Wenezuela: czy "rewolucja boliwariańska" przetrwa Hugo Chaveza?
Od dawna śmierć polityka nie zajęła tyle miejsca na czołówkach gazet, co odejście po czterech operacjach nowotworu Hugo Chaveza. Świat zadaje sobie teraz pytanie, czy "chavizm" przetrwa jego twórcę.
06.03.2013 18:16
- Boże, nie zabieraj mnie jeszcze. Mam wciąż bardzo wiele do zrobienia dla tego ludu - modlił się publicznie w kwietniu ubiegłego roku 58-letni prezydent Wenezueli, z różańcem na szyi.
Zwolennicy Chaveza przyjęli te słowa okrzykami otuchy i płaczem. Była to jego wierna publiczność, głównie Wenezuelczycy pochodzenia afrykańskiego - Mulaci i Murzyni, których głosy przesądziły, że w październikowych, czwartych z kolei wyborach uzyskał większościowe poparcie 29 milionów mieszkańców Wenezueli.
Sukces "chaviści" powtórzyli w wyborach samorządowych, mimo że prezydent prowadził kolejną walkę z rakiem i przebywał w szpitalu.
Amerykański wpływowy "Foreign Affaires" w szkicu Michaela Shiftera pisał niedawno: "Chavez był bohaterem, który kierował się impulsami humanitarnymi, aby naprawić nierówność i niesprawiedliwość społeczną; który odważnie walczył o solidarność Ameryki Łacińskiej przeciwko amerykańskiemu imperializmowi".
W oczach przeciwników, których kandydat w ostatnich wyborach Henrique Capriles Radonski uzyskał szerokie, 45-procentowe poparcie Chavez był "dyktatorem głodnym władzy, miał w pogardzie państwo prawa i demokrację".
Lewicowy pisarz kolumbijski, laureat Nagrody Nobla, Gabriel Garcia Marquez dostrzegał w Chavezie już na początku jego prezydenckiej kariery "człowieka, któremu historia dała szansę uratowania kraju", a zarazem "potencjalnego despotę".
Kilkanaście lat później jeden z mężów stanu świata zachodniego Francois Hollande powiedział o zmarłym prezydencie Wenezueli: - Szef państwa od 1999 roku wpłynął głęboko na historię swego kraju. Zmarły prezydent, niezależnie od swego temperamentu i orientacji, której nie podzielamy, wyrażał niewątpliwą wolę sprawiedliwości i rozwoju.
Capriles Radonski, zdolny polityk centrowy, kontrkandydat Chaveza w ostatnich wyborach, w czasie kampanii wyborczej uczynił jedyną rzecz, jaką mógł zrobić z uwagi na nastroje większości elektoratu: zadeklarował, że "nie pozwoli, by przestawiano go jako neoliberała", a w swym społeczno-gospodarczym programie wyborczym dla Wenezueli obiecywał praktycznie rzecz biorąc kontynuowanie reform, wdrażanych przez swego przeciwnika, ale "wyłącznie metodami demokratycznymi".
Chavez, przy całym swym stylu rządzenia charakterystycznym dla latynoamerykańskich "caudillos", dyktatorów z XIX i pierwszej połowy XX wieku, dbał o demokratyczne pozory. Wszystkie jego decyzje były zgodne z obowiązującym prawem, chociaż niekiedy odpowiednie ustawy jednoizbowy parlament legalizował już po fakcie.
Śmiertelnie chory prezydent, któremu podczas ostatniej, czwartej operacji w Hawanie usunięto guz wielkości piłki baseballowej, wyznaczył niemal w ostatniej chwili swego następcę. W wyborach, które odbędą się przed upływem miesiąca od jego śmierci, kandydatem Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV) będzie 50-letni wiceprezydent Nicolas Maduro. Były kierowca, klasyczny self-made man, podobnie jak eksprezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva czy prezydent Urugwaju Jose Mujica, wywodzi się z lewicowego ruchu związkowego i uważany jest za przedstawiciela umiarkowanego, niewojskowego skrzydła chavizmu.
