PolskaWielka Europa wzywa

Wielka Europa wzywa

Po naszym wstąpieniu do Unii z Polski wyjechało ok. 1,5 mln osób, w tym 750 tys. do Wielkiej Brytanii i 250 tys. do Irlandii. Połowa z nich chce tam zostać.

20.08.2007 | aktual.: 05.09.2007 12:09

Ponad trzy lata minęły od chwili, kiedy Polska wraz z dziewięcioma innymi krajami powiększyła Unię Europejską. Polacy liczyli na otwarcie rynku pracy we wszystkich państwach stowarzyszonych. Jak wiemy, tak się nie stało. Jedynie rządy i parlamenty Wielkiej Brytanii, Szwecji i Irlandii powiedziały przyjazne „tak!” imigrantom. Dziś możemy śmiało powiedzieć, że dzięki napływowi i pracy emigrantów gospodarki tych trzech krajów przeżywają wielki rozkwit.

Polacy – dobrzy i pewni klienci

Napływ tysięcy polskich imigrantów do Irlandii jest korzystny nie tylko dla nas, Polaków, lecz także dla irlandzkiej gospodarki. Zdaje sobie z tego sprawę prezydent Irlandii Mary McAleese, która podczas obchodów dnia św. Patryka w swoim orędziu dużo ciepłych słów powiedziała pod adresem imigrantów. Dzięki wam nasz kraj, Irlandia, rozwija się i staje się coraz zasobniejszy i bogatszy. To w dużej mierze także wasza zasługa – podkreśliła pani prezydent.

Wzrost irlandzkiej gospodarki w każdym roku utrzymuje się na poziomie 5%. Imigracja Polaków napędza koło zamachowe usług. W tej grze nie ma przegranych. Polacy są usatysfakcjonowani zarobkami i „świętym spokojem” – co wielokrotnie podkreślają. Dzienniki „Irish Times” i francuski „Le Monde” podały dane, iż Polacy każdego roku przywożą do Polski w gotówce bądź transferują przelewami bankowymi ponad 70 mln euro. „Le Monde” podkreśla, że dla przeżywającej bum Irlandii Polacy są ciągle wielką szansą, gdyż napływ imigrantów zaspokaja zapotrzebowanie na siłę roboczą. Bez nich gospodarka niewątpliwie rosłaby o kilka punktów wolniej. Wiele gałęzi usług przeżywałoby zastój.

Obecność Polaków w Irlandii ożywiła liczne sektory gospodarki, które na początku naszego wieku nie miały się najlepiej. Jako przykład należy wskazać rynek tanich linii lotniczych. Niekwestionowany lider na tym rynku, irlandzki Ryanair, dostrzegł w Polakach żyłę złota. Nie ma już chyba w Polsce miasta posiadającego lotnisko, dokąd nie latałyby samoloty tych linii. W tyle nie pozostaje także Aerlingus. Węgierski Wizzair również uruchamia nowe połączenia pomiędzy Polską a Irlandią. Powód ten sam – popyt na usługi przewozowe Polaków. Od 2004 r. wzrósł o ponad 75% import produktów żywnościowych polskiej produkcji. Dzieje się tak nie tylko dzięki funkcjonowaniu sieci polskich sklepów (wymieńmy tylko – Lithuanica, sklepy Polonia czy Wisła). Nowych klientów zdobyły banki (lider Bank of Ireland uruchomił infolinię w języku polskim dla nowych klientów i zatrudnił wiele Polek i Polaków do obsługi rodaków) i firmy ubezpieczeniowe. Złote lata przeżywają także firmy telekomunikacyjne i operatorzy telefonii komórkowej.

