PolskaWasza Kontrolność

Wasza Kontrolność


Wydajemy na nich miliardy złotych, a oni utrudniają nam życie. Rząd próbował ich policzyć, ale się poddał.

24.02.2005 | aktual.: 24.02.2005 07:51

- Proszę o rejestr wypadków - zaczął kontrolę w zakładzie krawieckim pewien inspektor PIP-u, czyli Państwowej Inspekcji Pracy.
- Przez ostatni rok nie było u mnie wypadków - odparł krawiec.
- Nie szkodzi. Ale mogą być. Powinien pan przygotować zeszyt w kratkę - pouczył inspektor i wymierzył krawcowi tysiąc złotych kary.

Anegdota byłaby śmieszna, gdyby nie to, że "inspektor pracy ma prawo przeprowadzenia o każdej porze dnia i nocy, bez uprzedzenia, kontroli". Od takiego zdania zaczyna się długa lista uprawnień PIP-u. Prywatne przedsiębiorstwa może kontrolować łącznie blisko 50 instytucji państwowych. PIP, Inspekcja Handlowa, Państwowa Inspekcja Ochrony ¦rodowiska, sanepid, ZUS, urzędy skarbowe, celnicy, straż pożarna i wiele innych. - Każdy minister chce mieć pod nadzorem własną kontrolę - przyznają prywatnie kontrolerzy. - Żyjemy w epoce komisji śledczych.

Gdyby wszystkie kontrole naraz chciały skontrolować przedsiębiorcę, musiałby zamknąć firmę i zająć się wyłącznie czytaniem protokołów. Dlatego w 2004 roku pracodawcy przeforsowali w Sejmie ustawę, która ograniczyła czas i liczbę kontroli. Ale kontrolerzy walczą o zmianę ustawy. Albo udowadniają, że ich nie dotyczy, i nadal kontrolują do woli.

Wentylator nad sedesem

Zalecenia inspektorów mogą być bardzo szczegółowe. Przedsiębiorcy opowiadają, co wykryli kontrolerzy PIP-u: brak wentylatorka w toalecie szklarza - okno nie wystarczało (skończyło się na przyklejeniu do ściany samej obudowy); brak listy osób upoważnionych do wydawania leków z apteczki: plastra, spirytusu salicylowego, wody utlenionej oraz tabletek od bólu głowy (inspektor dostał pół litra); wypłatę po 20 złotych dla każdego pracownika zamiast przydziału roboczych tenisówek (udało się wybronić na podstawie innego paragrafu).

Inspekcja Handlowa liczyła uderzenia igły pewnego krawca na centymetr kwadratowy materiału. Strażacy żądali zielonych, fosforyzujących strzałek oznaczających drogę ewakuacji z pomieszczenia z jednymi drzwiami, o powierzchni około 40 metrów kwadratowych.

Inspektorzy sanepidu kazali: ponownie pomalować zakład cukierniczy, bo na świeżo odmalowanej ścianie dopatrzyli się ciemnych smug od oparów tłuszczu (cukiernik profilaktycznie przestał piec pączki); wymienić zlew jedno- na dwukomorowy w osiedlowym sklepie spożywczym. Przez pół roku naliczyli blisko 10 tysięcy złotych kary. Sanepid przygotowuje się właśnie do zupełnie nowych kontroli, które zaleca Unia Europejska. W restauracjach i barach zmywający naczynia będą musieli notować na specjalnym druku, co, kiedy i czym umyli, a także jaką temperaturę miała woda. Brak notatek ma kosztować nawet 500 złotych.

Bezsens ciągłego kontrolowania dostrzegli sami urzędnicy. - Przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji powołano rok temu specjalny zespół do zbadania kompetencji kontroli i przeanalizowania zjawiska - mówi Jerzy Molak, dyrektor departamentu regulacji wewnętrznego obrotu w Ministerstwie Gospodarki i Pracy. - Naliczono prawie 50 podmiotów uprawnionych do kontroli - dodaje. Ale nawet temu zespołowi nie udało się ustalić dokładnej liczby. Zespół zniknął - jego losy są dziś nieznane, a MSWiA przestało liczyć.

Kontroler ma ciężkie życie

Od sierpnia 2004 roku kontrolerzy muszą ustawiać się w kolejce - bo weszła w życie ustawa o swobodzie działalności gospodarczej. Miała ograniczyć naloty na prywatne firmy.

Zapewniła im trzy podstawowe prawa. Kontrola nie może trwać dłużej niż miesiąc w firmie zatrudniającej do 250 osób, w większej - dwa miesiące. Jednocześnie może odbywać się tylko jedna kontrola. I musi być przy niej właściciel.

