Trwa ładowanie...
16-01-2012 10:38

Wiara czyni cuda


Co piąte małżeństwo w Polsce cierpi z powodu niepłodności. Metoda in vitro przedstawiana jest jako metoda ostatniej szansy. Czy słusznie?

Wiara czyni cudaŹródło: AFP, fot: Alain Jocard
d3b9iod
d3b9iod

Dr Tadeusz Wasilewski pracował w programie zapłodnienia in vitro blisko 15 lat. Kierował jednym z największych ośrodków w Polsce. Nie potrafi policzyć, ile dzięki niemu narodziło się dzieci ze szkła. Mówi krótko: wiele.

Zdecydowanie więcej chce dziś mówić o innym wymiarze programu in vitro, przebijającym się do mediów znacznie słabiej niż sukcesy pozaustrojowego zapłodnienia. – W in vitro występują dwie płaszczyzny: walki o życie i śmierci. Chcąc doprowadzić do skutecznego programu in vitro, trzeba powołać do życia kilka lub kilkanaście istnień ludzkich, z których część, na skutek naszego działania, będzie musiała umrzeć. Definicja życia jest jedna. Nauka o embriologii człowieka mówi wyraźnie: życie zaczyna się z chwilą połączenia komórki jajowej z plemnikiem. Nie ma innej definicji – mówi doktor, przyznając, że przez lata pragnienie niesienia pomocy niepłodnym małżeństwom pozwalało tę myśl zagłuszyć. Nie na długo. Głos sumienia co rusz dawał o sobie znać silniej.

– Dostrzegłem, że ta metoda jest niegodziwa. Właśnie dlatego, że giną istnienia ludzkie. Myślę, że nasze sumienie, sumienie medyczne, nie pozwala o tym zapomnieć. W deklaracji helsińskiej napisano, że lekarz jest zobowiązany do tego, by strzec godności człowieka, chronić ją i szanować. Zarodek jest moim małym pacjentem, którego mam obowiązek chronić i szanować jego godność. Nie mam innego wyboru, chcąc być lekarzem – podkreśla doktor, przytaczając liczne argumenty, odzierające in vitro z pozorów.

Najbardziej negatywne aspekty tej metody można sprowadzić do czterech kwestii:

  1. Eugenika, czyli dokonywania wyboru, które zarodki są lepsze, a które gorsze. Wybranie spośród sześciu–ośmiu powołanych do życia dwóch, naszym zdaniem, najlepszych pod względem tempa rozwoju.
  1. Kriokonserwacja, której poddane zostają niewykorzystane zarodki. Procedura zakłada, że gdy matka chce z nich skorzystać, wystarczy je odmrozić i w odpowiedniej fazie cyklu umieścić w jamie macicy. Jaka jest skuteczność? – Dużo mniejsza niż w przypadku procedury „świeżej”. Znam ośrodki, które przez kilkanaście lat nie mogą się pochwalić, że otrzymały telefon zwrotny o dodatnim teście ciążowym po transferze mrożonych zarodków – twierdzi dr Wasilewski.
  1. Diagnostyka przedimplantacyjna, polegająca na sprawdzeniu stanu zdrowia zarodka przed jego podaniem. – Jeżeli zarodek jest chory, to gdzie trafi? Do jamy macicy? Do zamrożenia? Aż trudno mi powiedzieć, gdzie trafić może. Czy ludzie chorzy nie mają prawa do istnienia? Szczycimy się, że organizujemy olimpiady dla osób niepełnosprawnych, a równolegle ludzie, którzy są chorzy, nie mają miejsca. To jest współczesna schizofrenia społeczeństwa. Tak nie można!
  1. Embrioredukcja. Zdarza się, że w celu zwiększenia prawdopodobieństwa zaistnienia ciąży podaje się do jamy macicy kilka zarodków. Można założyć, że wszystkie, np. cztery, zagnieździły się w jamie macicy i dobrze się rozwijają. Lekarz zdaje sobie sprawę, że prawdopodobieństwo donoszenia ciąży czworaczej do terminu porodu jest nikłe. Istnieje zagrożenie, że może się zakończyć ona poronieniem. Zdecydowanie bezpieczniejsza jest ciąża bliźniacza. Zagrożenie eliminuje się więc za pomocą tzw. embrioredukcji, czyli zabicia dwóch płodów w jamie macicy i pozostawienia tylko dwóch pęcherzyków ciążowych.
d3b9iod

Dr Wasilewski z dnia na dzień porzucił dorobek całego życia. Spisał na straty zawodowy splendor, sukcesy i pieniądze. Nie miał pojęcia, co będzie dalej. Najważniejsze były dla niego wewnętrzna pewność i wsparcie najbliższych. Żona, lekarz pediatra, rozumiała tę decyzję doskonale.