Polska społeczność liczona już w setkach tysięcy (według liczby wydanych Personal Public Service Numbers w Irlandii rozpoczęło pracę ponad 170 tys. Polaków, nieoficjalne szacunki mówią o 250 tys. imigrantów, „Le Monde” zaś napisał nawet o 330 tys. przybyszów znad Wisły) to wspaniały rynek dla mediów. W Irlandii wydawane są po polsku trzy tygodniki, jeden dwutygodnik i dwa miesięczniki. Jak grzyby po deszczu wyrosły polskojęzyczne portale i serwisy internetowe. Nie inaczej ma się rzecz z radiowymi programami po polsku.

Ucieczka od beznadziei

Na polskich forach internetowych często można spotkać opnie, iż „rodacy w Irlandii to robole od czarnej i ciężkiej roboty”. Wygląda to zupełnie inaczej. Tylko co drugi Polak pracujący na Zielonej Wyspie wykonuje pracę fizyczną, głównie w rolnictwie, przemyśle żywnościowym i budownictwie. Wiele osób bez wyższego wykształcenia znalazło zatrudnienie w hotelarstwie, handlu detalicznym, branży restauracyjnej i turystyce. Prawie połowa Polaków w Irlandii to dobrze wykształceni (i opłacani!) specjaliści, głównie inżynierowie, architekci, lekarze, informatycy i farmaceuci. Prawie co trzeci polski imigrant nie zamierza zostawać w Irlandii na stałe. Blisko połowa, bo ok. 46%, rozważa jednak kilkuletni pobyt na Zielonej Wyspie, przeciętnie od trzech do pięciu lat. Co piąty Polak zamierza na wyspie pozostać na zawsze.

W tym gronie są 31-letni Hubert Lesiakowski i jego rodzina. Hubert do Dublina przyleciał 1 maja 2004 r., w dniu wstąpienia Polski do Unii. Po trzech latach ma stałą pracę, małe mieszkanie na obrzeżach stolicy i... święty spokój._ Na początku było ciężko. W Polsce zostawiłem żonę i małego synka_ – zaczyna swoją opowieść. Od 2002 r. byłem na bezrobociu. W Polsce skończyłem socjologię. Brak etatu, utrzymywanie się z krótkotrwałych zleceń (badania ankieterskie) wciągały mnie w depresję. Ciągły lęk, czy wykombinuję pieniądze na czynsz, czy mały się nie rozchoruje, czy będą pieniądze na jedzenie. Do wyjazdu przekonała go żona Marta, absolwentka prawa. Wyjechał w ciemno, bez planu, jak i gdzie będzie pracował. Na szczęście miał w Dublinie serdecznego przyjaciela ze studiów. Pomógł. Po prostu... _ Nie zgadzam się, że jesteśmy nacją, która reaguje na siebie alergią!– mówi. _Krzysztof przez dwa miesiące żywił mnie i dał kąt. Opłacił lekcje angielskiego, abym pozbył się maniery mówienia po angielsku wyniesionej ze
studiów. Wreszcie znalazł mi pierwszą pracę w IBM. Zaczynałem od składania komputerów. Krzysztof był i jest moim przyjacielem. Ale mój przykład nie jest odosobniony. Jeżeli chodzi o Polonię w Irlandii, trzymamy się razem i pomagamy sobie nawzajem. Są czarne owce, oczywiście, ale gdzie ich nie ma?

Po 36 miesiącach życia w Irlandii państwo Lesiakowscy mieszkają we własnym apartamencie, który spłacają bez wyrzeczeń i nerwowych kalkulacji z ołówkiem w ręku. Hubert pracuje w jednej z dublińskich agencji reklamowych, Marta kończy kurs językowy i myśli o pracy w zawodzie, a Adaś za rok pójdzie do szkoły i ma wielu irlandzkich kolegów z podwórka. Nie zapominają o Polsce i najbliższych. Co miesiąc przesyłają na konta rodziców pieniądze. W Irlandii znaleźliśmy normalność i spokój. Zostaniemy tutaj na zawsze – kończy nasze spotkanie Marta.

Media, Irlandia i szum oceanu...

