Watykan kontra Hollywood
W tym miesiącu, czeka nas światowa premiera filmu opartego na książce Dana Browna „Kod Leonarda Da Vinci”. Książka ta, sprzedana w ponad 40 milionach egzemplarzy twierdzi m.in., że Jezus Chrystus ożenił się z Marią Magdalena, a owocem tego związku było potomstwo, którego istnienie tuszuje do dzisiaj Kościół katolicki.
02.05.2006 09:39
Tyle w skrócie o książce. Od pewnego czasu, można zauważyć bardzo wyraźne wypowiedzi najwyższych dostojników kościelnych, namawiających do bojkotu wchodzącego niedługo na ekrany filmu. Oczywiście, krytyka teorii Browna (czy raczej Da Vinciego) nie jest niczym niespodziewanym, ponieważ wyświetlenie produkcji, która w jasny sposób kwestionuje podstawowe zasady wiary katolickiej, musiało spotkać się z reakcją Watykanu. Niektórzy twierdzą, że jest ona jednak bardzo gwałtowna, a niektórzy z moich znajomych twierdzą, że nawet „zaciekła i paniczna”. Postaram się tutaj postawić kilka pytań, które nasunęły mi się obserwując dyskusję na temat tego swoistego konfliktu Watykanu ze światem filmowym, oraz odpowiedzieć na nie.
„Kod Leonarda Da Vinci” nie jest pierwszym filmem, przeciw któremu opowiada się Kościół (żeby przypomnieć m.in. „Stygmaty” z 1999 roku z Patricią Arquette) jednakże intensywności reakcji Kościoła nie należy się w żaden sposób dziwić. Film Rona Howarda chyba jako pierwszy poddaje pod wątpliwość tak fundamentalną dla katolików kwestię, kwestię, która może zburzyć podstawę tej wiary i spowodować, że nagle okaże się, że większość ludzi na świecie przez ponad dwa tysiące lat wierzyła w kłamstwo. Większym zamachem mogłoby być już chyba tylko zakwestionowanie zmartwychwstania.
Drugim pytaniem, które należy sobie zadać jest: czemu odpowiedź Stolicy Apostolskiej jest tak zdecydowana odnośnie filmu, a nie jego pierwowzoru, książki? 40 milionów kopii to nakład dotychczasowy (w Polsce żyje 38 milionów osób), a należy liczyć że sprzedaż książki wzrośnie przed premierą filmu oraz po premierze (ludzie po wyjściu z kina będą chcieli sprawdzić ile zostało „oryginału w oryginale”). Czemu wtedy Kościół nie protestował tak głośno jak teraz? Na świecie żyje ponad 6 miliardów ludzi. 40 milionów, to w przybliżeniu 0,7% ludności świata. Czy warto dla takiej liczby podnosić wrzawę? Kościół dostrzega, że zagrożenie w postaci taśmy filmowej jest większe – film jest bardziej dostępny, łatwiej przyswajalny i bardziej atrakcyjny dla większości ludzi niż książka. Po co czytać ponad 500 stron, skoro można to samo obejrzeć w 150 minut, w dodatku znacznie taniej i w bardziej kolorowej formie? Dla coraz bardziej rozleniwionego mieszkańca globalnej wioski, film stanowi bardziej efektowne dzieło, które
dodatkowo poparte jest głośną, działającą na zmysły kampanią reklamową. Książka owszem, odniosła sukces, ale film wielokrotnie go przebije.
Trzecie pytanie przyszło mi do głowy, gdy przypomniałem niedawną sprawę związaną z wydrukowanymi karykaturami Mahometa. Co stałoby się, gdyby powstał film, który w podobny sposób kwestionowałby podstawy islamu? Jaka byłaby reakcja świata, zarówno w znaczeniu ogólnym jak i w odniesieniu do najwyższych dostojników muzułmańskich? Myślę, że spowodowałoby to niesamowicie ostrą reakcję ze strony imamów i innych wysokich rangą duchownych islamskich, łącznie z demonstracjami ulicznymi, nawoływaniem do samosądów, konfliktów i ogólnych wybuchów agresji przeciwko „wrogom świętej wiary”, którym w takim przypadku może stać się każdy niemuzułmanin. Można domniemywać, że podobna reakcja byłaby nawet wtedy, gdyby reżyserem lub twórcą takiego filmu była (co trudno sobie jednak wyobrazić) osoba która byłaby wyznawcą Mahometa. Gdyby był to ateista, lub – co gorsza – przedstawiciel kraju „cywilizacji zachodniej”, mógłby rozpętać się nieobliczalny w skutkach konflikt, mogący zakończyć się przelewem krwi. Co więc powoduje że, jak
stwierdził w dyskusji mój znajomy: „na chrześcijaństwo można bezkarnie pluć, a na temat islamu nie wolno nic powiedzieć?”
Główna różnica to różnica kulturowa, kolejna to podstawa wiary. Islam jest religią, w której można dostrzec przejawy brutalności, wszelkie jej rewizje prowadzą do krytyki i potępienia osób, które chcą to uczynić. Jest także, bardziej niż chrześcijaństwo, religią „krwawą” – w chrześcijaństwie nie ma mowy o „walce z niewiernymi”. Bóg jest istotą, która kocha wszystkich: kapłanów, celników, grzeszników. Przeciwko Tomowi Hanksowi nikt generalnie nie kieruje też zarzutów o sprzeniewierzenie się Bogu, w kraju muzułmańskim osoby zaangażowane w film mogłyby być ofiarą represji. Kolejna różnica, to uwarunkowanie polityczne i państwowe – większość państw, w których wyznaje się islam jest państwami wyznaniowymi, w których nie istnieje coś takiego jak „wolność religijna” lub „rozdział Kościoła od państwa”. Na tym tle, chrześcijaństwo jest religią która naprawdę wygląda na postępową. Oddzielną kwestią, jest także mentalność samych wiernych.
Co więc powinien uczynić Kościół z zagrażającą mu superprodukcją? Po pierwsze, wyjaśniać, a nie atakować. Ataki przynoszą czytelny sygnał: używasz agresji, więc nie masz argumentów. Polityka Kościoła powinna informować o nieprawidłowościach historycznych zawartych w książce, obalonych teoriach potwierdzonych przez naukowców. Powinna wyjaśniać, że film jest fikcją, tak samo jak fikcją jest teoria Browna. I powinien robić to spokojnie i rzeczowo, a nie nawołując do bojkotu kin. Należy przeprowadzić taką akcję informacyjną, która pokaże wątpiącym, że to, co zobaczyli na srebrnym ekranie to nie rewolucja religijna a po prostu kino za wielkie pieniądze.
Paweł Żebrowski