– Przyszedł moment, w którym po słowach, jakie usłyszałem, nie potrafiłem już sięgnąć po leki, po narzędzia, których dotychczas używałem do realizacji programu in vitro. Moje sumienie biło jak dzwon. Nie dało się go niczym zagłuszyć. Nie miałem żadnych wątpliwości, czego chce Bóg. Byłem przekonany, że próbuje mnie poprowadzić drogą wiodącą w stronę szacunku do życia, a w programie in vitro tego życia nie ma. Owszem, pomagamy małżeństwom, rodzą się dzieci, ale jakim kosztem? – oto świadectwo doktora.

Klucz do metody

Dr Wasilewski dowiedział się, że nie był jedynym lekarzem, w którym budziły się podobne wątpliwości. Pierwsze oznaki niepokoju części świata medycznego pojawiły się już w 1978 r., wraz z przeprowadzeniem pierwszego skutecznego programu in vitro. Nastąpiła wówczas poważna zmiana kierunków badawczych. Mozolnie budowana medycyna, skupiona na poszukiwaniu przyczyn niepłodności, raptem upadła.

Na świecie zaczął się dokonywać boom technologiczny, a uwaga naukowców przekierowana została na doskonalenie biotechnologii. Część lekarzy sprzeciwiła się temu jednak, uznając, że kroki programu in vitro nie szanują godności i życia człowieka. Zaczęli więc rozwijać zupełnie inną medycynę, tzw. ochronną medycynę prokreacyjną, którą odróżnia się od medycyny rozrodu człowieka, obejmującej inseminację i zapłodnienie pozaustrojowe.

d3b9iod

Na czoło wybił się błyskawicznie amerykański, świeżo upieczony lekarz Thomas Hilgers. Szybko doszedł do wniosku, że należy się doskonalić w dziedzinie operacji naprawczych oraz czerpać narzędzia z innych dziedzin medycyny: interny, alergologii, parazytologii, endokrynologii. Dzięki takiemu podejściu spojrzał na pacjenta cierpiącego z powodu niepłodności jako na całość. Dostrzegł, że przyczyny tej ułomności leżeć mogą w chorobach poszczególnych narządów, niekoniecznie rodnych, np. tarczycy, przewodu pokarmowego czy błon śluzowych. Zainteresował się też metodą Billingsów, bazującą na obserwacji cyklu za pomocą wydzielin pochwowych.

Zainspirowany tą metodą zbudował tzw. model Creightona polegający na umiejętności oceny wydzielin pochwowych każdego dnia przebiegu cyklu miesięcznego. Gruntownie zbadał zależności i zaproponował odpowiedni model zapisu codziennych obserwacji. Okazało się, że są one znakomitym obrazem funkcji organizmu kobiety w ciągu miesiąca. Mimo że medycyna sięgała kiedyś do tych zapisów, obecne tendencje narzucane przez naukę rozrodu zepchnęły je do lamusa, obciążając mitem archaicznych i nieskutecznych domniemań. Postawiono w zamian na hormony i technologię. Tymczasem precyzyjnie prowadzone zapisy pozwalają zdiagnozować wiele chorób. Można np. dzięki nim stwierdzić obecność stanów zapalnych, endometriozy, zrostów, niedomogi pierwszej fazy cyklu czy niedomogi estrogenowej. Hilgers stworzył w ten sposób, w ramach ochronnej medycyny prokreacyjnej, naprotechnologię, którą przez lata, jako ginekolog i chirurg, systematycznie rozwijał.

Dr Wasilewski po porzuceniu programu in vitro przez kilka miesięcy szukał nowego sposobu na niesienie pomocy ludziom w zakresie niepłodności. – Pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka i spytała, czy wiem, co to naprotechnologia. Nie miałem pojęcia, ale dowiedziałem się, że w Rzymie Hilgers organizuje konferencję naukową. Pojechałem. Przez tydzień słuchałem, czym jest naprotechnologia. Mówili: 60, 70 proc. skuteczności, dwa lata leczenia. Opowiadali, na czym to polega. Widziałem, że to nie jest metoda archaiczna ani sekciarska; że jest oparta na współczesnych faktach medycznych; że idą za nią prace naukowe; że to metoda akademicka, choć nierozpowszechniona. Zdawałem sobie sprawę, że program in vitro ją po prostu zagłuszył. Większość z nas poszła w kierunku in vitro, a tutaj pozostała nieduża grupa ludzi, która zatrzymała się przy innej medycynie tylko dlatego, żeby szanować każde istnienie ludzkie.

d3b9iod

Po powrocie do Polski dr Wasilewski nie miał już wątpliwości, co robić dalej. Postawił wszystko na jedną kartę. Zaciągnął kredyt i 1 stycznia 2009 r. otworzył w Białymstoku pierwszą w Polsce klinikę naprotechnologii. Dawano jej trzy, cztery miesiące istnienia. Tymczasem pacjentek z dnia na dzień przybywało. Trzeba było pracować po 14–15 godzin dziennie, bo wieść o nowej szansie na odzyskanie płodności rozchodziła się lotem błyskawicy.

