Weronika Marczuk: nie spotkam się z nim; będzie proces
Weronika Marczuk nie dopuściła się płatnej protekcji i miała prawo do wynagrodzenia za doradztwo przy prywatyzacji Wydawnictw Naukowo-Technicznych. Z tych powodów umorzono śledztwo przeciw niej. Prokuratura ma "istotne wątpliwości" co do legalności działań CBA wobec Marczuk. - Obwiniam CBA, które łamało prawo, by mnie skompromitować - powiedziała. Adwokat Marczuk mec. Maciej Lach zapowiedział proces cywilny za książkę o działaniach b. agenta CBA Tomasza Kaczmarka wobec niej.
21.01.2011 | aktual.: 21.01.2011 15:37
- Śledztwo umorzono z braku znamion przestępstwa - poinformowała Monika Lewandowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- Umorzenie śledztwa nie jest dla mnie sukcesem, nikt nie jest mi w stanie zwrócić tego co straciłam - tłumaczyła Weronika Marczuk na konferencji prasowej. - Obwiniam CBA, ówczesne biuro stosowało niedopuszczalne metody, naginali rzeczywistość, uknuli scenariusz przeciwko mnie - dodała.
Marczuk pytana, czy bierze pod uwagę spotkanie z byłym agentem CBA Tomaszem Małeckim, powiedziała, że nie ma takich planów. - Chciałabym, by pan Tomasz odpowiedział za to co zrobił, nie tylko mnie ale także innym osobom, wykluczam spotkanie z nim - mówiła. Adwokat Marczuk mec. Maciej Lach zapowiedział proces cywilny za książkę o działaniach b. agenta CBA Tomasza Kaczmarka wobec niej. - Mam za dużo tego pana w swej biografii, wolałabym o nim zapomnieć - dodała Marczuk. Według adwokata za wcześnie jest natomiast na mówienie o ewentualnych roszczeniach odszkodowawczych wobec organów państwa.
- Pojawiło się wiele nieprawdziwych informacji naruszających moje dobra osobiste. Marzę, by wrócić do mojego życia sprzed półtora roku - podkreśliła wzruszona Marczuk, dodając, że "jeszcze wierzy w sprawiedliwość".
Marczuk była od 2009 r. podejrzana o powoływanie się na wpływy oraz żądanie i wzięcie łapówki za pośredniczenie w korzystnym rozstrzygnięciu procesu prywatyzacyjnego WNT. Miało chodzić w sumie o 450 tys. zł, z których - według CBA - miała przyjąć pierwszą transzę 100 tys. zł. Groziło jej do 8 lat więzienia. Marczuk tłumaczyła, że nie była to żadna łapówka, lecz "wynagrodzenie należne jej kancelarii za obsługę prawną".
Jak podkreśliła Lewandowska, prokurator nie stwierdził przestępstwa, bo Marczuk nie powoływała się na wpływy - ani w WNT, ani w Ministerstwie Skarbu Państwa. - Jej zachowanie nie polegało na pośrednictwie w myśl przepisów o płatnej protekcji - dodała. Prokurator wyjaśniła, że z potencjalnym nabywcą WNT Marczuk łączyła umowa-zlecenia na doradztwo w procesie prywatyzacji i z tego tytułu miała prawo do wynagrodzenia.
Lewandowska powiedziała, że materiały niejawne (a takie były materiały CBA w sprawie) nie były brane pod uwagę przy ustaleniach faktycznych prokuratury. Dodała, że materiały te, wskazujące na możliwość ewentualnego przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy CBA podczas czynności operacyjno-rozpoznawczych, wyłączono ze śledztwa przeciw Marczuk do odrębnego postępowania.
Prokurator nie ujawniła, na czym polegają "istotne wątpliwości" prokuratury co do legalności działań CBA wobec Marczuk. Marczuk dodała, że nie może ujawniać akt swej sprawy, ale jej zdaniem wynika z nich, że "metody CBA są niedopuszczalne".
Piątkowa decyzja prokuratury jest nieprawomocna. Obrona i sama Marczuk może się odwołać.
Marczuk zatrzymało we wrześniu 2009 r. Centralne Biuro Antykorupcyjne; działania wobec niej prowadził m.in. słynny agent CBA Tomasz Kaczmarek. Sąd odmówił wtedy jej aresztowania i zwolnił ją za kaucją. Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła jej wtedy zarzuty. Zatrzymany wraz z Marczuk Bogusław S., prezes Wydawnictw Naukowo-Technicznych, jest nadal podejrzany o przyjęcie łapówki nie mniejszej niż 10 tys. euro w zamian za korzystne rozstrzygnięcie prywatyzacji WNT. Śledztwo w jego sprawie nie zostało umorzone.
