Widmo wciąż krąży
160 lat temu został ogłoszony „Manifest komunistyczny” autorstwa Karola Marksa i Fryderyka Engelsa.
20.02.2008 | aktual.: 20.02.2008 11:00
Sir Isaiah Berlin, wybitny brytyjski historyk idei, pisał o „Manifeście komunistycznym”: „Żaden inny współczesny ruch czy prąd polityczny nie może poszczycić się czymś porównywalnym, jeśli chodzi o siłę i wyrazistość. Jest to dokument o cudownym ładunku dramatycznym. Jego forma zbudowana jest na mocnych i porywających historycznych uogólnieniach, prowadzących do oskarżenia istniejącego ładu w imię mścicielskich sił przyszłości”.
„Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu”, to pierwsze słowa „Manifestu partii komunistycznej”, ogłoszonego po niemiecku w Londynie 24 lutego 1848 r. Tekst został zamówiony w 1847 r. przez Związek Komunistów – organizację, która powstała z połączenia londyńskiego Związku Sprawiedliwych i brukselskiego Komitetu Korespondencyjnego. Bardzo żywotną ideę socjalistyczną reprezentowały wówczas liczne stowarzyszenia ostro spierające się ze sobą o to, jak należy walczyć o sprawiedliwość społeczną w świecie rodzącego się brutalnego kapitalizmu przemysłowego.
Związek Komunistów wyróżniała obecność Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, tworzących najbardziej niezwykłą parę intelektualno-autorską w dziejach. Marks, ubogi filozof pochodzący z żydowskiej rodziny, tułał się z żoną i dziećmi po Europie, przeganiany z miejsca na miejsce za głoszenie rewolucyjnej propagandy. Deptali mu po piętach agenci tajnych policji i liczni wierzyciele, zatruwając skutecznie życie. Murzyn – jak nazywała Karola Marksa jego żona Jenny ze względu na rysy twarzy i ciemną karnację – całe życie miał trudności z zaakceptowaniem siebie i swojego pochodzenia. Fryderyk Engels, syn bogatego fabrykanta, nie miał problemów ani z pieniędzmi, ani ze sobą. Pełnymi garściami czerpał z uroków kawalerskiego życia. To właśnie młody bon vivant przygotował pierwszy szkic „Manifestu”, który miał być dokumentem cementującym rewolucyjną doktrynę i wzmacniającym jedność Związku Komunistów.
„Manifest” jest doskonałym wyrazem marksowskiej wizji dziejów. Kluczem do zrozumienia historii jest walka klasowa: „Wolny i niewolnik, patrycjusz i plebejusz, pan feudalny i chłop-poddany, majster cechowy i czeladnik, krótko mówiąc, ciemiężyciele i uciemiężeni pozostawali w stałym do siebie przeciwieństwie, prowadzili nieustanną, to ukrytą, to jawną walkę – walkę, która za każdym razem kończyła się rewolucyjnym przekształceniem całego społeczeństwa lub też wspólną zagładą walczących klas”. Skutkiem rewolucji antyfeudalnej, której idealnym wcieleniem był zryw francuski 1789 r., powstała klasa społeczna – burżuazja. Marks i Engels piszą o burżuazji z wyraźną fascynacją, dostrzegając w niej formację rewolucyjną par excellence. To właśnie burżuazja zniszczyła stare, zaśniedziałe stosunki społeczne, zastępując wszystko, co oparte na tradycji i sztucznych hierarchiach, abstrakcyjnym medium pieniądza.
Sensem życia burżua jest kapitał, tajemna siła napędzająca nową epokę, kierująca się żelazną logiką akumulacji, cyrkulacji i wyzysku. To właśnie ta logika prowadzi w konsekwencji do wykształcenia klasy przeciwstawnej burżuazji, proletariatu żyjącego z pracy najemnej, która jest źródłem wartości dodatkowej, zagarnianej przez kapitalistę, by pomnażać kapitał. Ograbiony z wartości dodatkowej robotnik musi ostać się z ustaloną na rynku płacą, która starcza zaledwie do najprostszej regeneracji sił fizycznych potrzebnych do dalszej pracy. Burżuazja sama jednak szykuje pętlę na swoją szyję, bo wraz z rozwojem kapitału coraz bardziej uzależnia się od proletariatu, rosnącego w siłę zarówno pod względem liczebnym, jak i organizacyjnym. Równocześnie nad kapitałem wisi widmo malejącej stopy zwrotu – akumulacja nie może trwać bez końca, ekonomiczna machina musi się prędzej czy później wyczerpać i kapitalizm załamie się pod wpływem własnych sprzeczności. A wówczas do głosu dojdzie proletariat – klasa, do której należy
przyszłość. Imię tej przyszłości – komunizm.
