ŚwiatWidmo bankructwa Ameryki coraz realniejsze

Widmo bankructwa Ameryki coraz realniejsze

Na sześć dni przed datą koniecznego podniesienia limitu zadłużenia USA Republikanie i Demokraci w Kongresie wciąż nie znajdują kompromisowego rozwiązania sporu w tej sprawie. Eksperci ostrzegają przed niewypłacalnością USA i podkreślają polityczne tło konfliktu.

27.07.2011 | aktual.: 27.07.2011 22:00

- Powinniśmy być optymistami, ale nie można zignorować ewentualności, że Kongres zawiedzie i dojdzie do ogłoszenia niewypłacalności. Możliwe, że w ostatniej chwili obie strony osiągną porozumienie, ale groźba niewypłacalności rośnie z każdym dniem - powiedział Bill Frenzel z waszyngtońskiego Brookings Institution, były kongresmen i doradca prezydenta Billa Clintona ds. wolnego handlu.

- Nigdy jeszcze nie byliśmy w takiej sytuacji. Jeszcze tydzień temu myślałem, że Biały Dom i Republikanie dojdą do porozumienia. Teraz już nie jestem tego pewny - komentuje z kolei sytuację ekonomista z Uniwersytetu Stanu Floryda prof. Milton H. Marquis.

W środę w Izbie Reprezentantów miało się odbyć głosowanie nad planem podniesienia pułapu długu i redukcji deficytu budżetowego przedstawionym przez republikańskiego przewodniczącego Izby Johna Boehnera. Przełożono je jednak na czwartek, gdyż okazało się, że zawyżono cięcia obiecanych wydatków rządowych - zamiast 1,2 biliona dol. w ciągu 10 lat, plan przewiduje w istocie tylko 850 mld dol. Wywołało to protesty innych polityków republikańskich domagających się znaczniejszych redukcji wydatków.

Plan Boehnera nie miał zresztą i tak szans na uchwalenie w Senacie, jak to oznajmił przywódca demokratycznej większości w wyższej izbie Kongresu, senator Harry Reid. Przewiduje on bowiem rozłożenie podniesienia limitu zadłużenia na dwa etapy - przed 2 sierpnia tylko o około jeden bilion dolarów, a potem jeszcze raz za około sześć miesięcy.

Popierający stanowisko Demokratów Biały Dom oświadczył - ustami rzecznika prezydenta Jaya Carneya - że stworzy to wkrótce ponownie sytuację niepewności co do stanu finansów kraju, której nie lubi biznes. Podobnie jak teraz, w styczniu 2012 r. prawdopodobnie doszłoby znowu do ostrego sporu między obu partiami o wysokość deficytu i skalę cięć wydatków.

Zdaniem komentatorów z opozycji, prezydent Obama obawia się głównie, że spory takie zaszkodzą mu w przyszłorocznych wyborach, kiedy będzie się ubiegał o reelekcję.

W zamian za zgodę na podniesienie pułapu długu Republikanie zażądali bowiem redukcji deficytu co najmniej w takiej samej wysokości, i to wyłącznie przez cięcia wydatków - bez podnoszenia podatków. GOP ma większość w Izbie Reprezentantów, co oznacza, że decyzję w sprawie limitu długu trzeba podjąć w drodze ponadpartyjnego kompromisu.

Także konkurencyjny plan Demokratów, przedstawiony przez senatora Reida, w obecnej postaci nie ma szans na uchwalenie przez Kongres. Zgodnie z nim, deficyt zmniejszono by o 2,2 biliona dolarów - o ok. 500 mld dol. mniej niż początkowo podawał Reid.

Republikanie odrzucili plan, twierdząc, że opiera się na "nieczystych sztuczkach" budżetowych i redukcje w rzeczywistości będą jeszcze mniejsze.

Plan Reida jednak także nie przewiduje podwyżek podatków - chociaż prezydent Obama wzywał do ich włączenia do pakietu redukcji deficytu jeszcze w poniedziałek w telewizyjnym przemówieniu do społeczeństwa.

Nieprzejednanie Republikanów - a ściślej ich najbardziej konserwatywnych polityków skupionych w prawicowej Tea Party - wywołuje liczne krytyczne komentarze. Zwraca się uwagę, że Obama poczynił wielkie ustępstwa, narażając się swojej lewicującej bazie wyborczej. "Herbacianych", z których większość weszła do Kongresu w ostatnich wyborach, skrytykował nawet konserwatywny "Wall Street Journal".

- Cały ten impas jest wynikiem ostatnich wyborów, w rezultacie których do Kongresu weszło wielu niedoświadczonych kongresmenów. Zajmują oni wyjątkowo sztywne stanowisko w sprawie roli rządu, domagając się jej drastycznego ograniczenia, i uważają, że remedium na problem długu jest wyłącznie zrównoważenie budżetu - powiedział prof. Marquis.

Zdaniem Billa Frenzela w ostatecznym rozrachunku za obecną sytuację odpowiedzialne jest samo społeczeństwo amerykańskie, "ponieważ to ono wybrało" swoich przedstawicieli w Kongresie.

- Można winić za to amerykańskie społeczeństwo. Wybraliśmy polityków, którzy mają trudności w osiągnięciu porozumienia. Demokraci nie chcą ustąpić i zgodzić się na ograniczenie wydatków na świadczenia socjalne, a Republikanie nie zgadzają się na zwiększenie podatków. Nie ma pola do kompromisu, państwo jest spolaryzowane, reprezentują je politycy o skrajnie lewicowych lub skrajnie prawicowych poglądach. Społeczeństwo jest bowiem takie, jacy są jego przedstawiciele - nikt nie chce cięć jakichkolwiek świadczeń socjalnych, ale też podnoszenia podatków - powiedział Frenzel.

W podobnie pesymistycznym tonie skomentował spór o limit zadłużenia komentator telewizji CNN David Gergen, były doradca kilku republikańskich prezydentów. - To bolesne, że mamy kryzys nie spowodowany przez jakichś zewnętrznych wrogów. To, co teraz się dzieje, zrobiliśmy sobie sami. Bardzo zaszkodziliśmy już sobie w oczach świata ostatnim globalnym kryzysem finansowym, za który świat w dużym stopniu nas obwinił. Obecny kryzys to kolejny cios dla prestiżu USA - powiedział Gergen.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (14)