Ważą się losy budżetu UE 2007-2013
Na rozpoczynającym się unijnym szczycie w Brukseli przywódcy państw UE już po raz drugi
spróbują porozumieć się w sprawie finansowania Unii w latach 2007-
2013.
Brak kompromisu budżetowego oznaczać będzie pogłębienie kryzysu w ramach Unii, a dla Polski - dalszą niepewność co do unijnych funduszy, dzięki którym chce budować infrastrukturę drogową, walczyć z bezrobociem czy rozwijać najbiedniejsze regiony.
Już raz, na szczycie w czerwcu, przywódcom państw "25" nie udało się dojść do porozumienia. Paradoksalnie, to Wielka Brytania, która była głównym winowajcą ówczesnego fiaska, jest dziś, jako kraj pełniący przewodnictwo w Unii, odpowiedzialna za konieczność poszukiwania nowego kompromisu.
Dotychczasowe propozycje brytyjskie nie budzą jednak zachwytu pozostałych państw UE. W krytyce przewodzą Francja i Polska, która wraz z niektórymi nowymi krajami członkowskimi nie zgadza się być główną ofiarą zaproponowanych cięć w budżecie.
W nowej wersji budżetu Wielka Brytania zaproponowała w środę, by wydatki UE na lata 2007-13 wyniosły 849,3 mld euro, czyli o 2,55 mld euro więcej niż wynosiła ubiegłotygodniowa propozycja Londynu. To wciąż jednak o ponad 22 mld euro mniej niż proponowało w czerwcu ówczesne luksemburskie przewodnictwo. Największe cięcia dotyczą funduszy na rozwój najbiedniejszych regionów w nowych państwach UE.
Mimo nieznacznego wzrostu (o 1,2 mld euro) puli dla Polski, Londyn w sumie obecnie proponuje nam w ciągu siedmiu lat około 57,3 mld euro w ramach funduszy strukturalnych i spójności, podczas gdy w czerwcu Luksemburg oferował 61,6 mld euro.
Polski premier Kazimierz Marcinkiewicz zapewnił, że mimo tej nowej "łyżeczki solidarności", jaką dodali do swej propozycji Brytyjczycy, Polska wciąż gotowa jest zablokować na szczycie budżet w obecnej formie.
Nie wiadomo jednak, czy nowe kraje zachowają jedność. Londyn zaproponował prawie wszystkim rozmaite "prezenty", jak na przykład fundusze na zamknięcie elektrowni jądrowych na Litwie i Słowacji.
Głównym krytykiem brytyjskiej propozycji budżetu może okazać się więc Paryż, który żąda od Londynu większych ustępstw w brytyjskim rabacie. Bez wprowadzenia zmian ta ulga we wpłatach Londynu do unijnej kasy wzrośnie w 2013 roku do 7,7 mld euro. Londyn zgadza się na cięcia w rabacie najwyżej o 8 mld w ciągu siedmiu lat, które obejmuje budżet.
I to zapewne rabat brytyjski, na który składają się wszystkie kraje członkowskie (Francja w 30%) - tak jak w czerwcu - będzie głównym tematem sporów podczas szczytu europejskiego.
Ale, jak tłumaczył wysoki funkcjonariusz KE, by na szczycie doszło do ostatecznego starcia Paryż-Londyn, to wcześniej Tony Blair będzie musiał uporać się z roszczeniami nowych państw członkowskich, a zwłaszcza Grupy Wyszehradzkiej.
Pytanie brzmi banalnie: o ile Brytyjczycy muszą jeszcze podnieść pulę dla nowych krajów, by zgodziły się na kompromis?
Dopiero wówczas Blair będzie mógł "wyizolować" prezydenta Francji Jacques'a Chiraca i negocjować z nim sprawę rabatu oraz wydatków na politykę rolną, na których redukcję nie chce za nic zgodzić się właśnie Paryż. By Londyn przystał na większą redukcję rabatu, będzie musiał uzyskać od Paryża zgodę na zapis w budżecie, iż w 2008 roku Unia zrewiduje swoje wydatki na rolnictwo.
W Brukseli, mimo bardzo krytycznych głosów płynących ze stolic unijnych, nie brakuje jednak opinii, że przywódcom państw UE uda się znaleźć kompromis.
Niepokoję się o szanse na uzyskanie porozumienia na szczycie, ale prawdziwe negocjacje zaczną się dopiero przy stole obrad podczas szczytu - ocenił szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso.
Inga Czerny