"Odnośnie korzyści, którą za sugestią Weroniki M. miał przyjąć prezes zarządu spółki WNT, uznano, że mogła ona stanowić realizację zobowiązań cywilnoprawnych łączących w/w spółkę z potencjalnymi inwestorami" - głosi piątkowy komunikat prokuratury.
W śledztwie prokuratura uchyliła swą wcześniejszą decyzję o nadaniu Kaczmarkowi statusu "świadka incognito" - ujawniła w 2010 r. "Gazeta Wyborcza".
W czwartek Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga wszczęła śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy państwowej i służbowej, jej bezprawnego wykorzystania oraz rozpowszechniania wiadomości ze śledztwa przeciw Marczuk w książce-wywiadzie z b. agentem CBA Kaczmarkiem.
Za ujawnienie i wykorzystanie tajemnicy państwowej Kodeks karny przewiduje karę od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia, a za ujawnienie tajemnicy służbowej - do trzech lat. Za rozpowszechnianie bez zezwolenia wiadomości ze śledztwa grozi do dwóch lat więzienia.
Decyzja prokuratury zapadła po postępowaniu sprawdzającym, gdy wpłynęły do niej akta wyłączone wcześniej ze śledztwa przeciw Marczuk, mogące wskazywać na takie ujawnienie. O możliwości przestępstwa zawiadomił organa ścigania adwokat Beaty Sawickiej i Weroniki Marczuk, które agent rozpracowywał jako podejrzewane o korupcję.
Tajemnicą państwową objęte są m.in. czynności operacyjno-rozpoznawcze służb specjalnych wobec obywateli (czynności takie prowadził Kaczmarek). Ponadto działania te są objęte tajemnicą służbową.
Kaczmarek w wywiadach promujących książkę zapewniał, że nie ujawnił żadnych tajemnic. Mówił, że bronił się przed "frontalnym atakiem" niektórych dziennikarzy oraz pomówieniami obu kobiet, czego nie mógł robić jako funkcjonariusz.
W grudniu 2010 r. Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił wniosek adwokata Marczuk o zakaz rozpowszechniania książki. Adwokat złożył zażalenie na tę decyzję, której powodem był fakt, że książka jeszcze wtedy się nie ukazała, a "wniosek oparto na cytatach z mediów".
W procesie sądzonej za korupcję b. posłanki PO Sawickiej Kaczmarek zeznawał latem 2010 r. jako tzw. świadek anonimowy - do sądu przychodził w kominiarce, zeznawał za zamkniętymi drzwiami. Na potrzeby tej sprawy został zwolniony z "obowiązku zachowania tajemnicy państwowej". - Zeznania świadka anonimowego, włącznie z nagraniami jego głosu, są nadal objęte klauzulą tajności - powiedział rzecznik SO sędzia Wojciech Małek.
Sąd ws. Sawickiej oddalił wniosek obrony o odebranie agentom CBA statusu świadków incognito. Obrońcy zaskarżyli już do Trybunału Konstytucyjnego przepisy dotyczące takich świadków. Chodzi o to, że taki status (wizerunku ani danych świadka incognito nikt poza sądem i prokuratorem nie może poznać) może nadać jedynie prokurator i tylko prokurator może taki status uchylić.
W procesie Sawicka zeznała, że "Tomek" prowokował ją do zachowań, które dziś kwalifikowane są jako korupcyjne (szef CBA Mariusz Kamiński i sam Kaczmarek temu zaprzeczali). Opowiadała, jak agent zbliżył się do niej emocjonalnie, słał bukiety róż owinięte perłami. Sąd oddalił wniosek obrony o powołanie na świadka psychologa społecznego, który miałby ocenić, czy agent "rozkochał w sobie Sawicką". Sąd podkreślił, że legalność działań CBA będzie oceniana w tym procesie, bo jeśli działania agentów "zamiast proponowania określonych zachowań okazałyby się podżeganiem do nich", należałoby uznać, że jest to nielegalne.
Najwcześniej w lutym stołeczny sąd rozstrzygnie, czy wznowić umorzone przez lubelską prokuraturę śledztwo, w którym Sawicka domaga się ustalenia, czy funkcjonariusze CBA przekroczyli swe uprawnienia inwigilując ją, prowokując i nakłaniając do nielegalnych działań oraz stosując wobec niej "metody oddziaływania o charakterze osobistym". Prokuratura Okręgowa w Lublinie umarzając śledztwo uznała, że funkcjonariusze CBA działali w ramach obowiązujących przepisów prawa i nie przekroczyli przysługujących im uprawnień.
NaSygnale.pl: Nożownik w warszawskiej kwiaciarni