Wciąż trwa konflikt na południu Sudanu. "FP": to wojna na wyczerpanie
• Od 2011 r. ciągnie się konflikt w rejonie sudańskich Gór Nubijskich
• To kolejna odsłona walk między lokalnymi rebeliantami i siłami Chartumu
• O tej cichej "wojnie na wyczerpanie" nieczęsto piszą jednak media
• Według Nuba Reports trwają bombardowania i ataki prorządowych bojówek
• Najbardziej na przeciągającym się konflikcie cierpią cywile
Choć konflikt w Górach Nubijskich trwa niemal tyle co wojna w Syrii, nieczęsto słyszy się o nim w mediach, bo też niewielu zagranicznych dziennikarzy dociera do tego regionu. Tymczasem pięcioletnie walki i bombardowania, rozciągające się nie tylko na Południowy Kordofan, gdzie znajduje się pasmo, ale też pobliską prowincję Nil Błękitny, przyniosły tysiące ofiar. A kilkaset tysięcy straciło lub musiało porzucić swoje domy. Niektórzy uciekli do sąsiedniego Sudanu Południowego, inni w góry i żyją w jaskiniach.
Jednak sudańskie władze blokują wielu organizacjom humanitarnym dostęp do ogarniętych konfliktem terenów - podaje w tekście dla amerykańskiego magazynu "Foreign Policy" Nuba Reports. To organizacja medialna, która współpracuje z lokalnymi dziennikarzami i w ten sposób dowiaduje się o działaniach w terenie - bombardowaniach, starciach rebeliantów z siłami Chartumu, ale także atakach na ludność cywilną.
Niespokojna przeszłość
Góry Nubijskie nie po raz pierwszy są areną walk lokalnych rebeliantów z siłami Chartumu. Przed laty rebelianci z tamtego regionu wsparli południowosudańską Ludową Armię Wyzwolenia Sudanu (SPLA). Gdy jednak w 2011 r. Sudan Południowy ogłosił niepodległość, stając się najmłodszym państwem świata, Góry Nubijskie pozostały w granicach Sudanu. W Południowym Kordofanie, a potem Nilu Błękitnym, szybko wybuchły kolejne walki i trwają do dziś.
Już w ubiegłym roku obrońcy praw człowieka z Human Rights Watch, którym udało się zbadać sytuację w kilkunastu wioskach Południowego Kordofanu, alarmowali, że na przedłużającym się konflikcie najbardziej cierpią cywile, a zwłaszcza dzieci. Oskarżali oni władze centralne o naloty na zaludnione obszary, szkoły, placówki medyczne czy zwykłe farmy. - Dzieci są dosłownie rozrywane na strzępy przez bomby lub giną w ogniu razem z rodzeństwem - mówił wówczas przedstawiciel HRW Daniel Bekele o skutkach nalotów sił rządowych. - Nie mają dostępu do odpowiedniej ilości żywności, podstawowej opieki zdrowotnej czy edukacji, a sytuacja tylko się pogarsza - dodawał.
Sezon walk
Jak wynika z ostatnich doniesień dziennikarzy Nuba Reports, którzy opublikowali artykuł dla "Foreign Policy", dramat w regionie trwa, a "konflikt zamienił się w wojnę na wyczerpanie". Od kilku miesięcy bomby znów spadają, uniemożliwiając rolnikom pracę, a to oznacza widmo narastająco głodu. Jak dodają reporterzy, to nie linie frontu się zmieniają, a jedynie liczba ofiar, która rośnie.
Co więcej, przeciwko lokalnym rebeliantom Chartum rzucił nie tylko własne wojsko, ale też przychylne mu milicje - dżandżawidów. To znana z walk w Darfurze, innym regionie Sudanu, i oskarżana o dokonywanie tam zbrodni wojennych prorządowa bojówka. W Górach Nubijskich ma działać pod nazwą Szybkie Siły Wsparcia (RSF) - twierdzą dziennikarze Nuba Reportse w tekście dla "FP". Oceniają oni, że Chartum postanowił wykorzystać te milicje, bo po pierwsze są tańsze, a po drugie nadużycia, których się mogą dopuszczać, nie spadają bezpośrednio na barki rządu i jego armii. Jednak według reporterów to właśnie oni brali udział w atakach m.in. na Alazrak. Jak twierdził w rozmowie z nimi jeden z rebeliantów, mieli podpalać domy, spichlerze, a starsze osoby, które nie zdążyły uciec, mordować maczetami.
Ostatnia ofensywa (a te trwają w porach suchych) rozpoczęła się i tak relatywnie późno, bo w marcu. W regionie zbliża się pora deszczowa, która potrwa do późnej jesieni i utrudni działania wojskom w terenie, ale też życie cywilom ukrywającym się w górach.