowej stronie rządu napisano, że sprawa jest „w toku”, więc wielce prawdopodobne, że w tym toku ugrzęźnie, jeśli nie na zawsze, to na długo. „W toku” są też inne pomysły, np. wspomniane wyżej urlopy, tańsze przedszkola, budowa żłobków, reforma urzędów pracy.
Mądralom, którzy zamiast rozmawiać wolą pytać: a skąd wziąć kasę, odpowiedział prof. Rybiński, wskazując źródła, w których szukać można 30 mld zł rocznie. Ja dodam do tego likwidację ulg podatkowych - dla najbogatszych (tylko oni mają takie dochody, które pozwalają na pełne wykorzystanie ulgi) i ewentualnie becikowego. Dorzucę do tego jeszcze sporo miliardów: to podatki i składki płacone w przyszłości dzięki programom dzisiaj wspierającym rodzinę.
Są to wszystko moje luźne uwagi na marginesie bardzo ważnej sprawy. Tak ważnej, że cholera człowieka bierze, gdy widzi, jak lekce ją sobie waży większość polskich polityków. Wiadomo: Madzia, przepychanki w PO, brzoza i trotyl, krew na rękach jednego polityka i naćpana hołota od drugiego… Tym żyje nasza polityka. Niestety…
Wiesław Dębski specjalnie dla Wirtualnej Polski