Węgierski neonazista w "Do Rzeczy". "Nacjonalizm to dobra rzecz"
Laszlo Toroczkai brał udział w apelach na część żołnierzy Wehrmachtu, otrzymywał wiadomości od Andersa Breivika i występował na Marszu Niepodległości. Teraz swoich łam udzielił mu tygodnik "Do Rzeczy".
31.01.2018 | aktual.: 31.01.2018 16:12
W półmroku z głośników wydobywa się hymn III Rzeszy, z zakazanymi w Niemczech słowami "Deutschland uber Alles", wokół stoją na baczność umundurowane postacie oddające hołd żołnierzom III Rzeszy i sławiący węgiersko-niemieckie braterstwo. Ktoś odczytuje apel poległych. To scena z dokumentalnego filmu "Model Erpatak" z 2014 roku; mężczyzną, który odczytywał apel był Laszlo Toroczkai, dziś wiceprezes skrajnie prawicowej partii Jobbik, który właśnie trafił na łamy "Do Rzeczy".
- Słychać tam jego głos, ma niezwykle charakterystyczny głos - mówi WP dr Dominik Hejj, politolog i badacz węgierskiej skrajnej prawicy.
W wywiadzie w numerze pisma, którego okładkowym tematem jest teza "Chcą zrobić z Polaków faszystów", Toroczkai głosi, że "nacjonalizm to dobra rzecz" i chwali się swoimi sukcesami w walce z jako burmistrz miejscowości Asotthalom przy granicy z Serbią.
Jako burmistrz maleńkiej mieściny zdobył międzynarodową sławę. Zasłynął m.in. filmem, na którym pozując jako bezwzględny szeryf, odradzał imigrantom przekraczanie granicy, mówiąc że "Węgry to zły wybór, a Asotthalom najgorszy". Popularności przysporzyły mu wprowadzone w miejscowości zakazy noszenia muzułmańskich strojów, wezwań do modlitw oraz "gejowskiej propagandy".
Rewizjoniści, bojówki, faszyści
Ale na Węgrzech Toroczkai znany był znacznie dłużej, z cokolwiek innych powodów. Sławę zapewnił mu udział w zamieszkach z 2006 roku skierowanych przeciwko rządowi postkomunistów Ferenca Gyurcsanya. Był wtedy jedną z czołowych figur najbardziej radykalnej części demonstrantów i brał udział w szturmie i okupacji gmachu węgierskiej telewizji publicznej.
- To osoba z bardzo skrajnej prawicy. W przeszłości założył i kierował paramilitarną grupą rewizjonistów, teraz rządzi swoją wioską jak prywatnym folwarkiem. Ma własną bojówkę, którą nasyła na migrantów na granicy - mówi WP Lili Bayer, węgierska korespondentka portalu "Politico".
Grupa, o której mówi dziennikarka, to "64 komitatów" (HVIM). To organizacja głosząca wyższość Węgrów nad innymi nacjami i domagającej się rewizji granic i powrotu utraconych "rdzennie węgierskich" ziem w Słowacji, Rumunii i Serbii. Dorobił się za to zakazu wjazdu do wszystkich trzech państw. Z powodu swoich poglądów zmienił też swoje nazwisko. Jego pierwotne - Toth, czyli "Słowak" - nie pasowało do wizerunku węgierskiego nacjonalisty. Nowe, "Toroczkai", czyli "z Torocko" było znacznie lepsze. Torocko to jedno z ośrodków zamieszkania etnicznych Węgrów (Seklerów) w Rumunii.
Toroczkai związany był też z inną owianą złą sławą grupą: Betyarsereg, czyli "armia zbójów". Formalnie to klub miłośników sportu, mniej formalnie: neonazistowska bojówka, pozdrawiająca się gestem "Sieg Heil" i podejmująca się rozwiązywania - siłą - lokalnych problemów Węgrów tam, gdzie nie radzi sobie policja. Czytaj: w porachunkach z Romami. Polityk Jobbiku posiadał tytuł członka honorowego grupy i z duma prezentował się w tradycyjnym dla niej stroju. Do dzisiaj korzysta z ich usług. Według węgierskich dziennikarzy, w dużej mierze z członków tej bandy składa się jego graniczna bojówka.
Dlatego podczas gdy inni politycy Jobbiku starali się zdystansować od odzianych na czarno ekstremistów, Toroczkai chwalił wzorową i owocną współpracę na linii Jobbik-HVIM-Betyarsereg.
Międzynarodówka nacjonalistyczna
Jednym z efektów tej współpracy był festiwal Magyar Sziget (Węgierska wyspa), którego Toroczkai był pomysłodawcą i organizatorem. To odbywający się co roku festiwal, na który ściągają nacjonaliści i neonaziści z całej Europy, na której co roku występują gwiazdy "patriotycznej" sceny muzycznej, znanej z rasistowskich tekstów szwedzkiej piosenkarki Sagi. Między innymi dzięki festiwalowi Toroczkaiemu udało się zbudować rozbudowaną sieć powiązań z podobnymi grupami na kontynencie. Przed tym, jak Anders Breivik dokonał masakry na norweskiej wyspie Utoya, wysłał wiadomość do swoich kontaktów w światku skrajnej prawicy, wzywając do dołączenia do jego walki. Jednym z odbiorców był właśnie Toroczkai.
Ale owocem Magyar Sziget były też kontakty z narodowcami z Polski. Odkąd je nawiązał, co roku jest zapraszany na Marsz Niepodległości. W ubiegłym roku wygłosił tam przemówienie, a przedtem uczestniczył w konferencji prasowej w Sejmie na zaproszenie posłów Kukiz'15 z Ruchu Narodowego.
- Popieram polski nacjonalizm, ponieważ jest on dla mnie bardzo klarowny. To jest taki nacjonalizm chrześcijański, bardzo katolicki, i ja się z tego cieszę - powiedział polityk w "Do Rzeczy".
Zbyt skrajny dla Jobbiku?
W czasach, kiedy Jobbik - niegdyś jawnie antysemicka i skrajnie prawicowa partia - idzie w kierunku bardziej umiarkowanej prawicy, Toroczkai pozostał elementem przypominającym jego korzenie. Zdaniem dr. Hejja, Toroczkai pozostał w partii, "żeby utrzymać skrajny elektorat, który nie chciał drogi ku centrum". Mimo to, jego obecność we władzach partii wciąż budzi niepokój i kontrowersje.
- Ani trochę nie zmienił swoich poglądów i przez lata miał wiele antysemickich wypowiedzi. Pamiętam, że kiedy jakiś rok temu, byłam na jego wiecu, publiczność krzyczała "Żydzi, Żydzi" za każdym razem, kiedy padało nazwisko George'a Sorosa - mówi WP Lili Bayer. - Jobbik jest dziś krytykowany właśnie za to, że wciąż trzyma w szeregach ludzi takich jak
Ale jak tłumaczy redaktor naczelny "Do Rzeczy" Paweł Lisicki, właśnie ze względu na swoją funkcję tygodnik zdecydował się przeprowadzić z nim wywiad.
- Pan Laszlo Toroczkai jest wiceprezesem Jobbiku, drugiej największej i zarazem najsilniejszej partii opozycyjnej na Węgrzech. I to zupełnie wystarcza, żeby uzasadnić przeprowadzenie z nim rozmowy - mówi WP dziennikarz. - Fakt rozmowy nie oznacza ani poparcia dla tez rozmówcy, ani dla jego drogi życiowej - dodaje.