– W ubiegłym roku policzyliśmy naszą skuteczność po dwóch latach istnienia. Średnia pobytu pacjentek wynosiła 5,5 miesiąca, a nasza skuteczność wyrażała się liczbą 17 proc. Wiedziałem już, że jesteśmy na dobrych torach, bo inne ośrodki donosiły, że przez pół roku osiągały 16 proc. W 2011 r. prawie każdy dzień to poczęcie dziecka, choć przez pierwsze dwa lata tak nie było. Zrozumiałem, że każdego dnia rosną nasze umiejętności, co przekłada się na skuteczność leczenia. Wiem, że można wprowadzać nowe elementy, które były dotychczas zaniedbane, np. cały obszar alergologii i żywienia – mówi doktor, przypominając, że to medycyna wymagająca cierpliwości. – Problem w tym, że wiele małżeństw nie wytrzymuje próby czasu. Są niecierpliwe, tym bardziej że za ścianą jest alternatywa w postaci in vitro. Pacjenci, którzy wytrzymują, mają sukces w postaci ok. 65 proc. szans na przestrzeni dwóch lat leczenia.

Praca z pacjentami to niejedyna forma działalności kliniki. Przeniesienie na polski grunt takiego narzędzia szybko wymusiło konieczność dzielenia się wiedzą z innymi. W ciągu trzech lat doktor odwiedził dziesiątki polskich miast. Jeździł też na Białoruś, Litwę, Ukrainę. Był w parlamencie węgierskim i na uniwersytecie w Budapeszcie. Wszędzie opowiadał o doświadczeniach z in vitro i naprotechnologią.

d3b9iod

NaProMedica stała się też ośrodkiem rozwoju myśli naukowej w dziedzinie naprotechnologii. Powstały tu trzy prace naukowe, pierwsze w Polsce i w Europie. – Jako lekarze powinniśmy uczyć innych, którzy chcą się tą medycyną parać, powinniśmy pracować na polu naukowym i pokazywać medycynie akademickiej siłę takiego traktowania pacjenta. Nasz ośrodek został założony również w takim celu – zaznacza szef kliniki.

Niemożliwe możliwe

Rozwój światowej naprotechnologii kryje w sobie jeszcze jeden polski element. Jan Paweł II przez kilkanaście lat pomagał materialnie Hilgersowi w rozwoju jego metody. Przełożyło się to na owoce, które widoczne są po latach w Polsce. Podczas ubiegłorocznej konferencji w Poznaniu prof. Hilgers nie krył swojego uznania dla ogromnego rozwoju naprotechnologii w Polsce na przestrzeni zaledwie trzech lat. – Jestem przekonany, że Polska ma potencjał i możliwości, aby stać się centrum naprotechnologii w Europie – mówił Hilgers.

– Nasze wielkie „tak” dla in vitro wynika z niewiedzy. Moja droga od in vitro do zupełnie innej medycyny była drogą nieziemską, sam bym sobie tego nie wymyślił. Dziś siedziałbym dalej w programie in vitro i uważałbym, że to, co robię, jest słuszne, poprawne, prawdziwe. Nie chcę krytykować kolegów. To fantastyczni fachowcy i wspaniali ludzie. Moja opinia dotyczy wyłącznie narzędzia, jaką jest metoda zapłodnienia pozaustrojowego. Nie chcę utożsamiać narzędzia z człowiekiem, bo do tego nie mam prawa – zaznacza doktor.

d3b9iod

W księdze pamiątkowej kliniki znaleźć można wpisy setek osób, które dawno straciły nadzieję na potomstwo. Wiele z nich wielokrotnie poddawało się zapłodnieniu pozaustrojowemu. Zdecydowana większość pisze o doświadczeniu cudu. Dr Wasilewski nie boi się tych słów. – Wiedza i wiara mogą znakomicie iść w parze. Jedna nie powinna wykluczać drugiej. Wiedza jest taką cząstką, którą poznaliśmy, nazwaliśmy, której dotknęliśmy i którą możemy powtarzać. A wiara to jest wszystko to, czego jeszcze nie poznaliśmy, przestrzeń, z której próbujemy wykraść tajemnicę. Jeśli chodzi o cud poczęcia nowego życia, to mamy prawo opierać się na wiedzy, ale i na wierze. To nie my doprowadzamy do poczęcia nowego życia – ani doktor, ani małżonkowie. My jesteśmy tylko narzędziami w tym całym stworzeniu – uśmiecha się doktor, wskazując na najbardziej poruszające przypadki medyczne w swojej karierze.

Na jednej ze stron księgi, obok zdjęcia z USG, widnieje wpis 41-letniej kobiety. „Jestem w ciąży! Po 16 latach walki, po ośmiu czy dziewięciu nieudanych próbach in vitro! Udało się dzięki zespołowi, wierze. Piszę te słowa, żeby dodać otuchy kobietom, które jak ja myślały/myślą, że to niemożliwe”.

Marzena Nykiel

d3b9iod
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3b9iod
Więcej tematów