Wątłe dowody śledczych w sprawie alarmów bombowych
Prokuratura nie ma twardych dowodów na to, że 26-letni Marcin L. stoi za fałszywymi alarmami bombowymi - informuje "Rzeczpospolita", powołując się na wysokiej rangi policjanta rozpracowującego sprawę. Nie wiadomo, czy śledczy zdobędą je, analizując komputer i telefon L.
02.07.2013 | aktual.: 02.07.2013 10:23
E-mail o podłożeniu ładunków wybuchowych trafił w ubiegły poniedziałek w nocy do 22 instytucji, w tym szpitali, sądów i centrów handlowych i prokuratur. We wtorek ewakuowano 2,5 tys. osób. W piątek rano Marcin L., który od kilku lat dorabiał dorywczo w Anglii jako operator wózków widłowych i magazynier w sklepie komputerowym, wylądował na lotnisku w Pyrzowicach, gdzie czekali już na niego funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego.
"Rzeczpospolita" rozmawiała z osobami zbliżonymi do śledztwa. W sprawie jest wiele wątpliwości. Bo czy autor e-maili o bombach wracałby do Polski, wiedząc, że jest rozpracowywany? I czy umieszczałby w e-mailach swoje nazwisko? Czy w cztery dni policja była w stanie uzyskać mocne dowody winy L., skoro wiadomości wysłano z serwerów zarejestrowanych w USA, Niemczech i Francji?
Z informacji gazety wynika, że część zaangażowanych w śledztwo policjantów odradzała CBŚ zatrzymanie L., tak jak i wcześniej jego dwóch znajomych, których szybko wypuszczono. - Z Warszawy było jednak duże ciśnienie na szybki sukces - mówi w rozmowie z "Rzeczpospolitą" jeden z funkcjonariuszy.
- Uznaliśmy, że dowody są wystarczające do przedstawienia zarzutów i wniosku o areszt, co potwierdził sąd - stwierdza prok. Marta Zawada-Dybek, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Nie zdradza, czy L. się przyznał.
Mężczyzna ma licznych wrogów; w Internecie można znaleźć dziesiątki wpisów przy jego nazwisku o tym, że jest bezkarnym oszustem. Wiele osób miałoby dobry powód, by próbować go wrobić w sprawę fałszywych alarmów, podszywając się pod jego adres IP.