- Niekończące się kontrole to jedna z najbardziej dotkliwych przeszkód w prowadzeniu interesów - mówi Henryka Bochniarz, szefowa Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Ustawę wspólnie opracowały PKPP oraz Ministerstwo Gospodarki. - W założeniach to bardzo dobra ustawa, ale urzędy szybko nauczyły się ją obchodzić - dodaje Jeremi Mordasewicz, także z PKPP.

Przekonała się o tym holenderska firma Wavin, która w Buku pod Poznaniem produkuje instalacje sanitarne: rury i spłuczki. - Kontrola z urzędu celnego zaczęła się w grudniu 2004 roku. W styczniu poinformowano nas, że potrwa do końca lutego. To dłużej, niż przewiduje ustawa, ale ze względu na przerwę świąteczną przyjęliśmy to z godnością - mówi Mariusz Nowak, dyrektor ekonomiczny Wavinu. Ale na ludzki gest ze strony kontrolerów liczyć nie można. - Kazali nam skserować 10 tysięcy stron i dostarczyć do urzędu - dodaje dyrektor.

Część instytucji kontrolnych uważa, że ustawa nie powinna ich dotyczyć, i chce ją zmienić. - Obowiązuje nas konwencja numer 81 z 1995 roku uchwalona przez Międzynarodową Organizację Pracy. Jest aktem wyższej rangi niż ustawa krajowa - przekonuje Tomasz Gdowski, zastępca Głównego Inspektora Pracy. Jego szefowa prowadzi już rozmowy w Sejmie o nowelizacji. - Ale lobby pracodawcze jest silne - mówi Gdowski. Narzeka, że inspektorzy muszą się umawiać, co może wypaczyć efekt kontroli.

- Sanepid ma największe podstawy, aby nie uprzedzać o kontroli - wtóruje mu zastępca głównego inspektora sanitarnego Seweryn Jurgielaniec. - Chodzi o zdrowie i życie ludzi. W zakładzie, do którego wchodzimy, na podłodze mogą leżeć kawałki mięsa. Jak będą wiedzieli, że przyjdziemy, to je uprzątną.

Gdowski narzeka też, że ustawa zmusza kontrolerów, aby oprócz swoich legitymacji posiadali specjalne upoważnienie do każdej kontroli: - To siermięga urzędnicza i niepotrzebne tony papieru.

- Niektórzy przedsiębiorcy uważają, że w ogóle nie powinni być kontrolowani. A niektóre gazety przypominają naszą przeszłość i określają nas jako "komuchów" - oburza się Bogdan Pietrzak, rzecznik Inspekcji Handlowej (dawniej PIH). - Kontrolerom próbuje się przyprawić rogi i przedstawić ich w diabolicznym świetle. Ale każdemu zdarza się kupić masełko, w którym jest za dużo oleju. Wtedy chciałby, aby ktoś zrobił z tym porządek.

Sanepid zgłosił własną nowelizację ustawy, ale na razie nie zgodził się na nią rząd. - Nie popieramy takich pomysłów - zapewnia dyrektor Jerzy Molak z Ministerstwa Gospodarki. Namawia firmy do walki o swoje prawa i składania skarg na kontrolerów, którzy je łamią.

Ławą na zdeptaną Biedronkę

Z nieustannych kontroli nic na ogół nie wynika. Ale gdy sprawę nagłośnią dziennikarze, kontrolerzy potrafią zauważyć rzeczy naprawdę poważne. Tak było z supermarketami Biedronka. Dopiero media ujawniły, że jest w nich łamane prawo pracy. - To przykład jednego sklepu. Kontrolowaliśmy szereg innych, w których znaleĄliśmy nieprawidłowości - broni się Tomasz Gdowski. Zaczęło się wiosną 2004 roku. Pracownicy Biedronki w Elblągu poskarżyli się w miejscowym inspektoracie PIP-u. Ale ten to zbagatelizował. - Zadziałał niefortunnie - przyznaje Gdowski. - Wysłał kontrolera dopiero po kilku dniach, a powinien niezwłocznie.

Była kierowniczka sklepu Bożena Łopacka poszła do sądu. - Dość obozów pracy! - oświadczyła na rozprawie. Wywołała lawinę pozwów w całym kraju. Okazało się, że wielu innych pracowników oskarża supermarkety o to samo: niepłacenie za nadgodziny, zmuszanie do pracy po kilkanaście godzin dziennie i dĄwigania ogromnych ciężarów, na przykład przy rozładunku tirów. We wrześniu 2004 roku sąd pierwszej instancji przyznał rację Łopackiej. Nakazał Biedronce wypłatę 35 tysięcy złotych za 2600 przepracowanych nadgodzin.

- Po interwencji mediów ruszyliśmy ławą na Biedronkę - mówi Gdowski. Sieć ma około 700 supermarketów w kraju. W 2004 roku odbyło się w nich prawie 700 kontroli - inspektorzy byli prawie w każdym sklepie. