Wielka mistyfikacja
Identyfikator zrobili na drukarce komputerowej. Naszywkę firmy ochroniarskiej na mundur wyhaftowała Pawłowi K. małżonka. Na skok pojechali... autobusem. Byli tak pewni, że im się uda, że nie wzięli nawet pistoletu.
Pod koniec sierpnia informowaliśmy o zatrzymaniu mężczyzny, który, udając konwojenta, ukradł 400 tys. zł. Przedstawiamy nieznane dotąd okoliczności tej sprawy. Mamy nadzieję, że pomogą one przedsiębiorcom i firmom ochroniarskim ustrzec się przed podobnymi przestępstwami.
Autobusem na skok
25-letni Paweł K. pracował przez jakiś czas jako konwojent w firmie, która zbierała utargi z sieci hurtowni papierosów. To właśnie jej oddział w Luboniu postanowił, przy pomocy 21-letniej żony, obrabować. Małżonkowie działali metodycznie, według przygotowanego w komputerze szczegółowego planu. Zrealizowali go w marcu br. Wszystko poszło zgodnie z przestępczym harmonogramem. Żona, udając pracownicę hurtowni, odwołała telefonicznie przyjazd prawdziwych konwojentów (firma ochroniarska nie potwierdziła tej informacji). Żeby zmylić trop małżonkowie pojechali do Lubonia podmiejskim autobusem. Kobieta zaczekała w pobliżu hurtowni, a jej mąż ze zrobionym w domu identyfikatorem i skradzionym wcześniej formularzem do odbioru utargu poszedł po pieniądze. Miał na sobie uniform konwojenta, a w kaburze atrapę pistoletu. Pieniądze wydano mu za pokwitowaniem nie sprawdzając jego tożsamości. Z torbą z 417 tys. zł rabusie spokojnie wrócili autobusem do domu. Przestępstwo wyszło na jaw po trzech dniach, gdy hurtownia
zorientowała, że pieniądze nie trafiły do banku.
Dowód z karty
Miesiąc po skoku państwo K. przenieśli się do Cedyni. Kupili tam mieszkanie i auto. Cześć zagarniętych pieniędzy zainwestowali w papierosy, którymi zamierzali handlować. Z pozoru wiedli żywot statecznych obywateli. Możliwe jednak, że planowali kolejny skok. Świadczą o tym zapiski znalezione podczas przeszukania w ich mieszkaniu. Przestępcy wpadli dzięki uporowi poznańskich policjantów. Po kilku miesiącach bezowocnych starań, w końcu znaleźli oni sposób jak wpaść na trop jego sprawców. Jako jedni z pierwszych w Polsce, posłużyli się bilingami z publicznych aparatów telefonicznych oraz zapisami z kart do takich automatów. Wskazywały one na małżeństwo K. Obciążyło ich też nagłe wzbogacenie. Do marca br. nie mieli oni żadnego majątku.
Tajemnica 100 tysięcy
Śledztwo przeciwko małżeństwu jest już bliskie finału. Niestety, nie ujawniło ono, co stało się ze znaczną częścią przywłaszczonych pieniędzy. Policjanci nie dowierzają wyjaśnieniom podejrzanych, że stracili 100 tys. zł na "różne drobne wydatki”. Małżonkom grozi do 8 lat pozbawienia wolności. Paweł K. już trzeci miesiąc przebywa w areszcie. Jego żonę przed oglądaniem świata przez kraty uchroniła zaawansowana ciąża.