Wiesław Dębski: kto ma więcej do ukrycia ws. zestrzelonego boeinga?
- Ten pan jest bezstronnym świadkiem na moją korzyść – powiedział kiedyś w sądzie oskarżony. Przypomina mi się ta dykteryjka, gdy słyszę wypowiedzi z Kremla i okolic na temat zestrzelenia malezyjskiego boeinga nad terytorium kontrolowanym przez prorosyjskich terrorystów. Natychmiast pojawiło się mnóstwo teorii, objawianych prawd i domysłów. Ich autorzy wiedzą najlepiej, jak było, potrafią wszystko udowodnić. Nie mają jednak oporu, by szybko przedstawić teorię zupełnie odmienną. Ta propaganda ma wybielić jednych i pogrążyć drugich.
Znamy to z własnego podwórka, mamy na to swoje określenia, np.: „mgła, trotyl i dwa wybuchy!”. Okazuje się jednak, że mistrz dezinformacji Antoni Macierewicz traci swoją palmę pierwszeństwa. W Rosji pojawili się lepsi od niego. Specjalistów Macierewicza przebijają specjaliści rosyjscy. Mają do dyspozycji media, usłużnych profesorów, całą machinę Kremla. I płyną w swym zbożnym dziele bez opamiętania.
Oto siedzę sobie przed telewizorem, na ekranie mam Kanał 1 rosyjskiej TV (publicznej). Sympatyczna, młodziutka dziennikarka rozmawia z Aleksandrem Kofmanem, podpisanym jako wiceprzewodniczący Parlamentu Republik Ludowych. Gość prosto z Doniecka bez cienia zażenowania przekonuje, że samolot strącili Ukraińcy. A w pewnym momencie, głęboko zaglądając w obiektyw kamery, oświadcza, że kiedy samolot był jeszcze nad terytorium Polski wydano polecenie skorygowania jego kursu. W ten sposób maszyna, znajdująca się na kursie gwarantującym ominięcie niebezpiecznej strefy, skręciła w kierunku terenu działań zbrojnych – przekonuje Kofman. I dodaje: "takie polecenie musiał wydać ktoś z Warszawy, no może z Kijowa". Nieco później w Warszawie mamy wersję soft – polski dziennikarz, w felietonie dla nadającego u nas radia Głos Rosji, pyta: "czy prawdą jest, że malezyjski samolot leciał trasą inną niż w ciągu 2 kolejnych dni poprzedzających katastrofę?".
To oczywiście metoda znana z początku ukraińskiego kryzysu, gdy Rosjanie przekonywali, że ludzie z Majdanu byli szkoleni w Polsce.
Albo inny przykład, z kręgów donieckich: tak naprawdę rakieta przeznaczona była dla prezydenta Rosji wracającego z Brazylii, którego samolot leciał trasą zbliżoną do samolotu malezyjskiego.
W Moskwie zaś ogłoszono, że rosyjskie ministerstwo obrony zarejestrowało aktywność ukraińskich Buków, czyli zestawów rakiet ziemia-powietrze. Ale przecież jest film pokazujący wyrzutnię, która po upadku samolotu odjechała na lawecie w kierunku rosyjskiej granicy. I na to jest odpowiedź: to ukraińska mistyfikacja.
W chwilę później okazuje się, że obok mistyfikacji jest też prowokacja. W samolocie – strąconym oczywiście przez Ukraińców - przewożono zmarłych (to wersja pułkownika Igora Striełkowa, szefa wojsk rosyjsko-donieckich), to mogły być ciała pasażerów zaginionego w marcu b.r. innego samolotu malezyjskich linii.
A tak w ogóle to separatyści i ich koledzy z wojsk rosyjskich z zestrzeleniem boeinga nie mają nic wspólnego. To teza główna.
Oczywiście te wszystkie działania skierowane są do Rosjan i Ukraińców. Na zewnątrz sięga się po metody bardziej wyrafinowane. W Polsce działa na przykład wspomniane wyżej radio Głos Rosji. Przedstawiające wyłącznie moskiewski punkt widzenia, często przy pomocy polskich dziennikarzy. Ślady narracji tego radia znajdziemy na naszych portalach społecznościowych. Pierwszym obrońcą Putina (ups… Władimira Władimirowicza oczywiście, bo tak ciepło się go nazywa) jest Janusz Korwin-Mikke. Do tego już przywykliśmy. Zadziwia mnie jednak, jak wielu ludzi lewicy staje w obronie putinowskich racji. Lewica pod rękę z Korwinem, to ciekawostka nadzwyczajna.
Prezydent Petro Poroszenko powiedział, że świat w sprawie tragedii boeinga podzielił się na dwie części, każdy musi sam określić, po której stronie się opowiada. Myślę, że także każdy z nas, pamiętając, że przestępca pierwszy garnie się do zacierania śladów. Jedna strona (rosyjska) utrudniała śledztwo, nie dopuszczała zachodnich ekspertów, zacierała ślady. Druga (premier Jaceniuk) zaproponowała, by dochodzenie prowadziła międzynarodowa komisja, pod przewodnictwem Holendrów. Kto ma więc coś do ukrycia?
Wiesław Dębski specjalnie dla Wirtualnej Polski