ŚwiatWielkie rosyjsko-białoruskie manewry "Zapad-2017" u granic NATO. Kraje bałtyckie zaalarmowane

Wielkie rosyjsko-białoruskie manewry "Zapad-2017" u granic NATO. Kraje bałtyckie zaalarmowane

Zaplanowane na wrzesień rosyjsko-białoruskie manewry wojskowe, które zostaną przeprowadzone w pobliżu wschodniej flanki NATO, budzą coraz większy niepokój. Szczególnie zagrożone czują się kraje bałtyckie.

Wielkie rosyjsko-białoruskie manewry "Zapad-2017" u granic NATO. Kraje bałtyckie zaalarmowane
Źródło zdjęć: © mil.ru

W ramach wspólnych ćwiczeń Rosji i Białorusi o kryptonimie "Zapad-2017" u granic Polski i krajów bałtyckich rozmieszczone zostaną dziesiątki tysięcy żołnierzy. Ilu dokładnie, wciąż nie wiemy, bo Kreml na razie nie ujawnił, jaki potencjał zostanie użyty w manewrach. Jednak przecieki i domysły rysują niepokojący obraz skali rosyjskich przygotowań.

Państwo Związkowe Rosji i Białorusi przeprowadza ćwiczenia "Zapad", czyli "Zachód", cyklicznie - co cztery lata - od 2009 roku (choć korzeniami sięgają jeszcze czasów Związku Radzieckiego). W przeszłości wywoływały one bardzo wiele kontrowersji, bo według źródeł zachodnich w poprzednich latach Moskwa i Mińsk ćwiczyły uderzenie na Polskę i kraje bałtyckie, a nawet prewencyjny atak jądrowy na Warszawę.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tegoroczne manewry swoją skalą przyćmią wszystkie poprzednie edycje, które odbywały się jeszcze przed aneksją Krymu, wojną na Ukrainie i wzrostem napięć na linii Zachód-Rosja. Moskwa nie przepuści okazji do przeprowadzenia ogromnego pokazu siły i już zapowiedziała, że będzie to największe przedsięwzięcie dla ich sił zbrojnych w tym roku. Tym bardziej, że w tym samym czasie zakończony zostanie proces militarnego wzmacnienia wschodniej flanki NATO.

Nawet 100 tys. żołnierzy

Gen. Philip M. Breedlove, były dowódca sił NATO w Europie, wskazywał w ubiegłym tygodniu na wysłuchaniu w amerykańskim Senacie, że w "Zapad-2017" udział może wziąć 100 tys. żołnierzy. Na taką liczbę wskazują źródła dyplomatyczne w krajach bałtyckich, a niektóre spekulacje mówią nawet o 200 tys., choć być może jest to kolejny element prowadzonej przez Kreml kampanii dezinformacyjnej. Z kolei ubiegłoroczne natowskie prognozy zakładały, że zaangażowanych zostanie nie mniej niż 90 tys. wojskowych.

Rosjanie są znani z tego, że ich oficjalne komunikaty często bardzo rozmijają się z prawdą. Portal stacji CBS News przypomina, że podczas ostatnich ćwiczeń w 2013 roku Moskwa informowała, że udział bierze 10 tys. żołnierzy, podczas gdy niektórzy niezależni analitycy szacowali ich liczbę na siedmiokrotnie większą.

Gen. Breedlove podkreślił, że każde państwo ma prawo przeprowadzać ćwiczenia wojskowe, o ile robi to w sposób odpowiedzialny, przejrzysty i bez agresywnych zamiarów. - Myślę, że problemem tych manewrów jest ich wielkość i zakres. To, że odbywają się bezpośrednio na granicy, mają nazwę ukierunkowującą je na zachód oraz ich nieprzewidywalność sprawia, że są bardzo alarmujące - powiedział wojskowy.

Naturalnie państwa NATO też przeprowadzają własne ćwiczenia. Przykład mogą stanowić ubiegłoroczne manewry "Anakonda-16", które odbyły się na polskich poligonach. Warto jednak zauważyć, że choć było to największe takie przedsięwzięcie w naszym kraju od upadku komunizmu, to zaangażowanych zostało "tylko" 31 tys. żołnierzy. Poza tym trzeba pamiętać, że wszystkie sojusznicze ćwiczenia mają charakter stricte obronny, czego nie można powiedzieć o manewrach z cyklu "Zapad".

Oczywiście oficjalnie Moskwa stoi na stanowisku, że ich celem zawsze jest odparcie wrogiej agresji (np. w 2013 r. byli to "terroryści z krajów bałtyckich"). Ale zachodni analitycy nie mają złudzeń, że pod płaszczykiem operacji obronnej w rzeczywistości ćwiczone są scenariusze ofensywne. W 2009 roku trenowano zajęcie krajów bałtyckich (a następnie odparcie nadciągających posiłków z NATO), prewencyjny atak nuklearny na Polskę, a także przebicie korytarza do Obwodu Kaliningradzkiego. W 2013 roku było podobnie, tyle że bez wykorzystania komponentu jądrowego.

Niepokój w krajach bałtyckich

Nic nie wskazuje na to, żeby w tym roku miało być inaczej, nawet jeżeli dojdzie do możliwego resetu rosyjsko-amerykańskiego z inicjatywy prezydenta Donalda Trumpa, bowiem scenariusze tak wielkich manewrów opracowywane są na długo przed ich realizacją. Szczególnie zaniepokojone ruchami rosyjskich wojsk są najbardziej narażone na agresję kraje bałtyckie, które już dziś apelują do Sojuszu Północnoatlantyckiego o zwiększone wsparcie.

Mówiła o tym ostatnio, w imieniu całej trójki, litewska prezydent Dalia Grybauskaite. - Będziemy rozmawiać z NATO o stworzeniu dodatkowych stałych planów obrony, o stacjonowaniu dodatkowych sił wojskowych i o opracowaniu szybszego procesu podejmowania decyzji - oświadczyła. A litewski minister obrony Raimundas Karoblis dodawał, że Sojusz musi być przygotowany na prowokacje ze strony Rosjan.

- Jest jasne, że Rosja chce na serio przywrócić swoją dominację i zmienić system obronny w całej Europie. To już jest zagrożenie dla Europy Środkowej, szczególnie krajów bałtyckich - ostrzegał.

Najważniejsze dziś pytanie dotyczy tego, jak zachowa się nowa administracja USA. Na razie Trump ograniczył się do przesłania listu na ręce Grybauskaite z okazji przypadającego 16 lutego Dnia Odrodzenia Państwa Litewskiego, w którym podziękował za wsparcie udzielane Ukrainie oraz za zwiększenie budżetu obronnego. Jednak w żaden sposób nie odniósł się do potencjalnego zagrożenia ze strony Kremla.

Nie wiadomo, co wydarzy się do września, kiedy ruszą ćwiczenia. Po znanym z nieobliczalności Trumpie można spodziewać się w zasadzie wszystkiego. Bałtowie na pewno mogą za to liczyć na nominowanego przez miliardera nowego szefa Pentagonu Jamesa Mattisa, który dał się poznać jako wielki orędownik NATO i krytyk agresywnych działań Moskwy. Emerytowany generał, zanim został zatwierdzony na stanowisko sekretarza obrony, określał Rosję mianem zagrożenia numer jeden dla bezpieczeństwa USA i bardzo chłodno odnosił się do perspektywy współpracy z Władimirem Putinem.

Co paradoksalne, z nadchodzących wielkich manewrów wcale nie cieszą się... Białorusini. Stosunki między Mińskiem a Moskwą w ostatnim czasie są coraz bardziej napięte i według białoruskich ekspertów - związanych zarówno z reżimem, jak i opozycją - Rosjanie mogą wykorzystać "Zapad 17" do przejęcia militarnej kontroli nad Białorusią.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (482)