Gdy pierwsze egzemplarze broszury trafiły do rąk autorów, w Paryżu wybuchła rewolucja, by rozlać się po całej niemal Europie. Zdawało się, że słowa „Manifestu” mają moc proroctwa. Najpierw utracił funkcję premiera Francji Francois Guizot, kolejnego dnia abdykował król Ludwik Filip. Trzy tygodnie później obalono kanclerza Austrii Metternicha (Guizot i Metternich wymienieni są w „Manifeście” już w drugim zdaniu). Przepowiednia straciła jednak moc w ciągu kilku miesięcy, rewolucyjna fala wygasła, stłumiona skutecznie przez siły starego porządku, a Marks stał się na kontynencie europejskim persona non grata. Jedynie Wielka Brytania odważyła się udzielić mu gościny, z której skwapliwie skorzystał. To tam, nad Tamizą, pracując w zaciszu biblioteki British Museum napisał główne swoje dzieło – „Kapitał”.
Fiasko rewolucji 1848 r. zwiększyło tylko popyt na „Manifest”, tłumaczony na wszystkie możliwe języki (polski przekład był jednym z pierwszych), który inspirował XIX-wieczny ruch rewolucyjny, wskazując cel walki: „Niech drżą panujące klasy przed rewolucją komunistyczną. Proletariusze nie mają w niej nic do stracenia prócz swych kajdan. Do zdobycia mają świat cały. Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!”. Fiaskiem jednak zakończył się także ostatni wielki rewolucyjny zryw XIX w. – Komuna Paryska, kiedy w 1871 r. proletariat na dwa miesiące przejął władzę w Paryżu. Przekonanie, że dla sukcesu komunizmu wystarczy, by przekazać instytucje władzy robotnikom i zrealizować postulaty „Manifestu” (w tym ten najważniejszy, o zniesieniu własności prywatnej), okazało się iluzją. Wydawało się, że kapitalizm zatriumfował nieodwołalnie, rozpoczęła się belle époque.
Szybki rozwój gospodarek Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, w tempie przypominającym współczesną ekspansję ekonomiczną Chin, przyczyniał się do wzrostu zamożności wszystkich warstw społecznych, także robotników. Rządzone przez Bismarcka Niemcy zaczęły wprowadzać systemy bezpieczeństwa socjalnego, związki zawodowe w krwawych często walkach torowały drogę do reprezentowania ekonomicznych interesów pracowników, a partie socjaldemokratyczne stawały się coraz silniejszym politycznym reprezentantem świata pracy najemnej. Rewolucja stała się zbędna, nikt więc nie zwracał specjalnej uwagi na niejakiego Uljanowa, czyli Lenina, który w 1902 r. ogłosił dokument „Co robić?”. W tymże tekście uzupełnił „Manifest” o projekt stworzenia siły zdolnej do przeprowadzenia rewolucji komunistycznej – zdyscyplinowanej partii jako awangardy proletariatu.
Lenin wprowadził w życie to, o czym marzyli komuniści w XIX w. – nadał rewolucji formę organizacyjną, która przetrwała, przepoczwarzając się w Związek Sowiecki, 74 lata. Wbrew jednak prawom procesu dziejowego, to nie kapitalizm, lecz leninowski (stalinowski?) komunizm rozpadł się pod ciężarem własnych sprzeczności. Wielkość celu, którym miał być skok „z królestwa konieczności do królestwa wolności”, uzasadniała tytaniczną skalę pierekowki, której laboratorium – gułag – pochłonęło dziesiątki milionów istnień. Kolejne dziesiątki milionów kosztował wielki skok, a potem rewolucja kulturalna, zainicjowana przez Mao próba ożywienia projektu komunistycznego w Chinach, zakończona definitywnie w 1976 r. Hipoteza komunistyczna była wielokrotnie kwestionowana, a wiele argumentów Marksa i Engelsa dyskredytowanych. My, naoczni świadkowie eksperymentu, zdążyliśmy oddać na przemiał prace Marksa, Engelsa, Lenina. Dlaczego więc, gdy zajrzeć do księgarni na kapitalistycznym Zachodzie, ciągle bez trudu kupić można egzemplarz
„Manifestu komunistycznego”, od skromnych edycji kieszonkowych po luksusowe opracowania?