Także na stałe chcą zostać na Zielonej Wyspie dwie młode kobiety, które znalazły pracę w mediach. Emilia Marchelewska w Polsce pracowała jako copywriter. Reklama i PR były całym jej życiem. Dopóki... serce nie zabiło mocniej na widok pewnego Irlandczyka. Na wspomnienie tego uśmiecha się promiennie: Tak, tak... Rzuciłam warszawkę i „karierę” w reklamie dla romansu. W Irlandii Emilia mieszka od października 2005 r. Jak twierdzi, Irlandia to kraj wręcz nieskończonych możliwości dla tych, którzy mają odwagę, aby tutaj robić po prostu swoje. Nie ukrywa, że w parze z wyższym standardem życia idzie możliwość rozwijania się. Emilia pracuje w swoim zawodzie. Niedługo po przyjeździe do Irlandii dostała pracę redaktora prowadzącego w polonijnym magazynie społeczno-kulturalnym „Szpila”.

Tak poznałam wiele ciekawych osobowości i talentów. Z niektórymi do tej pory współpracuję przy obecnym projekcie vaveeva.com – strony internetowej dla imigrantów. Bycie redaktorem wielojęzycznego portalu to duże wyzwanie z jednej strony, z drugiej, możliwość rozwoju dzięki pracy z ludźmi, którzy już wiele osiągnęli na swojej drodze zawodowej. Spełniam swoje marzenia o życiu w innym kraju, innej kulturze, a to niesamowite doświadczenie, czasem sama nie wierzę, że to wszystko się dzieje - mówi.

Judyta Miernik, młoda i obiecująca dziennikarka, tak opisuje swoje rozstanie z Polską: Byłam zmęczona moim miastem, brudnymi pociągami, paniami w sklepach, które mają odwieczny problem z wydaniem reszty, urzędami, głupotą, upupianiem. Potrzebowałam normalności, przestrzeni i niezależności. W Polsce tego nie znalazłam. Postanowiłam wyjechać. Kiedyś usłyszałam, że takie myślenie jest egoistyczne, że powinnam zadać sobie pytanie, co ja mam do zaoferowania Polsce. Ja uważam, że jeden Don Kichot już był. Wystarczy. Życie jest zbyt krótkie, by walczyć. Po co?

Dziś Judyta wspólnie z polskimi i irlandzkimi przyjaciółmi współtworzy coraz popularniejszy na wyspie portal internetowy – www.metoo.ie. – Dostarczamy bieżących informacji i z Irlandii, i Polski, śledzimy i komentujemy życie kulturalne i rozrywkowe. Przygotowaliśmy poradnik dla przyjezdnych, forum, czat i galerię zdjęć. Obecnie pracujemy nad kolejnymi serwisami, m.in. ogłoszeniowym i randkowym. Rozwijamy projekt. Rozwijam siebie. Wymaga to wysiłku, ale metoo... jest dobrze i tu, w Irlandii zostanę – z uśmiechem podsumowuje Judyta. Na pytanie, czy Irlandia nie jest po prostu „zagłębiem euro”, i Emilia, i Judyta odpowiadają, że pieniądze oczywiście są ważne, ale dostrzegają też szereg istotniejszych rzeczy.

W Irlandii standard życia jest wyższy, nie muszę się martwić o przetrwanie do pierwszego, mogę się rozpieszczać kupowaniem drobiazgów dla poprawy humoru i chodzić do restauracji, kiedy nie mam ochoty gotować. Smakuję kuchni z całego świata, przepysznych włoskich i hiszpańskich serów, indyjskich masala i japońskiego sushi. Po drodze do pracy spoglądam na morze, na weekendy jeżdżę nad ocean i w góry – odpowiada Emilia. Judyta podkreśla, że na wyspie człowiek pracuje, żeby żyć, a nie odwrotnie. Tu jest spokojniej, prościej, sympatyczniej – ocenia. Nie jest idealnie, tak będzie chyba tylko w niebie. Tu nikt nie patrzy na to, czy jesteś matką samotnie wychowującą dziecko, rozwódką, katoliczką czy buddystką. Jest wolność myśli i ubioru. Jest akceptacja inności i różnorodności. Człowiek żyje według własnego sumienia, a nie sumienia ogółu. Wielokulturowe towarzystwo na wyspie uczy tolerancji, otwartości, przełamywania strachu przed innym, nowym, nieznanym.

