Wieczerza dla tysiąca
Wczoraj rozpoczęli święta bezdomni i samotni. Niektórzy wczoraj także je skończyli. - Proszę mi wierzyć, na jutro nie mam nawet chleba - skarżyła się matka trojga dzieci.
22.12.2003 | aktual.: 22.12.2003 08:50
Sobota zaczęła się najwcześniej dla dwu osób. Co prawda ks. Zygmunt Lubieniecki, duchowy i organizacyjny szef wigilii, nie przyznał się o której, znajomi podejrzewają jednak, że noc miał z głowy. Artur Ciechociński, prezes Stowarzyszenia Wigilia dla Samotnych i Bezdomnych, przed południem przyjechał na Korfantego. Do "Konsumenta" zaglądali już pierwsi goście. O wpół do drugiej zameldowała się pierwsza, pięcioosobowa, rodzina. Jeden z najbardziej zapracowanych organizatorów uroczystości, Ryszard Winiarz, który wsławił się tym, że przed pierwszą wigilią ogłuszył cały transport karpii usadowił ją w takim miejscu, by miała względny spokój i obok można było postawić wózek.
O 15 prawie wszystkie miejsca w głównej sali były zajęte. Trochę lepiej sytuacja wyglądała na piętrze, w świetlicach i na korytarzu. Niedługo przed godz. 16 kuchnia skończyła mieszać kapustę z grochem. Godzina 16. Dziesiąty raz w wigilijnej historii z estrady gromko rozległa się pieśń "Nadziei deszcz". Zespół z parafii św. Józefa w Opolu Szczepanowicach melodyjnie przekonywał, że "znów wstanie dzień", co należy rozumieć nie tylko dosłownie. - Pozdrawiam Was w imię Jezusa Chrystusa, który rodzi się w Betlejem ludzkich serc - witał ks. Zygmunt Lubieniecki.
Nadzwyczajnie dopisała frekwencja przy stole organizatorów i sponsorów. Zasiedli przy nim m. in. arcybiskup ks. Alfons Nossol, honorowy patron wigilii, wojewoda Elżbieta Rutkowska, marszałkowie Ryszard Galla i Grzegorz Kubat, prezydent Ryszard Zembaczyński i, niespodziewanie, aż 12 Holendrów, związanych z firmą pośrednictwa pracy OTTO, która ufundowała 1400 ośmiokilogramowych paczek żywnościowych. Przy pozostałych stołach tylko jeden mężczyzna, najwyraźniej po alkoholu, przerywał wystąpienia "śmiałymi" uwagami, dość szybko zgasili go jednak sąsiedzi.
W porównaniu z ubiegłym rokiem przyszło niewielu bezdomnych. - Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy na wigilijne konto wpłacali znajomi - wyznał Artur Ciechociński. - Mówili: "Chcemy się dołożyć, bo kto wie, czy w wkrótce sami nie będziemy waszymi gośćmi". Ryszard Ciecierski, przewodniczący rady miejskiej: - Spotkałem osobę, z której usług kiedyś korzystałem. W jednym z urzędów załatwiała moje sprawy. To dało mi do myślenia: czyżbyśmy wszyscy znajdowali się na granicy niebezpieczeństwa?
Ryszard Zembaczyński, który nie opuścił żadnej z dziesięciu wigilii: - Na początku przychodziło więcej ludzi typu "z dworca". Obraz obecności był znakiem bezdomności. Teraz to spotkanie staje się świętem rodzinnym.
Obecność wysokich urzędników umożliwia biednym i bezdomnym zgłaszanie pytań i zgłaszanie próśb. Z prezydentem miasta rozmawiali o przydziale mieszkań, wymianie okien, pewna kobieta skarżyła się, że po eksmisji musiała zamieszkać w komórce. - Od tego jesteśmy - skwitował prośby i zażalenia Ryszard Zembaczyński. - Jutro postaram się wyjaśnić, dlaczego nie otrzymała przydziału na Odrzańską, do mieszkań socjalnych.
- Niektórzy wykorzystują okazję, żeby się przypomnieć - stwierdziła pani wojewoda. - Jestem zaskoczona, że tak dużo ludzi przybywa na wigilię. Najwyraźniej przełamali skrępowanie.
Goście pytani o powody, dla których postanowili wziąć udział w wigilii, która jest zaledwie namiastką rodzinnych świąt, na pierwszym miejscu stawiali samotność.
- Odpowiada mi nastrój, obecność tylu osób - powiedziała pani Barbara, wdowa od dwudziestu lat.
- Najbardziej podoba mi się, że jest tyle ludzi - wyznał dziesięcioletni Tomek. Dopiero na drugim planie pojawiała się bieda. "Trudno wyżyć z 600-złotowej emerytury" - tłumaczyli dorośli. W dziecięcym ujęciu brzmiało to np.: - Cieszę się, że jest tak dużo dobrego jedzenia.
Wigilia składała się z niewielkiej porcji śledzia z ziemniaczną sałatką i bułką, zupy grzybowej, fileta z morszczuka z ziemniakami, kapusty z grochem, postnych gołąbków, kompotu z suszu i ciasta, dostarczonego gratis przez opolskich piekarzy i cukierników. Nie wszyscy byli w stanie wszystko zjeść, więc do pierogów z kapustą, na wynos, dodawali zawartość talerzy. Mimo to białe obrusy pozostały czyste. - Byli tacy uprzejmi - dziwiła się kelnerka. - I nie rozchodziły się żadne przykre zapachy, jak w tamtym roku - dopowiedział kolega kelner.
