Wielki wyciek z IPN

Lista funkcjonariuszy milicji i tajnych służb PRL, agentów i kandydatów na agentów z ogromną liczbą 240 tys. nazwisk rozpowszechniana jest wśród polityków i dziennikarzy - pisze "Gazeta Wyborcza".

29.01.2005 | aktual.: 31.01.2005 14:03

- Muszę potwierdzić: nielegalnie skopiowano z komputera w czytelni IPN wykaz tzw. jedynek, czyli funkcjonariuszy, tajnych współpracowników i kandydatów na TW z lat 1945-89 - przyznaje prof. Andrzej Friszke, członek Kolegium IPN. Friszke nie chce powiedzieć, kogo się o to podejrzewa. Mówi tylko, że dziennikarza.

Komputer z bazą danych o archiwach znajduje się w czytelni od jesieni ubiegłego roku. Mają do niego dostęp wszyscy, którzy korzystają z archiwum. Gdyby ktoś jednak oficjalnie chciał skopiować dane, nie dostałby zgody.

Lista to siedem plików tekstowych, mają od 168 do 1030 stron. W sumie 4131 stron. Na jednej stronie jest 58 nazwisk. Przy nazwisku jest tylko sygnatura, pod którą w IPN można znaleźć teczkę danej osoby.

Na liście jest Mieczysław Moczar, ponurej sławy szef MSW w latach 60. Są znani od dawna agenci. Juliusz Wilczur-Garstecki, zwerbowany przez UB w 1945 r., żeby się uwiarygodnić, na własną prośbę internowany w stanie wojennym, rozpracowywał przywódcę dolnośląskiej "S" Władysława Frasyniuka przed jego aresztowaniem jesienią 1982 r. Sławomir Miastowski, agent prowokator działający w podziemnej MRK "S" skupiającej warszawskich robotników.

I na tej samej liście są ludzie niewinni. Są niezwykle odważni, jak Wiesław Chrzanowski, torturowany i przez sześć lat więziony za stalinizmu działacz katolicki, w latach 90. marszałek Sejmu, którego niewinność potwierdził proces lustracyjny.

Od prawie dwóch tygodni lista żyje własnym życiem. Przesyłana jest przez internet i kopiowana na płyty CD: - W redakcji jest szaleństwo, ludzie znajdują na liście nazwiska znajomych, padają oskarżenia, zaczyna się podział na tych, którzy są, i tych, których nie ma na liście - mówi dziennikarz jednej z gazet, w której płyta CD z listą jest znana od ponad tygodnia.

Skopiowanie listy nie było rzeczą prostą - nie mieści się ona na zwykłej dyskietce. Osoba, która to zrobiła, musiała podłączyć się do komputera w czytelni IPN najprawdopodobniej za pomocą tzw. pen drive'a - niewielkiej przenośnej karty pamięci o dużej pojemności.

Z informacji "Gazety" wynika, że pracownicy czytelni IPN zorientowali się, że ktoś skopiował listę, ale nie zdążyli zareagować. Jak to się stało, że dane znalazły się w komputerze niezabezpieczonym przed kopiowaniem? - To był niestety nasz błąd, nie przypuszczaliśmy, że ktoś może coś takiego zrobić. Sądziliśmy, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy przestrzegają pewnych reguł - mówi Andrzej Friszke. Teraz w archiwum wprowadzono już odpowiednią ochronę przed kopiowaniem.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)