Irlandia to kraj ogromnych możliwości. Mam wrażenie, że ludzie są szczęśliwsi, bardziej zdystansowani. Mimo wszystko tęskni za Polską. Mówi, że to syndrom dziecka w sierocińcu, które „potrzebuje i kocha rodzica, jakikolwiek by on był”. Teraz jak wracam na krótko do Polski, wszystko ma inny wymiar – dodaje z nutką nostalgii. A jednak swoją przyszłość obie dziewczyny widzą w Irlandii. Marzę o domu na Howth, o wyspiarskim życiu, o ogrodzie z grillem i grupą znajomych. Marzę o szczęściu jak każdy. Irlandia nauczyła mnie, że warto mieć cel i do niego dążyć, bo „wszystko się może zdarzyć” – kończy Judyta.

Emilia Marchelewska też nigdzie się nie wybiera: Za dziesięć lat pewnie wciąż tu będę. Pomaluję wszystkie ściany w moim domu, a drzewa zasadzone w ogrodzie będą już rzucały solidny cień. To będzie moje gniazdo, z którego będę latać po całym świecie. Mam nadzieję, że w tym czasie uda mi się zrobić coś pozytywnego dla ludzi, zmieniać coś na lepsze.

Emigracja z wyboru

Joanna Krauzowicz, 27-letnia absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, w Irlandii dziennikarka pisma dla Polonii, zupełnie inaczej postrzega „emigracyjny rwetes” w mediach nad Wisłą. Nie jest tak, że sytuacja mnie zmusiła do tego, aby wyjechać do Irlandii. Przyjechałam tu, bo tego chciałam. Ze znalezieniem pracy w Polsce nie było problemów. Ja jednak chciałam zasmakować czegoś innego. Poznać dobrze język angielski, inną kulturę, która od zawsze mnie fascynowała. Oczywiście praca tutaj wiąże się z lepszymi zarobkami. Powtarzam – emigracja to mój wybór. Nie żałuję tego.

Podobnie jak jej koleżanki docenia walor zarabianych w Irlandii euro: Pracujemy ciężko, ale nie musimy liczyć każdego centa. Jeśli mamy na coś ochotę, to stać nas, by to kupić, i to bez wyrzutów sumienia. Joanna przyjechała do Irlandii z wyboru, ale w gronie Polonii nie brakuje sfrustrowanych młodych Polaków. To absolwenci wyższych uczelni, którzy na starcie w dorosłe życie nie mieli perspektyw na znalezienie ambitnego zatrudnienia. Jeżeli szczęśliwie znaleźli jakieś zajęcie, to niestety za pensję, która nie pozwalała im samodzielnie się utrzymać czy założyć rodziny. Swojej szansy na lepsze szukają w Irlandii – opowiada o reminiscencjach z ojczyzny swoich znajomych Joanna, która twierdzi, że Irlandia daje nadzieję i „realistyczne szczęście”. Tutaj mogą znaleźć pracę, która daje pieniądze niebotycznie wyższe niż w Polsce. Łapią wiatr w żagle i pozbywają się kompleksów. Jakich? Choćby manii czucia się niepotrzebnym i zbędnym w społeczeństwie.

Nasz człowiek w związkach

Przypadek zadecydował o tym, że na dłużej pozostał w Irlandii młody polski prawnik, Barnaba Filip Dorda. W ogóle nie planował wyjazdu ani tym bardziej dłuższego pobytu za granicą. Miałem pracę w Polsce i wiązałem swoją przyszłość z naszym krajem – wspomina swój przyjazd. Pojechałem tylko na chwilę, aby towarzyszyć mojej dziewczynie podczas wakacyjnej peregrynacji. Ale z dwóch tygodni zrobiły się już dwa lata. Barnaba Dorda w Polsce ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Śląskim, potem podyplomowe z prawa pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zanim „na chwilę” wyjechał do Irlandii, pracował w związkach zawodowych jako prawnik. Początek jego irlandzkiej story jest podobny do opowieści wielu młodych polskich imigrantów. Ciężka praca, zastanawianie się nad jutrem, chwile zwątpienia i rezygnacji.

Jak w przypadku zdecydowanej większości Polaków na wyspie, początki nie były za ciekawe. Pracowałem w restauracji, gdzie pracodawca łamał wszelkie możliwe przepisy prawa. Kiedy już miałem wracać do Polski, dostałem propozycję pracy w największych irlandzkich związkach zawodowych – SIPTU. Od ponad półtora roku pracuję w związkach. Mimo stresu i nawału pracy bardzo sobie ją cenię- mówi Dorda.

Barnaba Dorda jest symbolem nadziei na lepsze dla sporej grupy polskich robotników i pracowników, których irlandzcy pracodawcy lekceważą przepisy prawa pracy. Jack O’Connor, szef centrali SIPTU, bardzo ceni zaangażowanie, wiedzę i tytaniczną pracę Barnaby. Sam Barnaba postrzega Irlandię przez pryzmat własnego doświadczenia i tego, czego tutaj się uczy. Nie tylko o nowym kraju, ale i o sobie samym. Życie w Irlandii to przede wszystkim nowe doświadczenie – mówi nasz człowiek w SIPTU. Praca w innej kulturze, w innym środowisku językowym, inne standardy pracy, nieustanne szkolenie języka, to wszystko pozwala na odmienne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość i nabranie doświadczenia przez różnorodność. Mimo że przyjechał do Irlandii na chwilę, wszystko wskazuje na to, że pozostanie tu na zawsze.

W najbliższych miesiącach planuję wziąć kredyt na mieszkanie – mówi Barnaba. Zresztą zawsze lubiłem Irlandię, jej kulturę i deszczową atmosferę wyspy, nie chcę szybko się żegnać z zielonymi pagórkami, pubami wolnymi od dymu papierosów, muzyką folkową i ciemnym piwem z pianką. Moja przyszłość w Irlandii na razie związana jest z ruchem związkowym i tak ją widzę na najbliższe kilka lat– kończy poważnie.

Rodzina musi być w komplecie

W Irlandii przybywa też coraz więcej polskich rodzin. Monika i Paweł Rusinowie pochodzą ze Szczecina. Najpierw do Irlandii wyjechał mój mąż, Paweł. To było w lipcu 2003 r., jeszcze przed przystąpieniem Polski do Unii – wspomina Monika. Na początku nie było łatwo. Rozstanie, rozłąka, dramatyczne pytania: jak to będzie? Paweł w Polsce pracował w gastronomii. W Irlandii zaś rozpoczął pracę na budowach. Dlaczego? Bariera języka i zarobki. To branża, w której trzeba się napracować fizycznie, ale daje godziwe pieniądze. Po roku rozłąki zgodnie zdecydowali, że czas przenieść się całą rodziną do Irlandii.

Monika Rusin nie ukrywa, że była to niełatwa decyzja. Byłam menedżerem w branży gastronomicznej. Pracowałam w dobrej firmie, która jest liderem na polskim rynku. Zarobki (ok. 5 tys. zł) były więcej niż zadowalające. Ale zdecydowaliśmy o wyjeździe. Rodzina musi być razem! Poza tym Irlandia dawała i daje szansę na szybszy rozwój. Opowieści o ściganiu własnych marzeń i ich realizacji w przypadku życia na wyspie to nie czcza gadanina. Tak po prostu jest. Trzeba tylko wiedzieć, czego się chce, i nie bać się pracy – dodaje Monika Rusin.