Ubiegłoroczna wigilia przypadła w śnieżny, mroźny dzień i wiele osób przyszło prosto z kanałów ciepłowniczych, a wczoraj, dla nich łaskawie, dopisała jesień.
Siostra Hieronima z klasztoru de Notre Dame, oddelegowana do pomocy ubogim, wiązała schludny wygląd biesiadników z wielokrotnym przypominaniem, że udział w bożonarodzeniowej uroczystości zobowiązuje do zadbania o higienę. - Kiedyś wpadło nam trochę grosza, więc kupiłam dla nich zapas mydła.
Siostra Bogusława, od czasu do czasu dyżurująca przy furcie, opowiadała o kobiecie, która przed każdymi świętami pozostawia pewną kwotę do rozdysponowania wśród biednych. Na ich potrzeby jest wyczulonych kilka innych osób, przekazujących od 100 do 500 złotych.
Artur Ciechociński i Ewa Granatowska najlepiej wiedzą, że świąteczne spotkania nie doszłyby do skutku, gdyby nie sponsorzy. Na liście darczyńców znajduje się 130 firm, wpłacających na wigilijne konto od 100 do 1000 zł. Zaprasza się ich do stołu właśnie po to, by zobaczyli, w jakie działania zmienia się ich hojność. Prezes Froteksu, firmy, zmagającej się z problemami finansowymi, wczoraj oświadczył, że choćby spod ziemi miał wytrzasnąć, tej pomocy nie odmówi i w przyszłości. Najbardziej zdumieni i zadowoleni z własnej filantropii byli Holendrzy. Przylecieli specjalnie na wigilię. Rozkład lotów sprawił, że w Opolu mogli zatrzymać się na trzy godziny.
Frank van Gool, właściciel OTTO: - Nie żałuję ani jednej chwili pobytu u was. Szczerze się cieszę, że mogliśmy sprawić ubogim radość. Rzecznik prasowy OTTO: - Wszystko tu jest prawdziwe i uczciwe, i wzmacnia uczucia religijne. Najbardziej podobało mi się łamanie opłatkiem. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim zwyczajem i bardzo chciałbym przenieść go do Holandii.
Kiedy na estradzie po zespole katedralnym, debiutującym podczas wigilii jazzującymi aranżacjami znanych kolęd, znowu pojawili się instrumentaliści i chórzyści ze Szczepanowic, w korytarzu ustawiła się tysięczna kolejka po paczki. Kolejkowicze wskazywali na małe dzieci, okazywali legitymacje inwalidzkie, byle tylko otrzymać szybciej i więcej. W ciągu dwóch godzin pan Ryszard (od karpi), przy dzielnej pomocy wolontariuszy parafialnych wręczył kilka ton w świątecznych reklamówkach. Właścicieli zmieniło 1200 paczek żywnościowych z napisem "OTTO, Dar serca", 250 dla dzieci i 1000 z wyrobami Froteksu, dopełnionymi środkami czystościowymi. Obdarowywani podchodzili po kilka razy w złudnej nadziei, że umknie to uwadze, "Dziękuję, więcej nie udźwignę" - broniła się jakaś kobieta w berecie. Eugenia Kosiak korzystała z usłużności opiekunki. Sama nie uniosłaby nawet kilograma. Po śmierci syna choruje na serce, zaćmę, tarczycę, cierpi na kilka innych dolegliwości.
- Możemy się cieszyć, że taka rzesza ludzi mogła przyjść, by razem z nami świętować Boże Narodzenie, ale to, że nas z roku na rok więcej, to powód do smutku - stwierdził arcybiskup.
Lekarze dr Janusz Wysota i Agata Tkocz, społeczni dyżurni, nie interweniowali ani razu.
- Jestem szczęśliwy - nie tylko z tego powodu - powiedział po wigilii ks. Zygmunt Lubieniecki.
Danuta Nowicka
SONDA
Uczestników wigilii zapytaliśmy, jakie losy sprawiły, że trafili tutaj i czego oczekują w nowym roku
Sylwia Sobota, matka trojga dzieci (na ręku Kamil):
- Zawiniły błędy młodości. Kiedy ojczym wyrzucił mnie z domu, przeszłam i bezdomność, i klatki schodowe, i dworce. W nowym roku mogę liczyć tylko na to, że pani kurator mi pomoże. Mam drugi stopień upośledzenia i nie mogę iść do pracy.
Kazimiera Michalek:
- Mąż zmarł, siostry poumierały, zostałam sama. Przyszłam tu, żeby być z ludźmi. Całe życie pracowałam i nie mam, co sobie wyrzucać. Niczego się już nie spodziewam oprócz płaczu.
Krzysztof Banaśkiewicz, rencista, I grupa inwalidzka:
- Przed maturą przejąłem się sytuacją rodzinną i pierwszy raz zachorowałem na depresję. Po śmierci mamy w tym roku zostałem sam. Czego życzę sobie w nowym roku? Żeby spokój był i zdrowie dopisało. Może zrewaloryzują renty...
Antonina Bryk:
- Zostałam sama, więc co roku mnie ciągnie na wigilię, bo tyle tu ludzi, tylu znajomych i przyjęcie bardzo smaczne. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Chciałabym, by życie było tańsze, bo co można kupić za 600 zł, kiedy 200 kosztuje samo mieszkanie. I żeby nie podrożało światło.
Ala, 10 lat, córka bezrobotnych rodziców:
- Podoba mi się, że tak dużo ludzi i są kolędy, bo ja lubię śpiewać. A najbardziej chciałabym kota, czarno-białego. Nazwałabym go - Maciuś.