Wielka afera szpiegowska w Rosji. W ten sposób Kreml przygotowuje grunt pod rozmowy z Donaldem Trumpem?
Ujawnienie największej od dekady afery szpiegowskiej w rosyjskiej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa nie jest przypadkowe. Najwyraźniej Kreml oczyszcza sobie przedpole dla dialogu z Donaldem Trumpem.
02.02.2017 12:46
Pułkownik Siergiej Michajłow, naczelnik wydziału Centrum Bezpieczeństwa Informatycznego, był w środku oficjalnego spotkania w moskiewskiej siedzibie FSB na Łubiance, gdy do pomieszczenia wtargnęli agenci i ostentacyjnie, w kajdankach i z workiem na głowie, wyprowadzili go z budynku. Praktyka zakrywania głowy workiem w Rosji była stosowana w odniesieniu do najcięższych przestępców - terrorystów, gwałcicieli, seryjnych zabójców. Później zastąpiono ją prostą opaską zakładaną na oczy, ale najwidoczniej dla pułkownika zrobiono wyjątek.
Michajłow był jednym z kluczowych funkcjonariuszy FSB w zakresie działań w cyberprzestrzeni. Nieformalnie określał nawet całą strategię aktywności agencji w sieci. Wraz z nim zatrzymano jego zastępcę, Dmitrija Dokuczajewa, w przeszłości hakera do wynajęcia, który później został zwerbowany przez rosyjską służbę.
W ramach tego samego śledztwa za kratki trafiła również trzecia osoba - to Rusłan Stojanow, od 2012 r. menedżer znanej na całym świecie firmy Kaspersky Lab (zabezpieczenia komputerowe), a wcześniej pracownik zarządu w rosyjskim MSW, odpowiedzialnego za sferę cyberbezpieczeństwa. Cała trójka została oskarżona o zdradę stanu, polegającą na współpracy z Centralną Agencją Wywiadowczą (CIA) i przekazywaniu jej tajemnic państwowych.
Do wszystkich aresztowań doszło w grudniu ubiegłego roku, ale wyszły one na jaw dopiero w ostatnich dniach. Nie ma w tym żadnego przypadku, bo afery szpiegowskie na szczytach służb wewnątrz Rosji nagłaśniane są bardzo rzadko, chyba że leży to w interesie Kremla. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia właśnie z takim przypadkiem.
Głęboka operacja służb?
Zdaniem Roberta Chedy, byłego analityka Agencji Wywiadu i eksperta ds. Rosji, ostatnie zamieszanie wokół specjalistów od cyberoperacji może mieć na celu zaciemnienie rosyjskiego udziału w amerykańskich wyborach prezydenckich. Moment nagłośnienia afery nie został wybrany przypadkowo, bo Kreml stoi w obliczu rozmów z Donaldem Trumpem na temat spodziewanej odwilży we wzajemnych stosunkach. - Aresztowanie gra na na korzyść współpracy z Trumpem, w pewnym stopniu oczyszczając drogę do dialogu rosyjsko-amerykańskiego - wskazuje ekspert w rozmowie z Wirtualną Polską. - Chodzi o zasugerowanie, że hakerzy nie działali z polecenia rosyjskiego rządu, ale jakichś bliżej nieustalonych sił w FSB - dodaje.
Moskwa może też usiłować stworzyć scenariusz dezinformacji, łącząc wątek domniemanej współpracy zatrzymanych z CIA z aktywnością rosyjskich cyberprzestępców. Amerykańska społeczność wywiadowcza nie ma wątpliwości, że Rosjanie mieszali w wyborach, a Centralna Agencja Wywiadowcza stwierdziła wprost, że pomagali ekscentrycznemu miliarderowi. Lecz Trump, choć w końcu przyznał, że ataki hakerskie miały miejsce, zdecydowanie odrzuca ocenę, że chciano w ten sposób zwiększyć jego szanse. Stało się to źródłem nieufności i podejrzliwości ze strony nowego prezydenta względem własnych służb. Kreml próbuje to teraz zdyskontować stwarzając wrażenie, że cała operacja od początku do końca mogła być sprawką CIA, wykorzystującą swoje wtyki w FSB.
- Rosjanie słyną z takich głębokich kombinacji - wyjaśnia Cheda. - Ujawnienie całej sprawy może świadczyć o tym, że Putin daje Trumpowi sygnał, że rzeczywiście miało miejsce jakieś działanie, ale poza jego plecami i była to inicjatywa amerykańskich służb, które tak zakręciły sytuacją, że sprowokowały kryzys - podkreśla.
Teorie spiskowe
Inne zatrzymanie, do którego doszło kilka tygodni wcześniej, może potwierdzać powyższy scenariusz. W listopadzie za kratki moskiewskiego aresztu trafił bowiem Władimir Anikiejew, dziennikarz uznawany za założyciela i szefa grupy hakerskiej Szałtaj-Bołtaj (co jest rosyjskim idiomem "róbta co chceta"), która wsławiła się wykradzeniem korespondencji wysokich rangą rosyjskich urzędników państwowych czy też przejęciem konta twitterowego premiera Dmitrija Miedwiediewa.
Oficjalnie wątek Szałtaj-Bołtaj nie jest powiązany z aferą szpiegowską, lecz śledczy prowadzą go równolegle. Jednak rosyjskie media aż huczą od spekulacji. Jedna z proklemlowskich telewizji podawała, że to dzięki zeznaniom Anikiejewa służby wpadły na trop spisku w FSB. Michajłow miał być "patronem i kierownikiem" grupy hakerskiej, w rzeczywistości będącej zakamuflowaną operacją CIA.
Jak to jednak bywa w zakulisowym świecie służb, nie sposób wiarygodnie oddzielić prawdy od plotek. Niemniej nie da się ukryć, że cała sprawa jest największa aferą w FSB od czasów zamordowania Aleksandra Litwinienki w 2006 roku. Według rosyjskich mediów śledztwo jest rozwojowe i wkrótce może dojść do kolejnych zatrzymań.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której może świadczyć ostatni skandal. FSB jest tak wielką służbą, o tak rozległych kompetencjach, że ludzie stojący na jej czele mogą po prostu tracić kontrolę nad całością prowadzonych przez nią działań. - Rosyjski dziennikarz śledczy Andriej Sołdatow (specjalizujący się w sprawach związanych z rosyjskimi służbami - przyp. red.) już kilka lat temu twierdził, że w FSB dzieje się źle, bo narasta rozłam między oficerami średniego szczebla, takimi jak Michajłow, a samą górą, która jest bardzo zaangażowana w politykę i korupcję, co rozkłada całą służbę. To też trzeba brać pod uwagę jako jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy - podsumowuje Robert Cheda.