W lipcu 2004 r. cała rodzina Rusinów mieszkała już w Dublinie. Pierwszy rok ich pobytu na Zielonej Wyspie nie należał do łatwych. Zmagali się przede wszystkim z barierą języka i innej kultury. Monika z uśmiechem wspomina naukę pierwszych słów w języku angielskim przez swoje dzieci – ośmioletnią Julkę i sześciolatka Piotra. W samochodzie zaciekle ćwiczyły ważne, w ich mniemaniu, wyrażenie No milk („bez mleka”), ponieważ go nie cierpią – śmieje się Monika. Paweł pracował wciąż na budowie, Monika zaś rozpoczęła pracę jako kitchen porter w jednym z przedszkoli amerykańskiej sieci placówek wczesnoszkolnych. Znałam tę pracę od podszewki jeszcze z Polski, tyle że od strony szkoły gastronomicznej, którą ukończyłam, i z pozycji menedżera– wspomina. Ale Monika nie byłaby sobą, gdyby nie marzyła o swoim miejscu na ziemi, gdy mowa o małej firmie. Od zawsze świetnie gotowała. Jej specjałami kuchni polskiej zachwycali się (i zachwycają) zarówno polscy imigranci, jak i Irlandczycy. Postanowiła więc założyć własną
firmę. Stało się to w czerwcu 2006 r. Pozytywnie zaskoczył ją brak biurokratycznych przeszkód podczas stawiania pierwszych biznesowych kroków. Na początku, jak to na początku, nigdy nie jest lekko. Pamiętam wieczory, kiedy po powrocie z pracy mojego męża zabieraliśmy się do pieczenia w domowych warunkach polskiego chleba! Nie wyobrażałam sobie podawać do dań gotowanych przeze mnie irlandzkie, tostowe pieczywo! – uśmiecha się. Firma Monika’s Catering ma już renomę na dublińskim rynku gastronomicznym. W kwietniu reprezentowała kuchnię polską podczas Food Fest 2007 – przeglądu kuchni etnicznych w Irlandii. Obecnie prowadzi własną restaurację Sekretne Bistro w samym centrum Dublina. Co ważne, jej restauracja staje się miejscem spotkań i rozmów nie tylko Polaków, lecz także rdzennych Irlandczyków, którzy nie mogą się nachwalić smaku bigosu, schabowego czy gołąbków. Gdy zakładała własną firmę, wspólnie z mężem zdecydowali, że nadszedł też czas, aby kupić własny dom.

Zawsze skrupulatnie wszystko liczę. Stwierdziłam, że lepiej czynsz za wynajem zamienić na spłatę kredytu mieszkaniowego – mówi Monika Rusin. Dokładnie przed rokiem wprowadziliśmy się do naszego własnego domu. Dzieci przeprowadzkę do Irlandii zniosły znacznie lepiej niż rodzice. Po pół roku Julka i Piotruś nie mieli już jakichkolwiek problemów w kontaktach z rówieśnikami czy pedagogami w szkole. Irlandzcy rówieśnicy w szkole zaakceptowali polskie rodzeństwo. Gorzej ze społecznością podwórkową. Na koniec pytam Monikę, czym jest dla niej Irlandia. Po chwili namysłu odpowiada: Kolejną szansą, jaką dał mi los na lepsze życie...

Mała wyspa z dużymi możliwościami

Sławomir Kopczyński przyjechał do Irlandii ze swoją życiową partnerką, Beatą Wald, w październiku 2005 r. Oboje mieli dość polskiego piekiełka. Beata jest młodą, zdolną piosenkarką, która polskiej publiczności i widzom TVP 2 dała się poznać jako laureatka VIII edycji programu „Szansa na sukces” i osobowość tego programu. Tym wyróżnieniem uhonorowano ją podczas jubileuszu dziesięciolecia audycji na antenie telewizji. Chyba głównym powodem wyjazdu z kraju były kłopoty z pogodzeniem się z polską rzeczywistością. Mogłoby się wydawać, że po dotychczasowych sukcesach Beaty na scenie muzycznej naturalną koleją rzeczy będzie wydanie płyty i możliwość rozwijania kariery w show-biznesie. Jednak tak się nie stało, bo nie artyzm liczy się najbardziej w Polsce – gorzko rozpoczyna rozmowę Sławek. Oboje nie ukrywają, że ważnym motywem wyjazdu były finanse. W ich zgodnej opinii, różnica w poziomie życia pomiędzy Polską a Irlandią jest kolosalna.