Maduro nie jest pozbawiony cech charyzmatycznego lidera, ale niemal już pewnego następcę Chaveza mogą przerosnąć olbrzymie problemy, jakie pozostawił po sobie twórca "rewolucji boliwariańskiej" po prawie 14 latach nieprzerwanego rządzenia.
Problemy te, to inflacja i zadłużenie państwa oraz przemoc w wielkich miastach, z którą mimo ogromnych inwestycji w podnoszenie poziomu życia najuboższej ludności Chavez sobie nie poradził. Ta przemoc nie pojawia się na ogół w wenezuelskim życiu politycznym, ale "wisi w powietrzu".
Według danych CEPAL (Komisja Gospodarcza Narodów Zjednoczonych ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów) inwestycje socjalne w ostatniej dekadzie pochłonęły w Wenezueli 400 miliardów dolarów, poważną część środków uzyskiwanych dzięki koniunkturze na ropę naftową.
Zdaniem wielu ekonomistów dla następców Chaveza z ramienia jego partii programy pomocy dla "niewidzialnych", jak mówią często o sobie przedstawiciele najuboższych w Wenezueli, mogą się okazać nie do utrzymania. Ekipa "czerwonych koszul" z PSUV, która będzie rządzić po Chavezie może jednak okazać się w pewnym sensie zakładnikiem tych programów. Otwarcie mówi się o tym, że poważne ich ograniczenie pozbawiłoby ją części poparcia wyborczego. Tymczasem "czerwone koszule" obawiają się, że w opozycji staliby się celem nie tylko politycznego odwetu ze strony najbardziej radykalnej części opozycji.
Nie wiadomo dokładnie, ile pieniędzy pochłonęła chavezowska polityka solidarności z Kubą. Gdy po rozpadzie ZSRR i ustaniu pomocy gospodarczej dla tej karaibskiej wyspy Fidel Castro ogłosił tam tzw. okres specjalny, w 1994 r. Kuba utraciła 35 proc. swego PKB. Wraz z dojściem Chaveza do władzy w Wenezueli rozpoczęła się ścisła współpraca obu latynoamerykańskich socjalizmów. Wenezuela dostarcza dziennie na Kubę ponad 100 tys. baryłek ropy (60 proc. zapotrzebowania) po "cenie specjalnej", a połowę należności Kubańczycy mogą spłacać na podstawie zawartej umowy w ciągu 25 lat.
Co więcej, umowa z Wenezuelą pozwala Kubańczykom spłacać zadłużenie w formie pomocy medycznej i technicznej dla tego kraju. Chavez był wprawdzie najważniejszym, ale tylko jednym z 176 tys. Wenezuelczyków, którzy leczyli się na wyspie, podczas gdy 676 tys. osób operowali w szpitalach wenezuelskich kubańscy lekarze, których pracuje tam 32 tys.
To dane CELAC, działającej od 3 lat największej organizacji w regionie - Wspólnoty Gospodarczej Ameryki Łacińskiej i Karaibów. Chavez był jednym z głównych twórców i pierwszym przewodniczącym Wspólnoty, składającej się z państw bardzo różniących się między sobą pod względem politycznym, o której agencja AP pisała niedawno, że "powstała dla przeciwstawienia się dominacji gospodarczej USA w regionie".
Podczas gdy na Kubie ogłoszono trzydniową żałobę narodową, a prezydenci Argentyny, Ekwadoru, Boliwii, Brazylii i innych krajów członkowskich CELAC, wyrazili głęboki żal z powodu śmierci prezydenta Wenezueli i współtwórcy CELAC, republikański przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów USA, Ed Royce skwitował krótko wydarzenie: - Chavez był tyranem (...) Jego śmierć osłabi sojusz lewicowców latynoamerykańskich.