Warto wskazać dwie główne odpowiedzi. Pierwszej udziela na przykład Thomas L. Friedman, publicysta „The New York Timesa”, niestrudzony apostoł globalizacji, autor licznych bestsellerów sławiących pożytki kapitalizmu opartego na globalnym wolnym rynku. W najnowszym swym dziele „Świat jest płaski” (wyd. polskie Rebis 2006) dowodzi, że współczesny kapitalizm, za sprawą globalnej integracji ekonomicznej i technologicznej, powoduje spłaszczenie świata, polegające na obniżeniu barier blokujących jeszcze do niedawna udział w rynku mieszkańcom krajów peryferyjnych. Skoro więc jest tak dobrze, a dzięki spłaszczającej globalizacji może być jeszcze lepiej, to dlaczego tak wielu potencjalnych beneficjentów tego procesu przeciwstawia się korzystnym zmianom?
W poszukiwaniu odpowiedzi Friedman trafia na „Manifest komunistyczny”, odkrywając ze zdumieniem, że zawiera on kompletną teorię globalizacji. „Dawna miejscowa i narodowa samowystarczalność i zasklepienie ustępują miejsca wszechstronnym stosunkom wzajemnym i wszechstronnej współzależności narodów. I podobnie jak w produkcji materialnej, dzieje się w produkcji duchowej. Wytwory duchowe poszczególnych narodów stają się wspólnym dobrem. Jednostronność i ograniczoność narodowa staje się rzeczą coraz bardziej niemożliwą i z wielu literatur narodowych i regionalnych powstaje jedna literatura światowa. Dzięki szybkiemu doskonaleniu wszystkich narzędzi produkcji, dzięki niezwykłemu ułatwieniu komunikacji, burżuazja wciąga w nurt cywilizacji wszystkie, nawet najbardziej barbarzyńskie narody”.
Friedman nie może uwierzyć, że taki tekst powstał w 1848 r., prosi więc o pomoc politologa z Uniwersytetu Harvarda prof. Michaela Sandela. Ten zaś tłumaczy, że w marksowskiej diagnozie aktualne są nie tylko elementy analizy dynamiki systemu kapitalistycznego, ale także spostrzeżenia dotyczące konsekwencji: wzrost nierówności, opór przed zmianami niszczącymi tradycyjne formy życia i kultury, lęk przed utratą tożsamości i suwerenności.
O ile więc Marks słabo sprawdził się jako teoretyk rewolucji, to jednak okazał się przenikliwym badaczem kapitalizmu. W jego myśleniu zabrakło natomiast kluczowej konstatacji, pokazującej, że system kapitalistyczny, zamiast się wyczerpywać, żywi się swoją krytyką, czyniąc z niej motor napędowy. Dostrzegł to lepiej zięć Marksa Paul Lafargue w pamflecie z 1880 r. „Le droit a la paresse” („Prawo do lenistwa”), w którym pokazuje, jak brytyjscy kapitaliści, w przeciwieństwie do francuskich, rezygnują z bezmyślnego i bezwzględnego wyzysku, skracając robotnikom czas pracy i podnosząc płace, tym samym zwiększając ich siłę nabywczą. A większa siła nabywcza oznacza większą konsumpcję i per saldo jeszcze szybszy rozwój systemu. Podobnie, pod koniec XX w., kapitalizm wchłonął hasła wielkiej rewolty 1968 r., czyniąc z postulatów samorealizacji i indywidualizmu argumenty uzasadniające uelastycznienie rynków pracy oraz osłabienie ochrony socjalnej i związkowej, krępujące jednostkową wolność i dążenie do osobistego
spełnienia.
Na drugi powód, dla którego warto zaglądać do „Manifestu komunistycznego”, wskazuje Alain Badiou, francuski filozof radykalny, w swej najnowszej książce „De quoi Sarkozy est-il le nom?”. Twierdzi, że w ślad za krytyką aktualnego systemu musi pojawiać się hipoteza komunistyczna jako wyraz idei, że alternatywny, egalitarny ład społeczny jest możliwy. Hipotezę tę należy rozważyć, choćby po to, by lepiej pojąć problemy, wobec których stawia nas rzeczywistość.
Umiarkowanemu optymizmowi Badiou przeciwstawia się pesymizm filozofa Piotra Graczyka, który na łamach „Przeglądu Politycznego” zgadza się, że „Manifest” jest wciąż aktualny, należy go dziś jednak czytać jak grecką tragedię: „Nie powinno się, nie można dziś czytać Marksa bez Szałamowa [autora „Opowiadań kołymskich” – red.]. Ale zarazem Szałamow nie unieważnia tego, co znowu zaczyna do nas mówić Marks. Ta tragedia nie ma zakończenia, nie ma katharsis, jest podwojonym pytaniem bez żadnej odpowiedzi”.
Edwin Bendyk