Te różnice potwierdzają prawdziwość powiedzenia „byt kształtuje świadomość”. To z kolei bardziej umożliwia realizację planów– stwierdza Sławek. Poza tym, jako bezpośrednio zainteresowany rozwojem artystycznym Beaty, chętnie i bez większego zastanawiania się popierałem pomysł wyjazdu z Polski. Jako jej reprezentant w świecie muzycznym napotykałem ogromne przeszkody. Można by to nazwać wielką „niemocą”, niemożnością zrobienia czegokolwiek więcej bez poparcia finansowego lub lobbystycznego.Sławomir nie narzekał w Polsce na brak pracy czy środków do życia. Swoje kierownicze doświadczenia z branży wspomina z uśmiechem i pogodą ducha, choć w Irlandii robi teraz coś zupełnie innego. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale ostatnie kilkanaście lat w Polsce zajmowałem stanowisko kierownicze. Teraz jeżdżę wózkiem widłowym, ale czuję się bardziej spełniony i doceniony. Widzę też większe możliwości rozwoju i awansu.

Beata Wald w 2005 r. ukończyła filologię polską na Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Równolegle miała stały kontakt z estradą i sceną. W Dublinie pracuje w jednym z kasyn. Dostałam nawet propozycję etatu w Reprezentacyjnym Zespole Artystycznym Orkiestry Koncertowej Wojska Polskiego z Warszawy. Wcześniej brałam udział w koncertach tejże orkiestry dziesiątki razy, ale wolę rozwijać karierę solową, własny styl muzyczny i wizerunek artystyczny – mówi to, uśmiechając się. Stworzyła zespół, który gra jazzowo-swingową muzykę. Co cieszy, jej dokonania zaczynają interesować irlandzkie media. Nie tylko polskojęzyczne. We wrześniu, najpóźniej w październiku dojdzie do rejestracji kilku piosenek w wersjach demo.

Dlaczego podjęliście decyzję o pozostaniu tutaj na dłużej? Na zawsze?– pytam, kończąc rozmowę. Czy zostaniemy na zawsze, nie wiemy w tej chwili. Nikt nie może odpowiedzieć na to pytanie na pewno. Chcemy tu zostać na dłużej. Dlaczego? Bo żyje nam się tu spokojniej, spokojniej i jeszcze raz spokojniej – odpowiadają zgodnie. Poza tym widzimy dużo większe szanse na rozwój artystyczny Beaty– kończy Sławek. Marzenia, spokój i realizacja pragnień. To wizja każdego człowieka, Beata Wald i Sławomir Kopczyński znaleźli to wszystko w Irlandii.

Oboje nie ukrywają jednak, że nie jest łatwo. Mam pełną świadomość faktu, że karierę artystyczną zaczynam od zera. Dla Irlandczyków jestem osobą anonimową, chociaż zdarzyło mi się kilka razy przy okazji występów, że byłam rozpoznawana przez irlandzką publiczność – mówi Beata. Może dlatego, że śpiewałam już dla prezydent Irlandii, Mary McAleese. Właśnie jestem w trakcie realizacji nowego projektu artystycznego. Wiążę z nim duże nadzieje, chociaż wiem, że droga jest daleka. Zdanie „Irlandia to...” Beata uzupełnia słowami – ...kraina ludzi dobrej woli. – ...mała wyspa z dużymi możliwościami – dodaje Sławek.

Tomasz Wybranowski - korespondencja z Irlandii

Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Wyspa”.

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)