Wielka Brytania skazana na łaskę Unii. A ta nie musi być łaskawa
Brytyjski parlament opowiedział się za odłożeniem daty brexitu i przedłużeniem negocjacji z UE. Jest tylko jeden problem: zgodę na to muszą wyrazić wszystkie państwa Unii. Polska jest przychylna. Ale nie wszyscy są równie wyrozumiali
Głównym hasłem kampanii brexitowej było "Take back control" - "odzyskajmy kontrolę". Tymczasem na dwa tygodnie przed traktatową datą wyjścia z UE, los Wielkiej Brytanii leży w rękach Europy. W czwartek brytyjski parlament poparł ideę przedłużenia negocjacji brexitowych. To, o ile może zostać przełożony brexit zależy od tego, czy posłowie po raz trzeci odrzucą wynegocjowaną z UE umowę o warunkach brexitu.
Jeśli May uda się przekonać posłów w swojej partii i/lub opozycji do umowy, w grę wchodzi "techniczne" odłożenie brexitu o kilka tygodni - tak by brytyjski parlament miał czas na dopełnienie formalności. Jeśli nie - a wydaje się to prawdopodobne - brexit zostałby odłożony na dłużej. W dyskusjach przewijał się termin nawet końca 2021 roku.
Zadecyduje Unia
Przede wszystkim odłożenie brexitu zależy jednak od dobrej woli państw członkowskich Unii. Wszystkich państw, bo decyzja musi być jednogłośna. Ale mimo że wyjście Zjednoczonego Królestwa bez umowy uderzy także w państwa i gospodarki UE, wcale nie jest pewne, że zgodzą się spełnić prośbę Londynu.
Państwa członkowskie prezentują tu różne podejście. Po stronie krajów najbardziej wyrozumiałych wobec Wielkiej Brytanii jest Polska. Przedstawiciele rządu od dawna podkreślają, że za wszelką cenę będą dążyć do uniknięcia twardego brexitu. W czwartek to samo powtórzył premier Mateusz Morawiecki.
Nie bez powodu, bo stawką są nie tylko setki tysięcy Polaków w Wielkiej Brytanii, ale i polska gospodarka. Według jednej z analiz, Polska może stracić równowartość 0,8 rocznego PKB. Ucierpi m.in. przemysł transportowy, motoryzacyjny i spożywczy.
Wśród zwolenników miękkiej postawy wobec Londynu jest także szef Rady Europejskiej, który w czwartek zapowiedział na Twitterze, że będzie przekonywał rządy, by pozwoliły na dłuższe pozostanie Wielkiej Brytanii w UE.
"Będę apelować do krajów 27-ki o otwartość na długie przedłużenie jeśli Zjednoczone Królestwo będzie tego potrzebować, aby przemyśleć strategię ws. brexitu i zbudować konsensus wokół niej" - napisał Tusk.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Sceptycy
Ale nie wszyscy są tak wyrozumiali. Jak powiedział WP wysoki przedstawiciel polskiego rządu, w Unii są "pewne siły", które starają się doprowadzić do bezumownego brexitu, głównie po to, by ukarać Londyn. Ale też po to, by skorzystać na odpływie kapitału i firm z Wielkiej Brytanii.
To ryzykowna teza. Ale niezależnie od tego, na ile jest prawdziwa, pewne jest, że część państw jest sceptyczna co do pójścia na rękę Brytyjczykom. Część - jak np. Hiszpania - może potraktować sytuację jako okazję do wymuszenia na Wielkiej Brytanii ustępstw w sporze o Gibraltar. Inni obawiają się, że jeśli Wielka Brytania na dłuższy czas członkiem UE, będzie mogła trzymać Unię w szachu, np. utrudniając podejmowanie decyzji ws. unijnego budżetu w krytycznym momencie.
Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że w przypadku dłuższego odłożenia negocjacji, Brytyjczycy musieliby zorganizować wybory do Parlamentu Europejskiego, tylko po to, by brytyjscy posłowie oddali swoje mandaty kilka miesięcy później.
Czego chcą Brytyjczycy?
Ale największą przeszkodą jest coś innego. Najkrócej problem wytłumaczył główny negocjator UE Michel Barnier.
- Mamy przedłużyć te negocjacje? Tylko po co? - pytał w europarlamencie.
Podobne komentarze wygłosili inni liderzy, w tym premier Holandii Mark Rutte, który zaznaczył, że aby uzyskać przedłużenie rozmów, Londyn musi przedstawić realistyczną propozycję tego, w jaki sposób wydłużenie pomoże rozwiązać problem. Jak dotąd brytyjski parlament odrzucił wynegocjowaną umowę i odrzucił brexit bez umowy. Nie wiadomo jednak, jakie rozwiązanie mógłby zaakceptować.
- Nie wykluczam, że państwa 27-ki zgodzą się co do długiego wydłużenia rozmów. Ale tylko jeśli będzie za tym stał scenariusz szansy na uniknięcie "no deal". Wszystko zależy od okoliczności w Wielkiej Brytanii - mówi WP polski oficjel zaangażowany w rozmowy.
O jakich scenariuszach mowa? Nie licząc przyjęcia obecnego porozumienia UE-Wielka Brytania, opcje są trzy: 1) znalezienie większości dla alternatywnego, "miękkiego" brexitu, 2) poparcie przez parlament drugiego referendum lub 3) zorganizowanie przedterminowych wyborów. Zdaniem rozmówcy WP, referendum jest mało prawdopodobne. Bardziej możliwe są za to wybory, które dałyby szanse na nowe otwarcie w rozmowach z UE.
Przeczytaj również: Opóźnienie brexitu. Głosowania niewiele zmieniły, na stole nadal większość opcji
Anarchia w UK
O tym, na co zdecyduje brytyjski parlament, zadecydują głosowania w przyszłym tygodniu. Ale całkiem możliwe, że żadna z tych opcji nie znajdzie poparcia większości. Rząd May utracił kontrolę nad sytuacją, a obie największe partie są ostro podzielone w sprawie brexitu.
To, jak chaotyczna jest sytuacja w Izbie Gmin widać było w czwartek. Zapowiadając głosowanie nad wnioskiem o przedłużenie rozmów z UE, minister ds. brexitu Steven Barclay polecił posłom zagłosować za rezolucją, w imię interesu narodowego. Po czym ledwie godzinę później - razem z większością posłów partii konserwatywnej - zagłosował przeciwko. Kiedy zaś głosowano nad poprawką dotyczącą drugiego referendum, wniosek przepadł, bo nie głosowali w nim zwolennicy referendum (woleli bowiem, by do głosowania doszło później)
Jeśli politycy nie dojdą do porozumienia, to automatycznie zwycięży najgorsza, domyślna opcja. Wielka Brytania opuści Unię Europejską bez umowy o północy 29 marca.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl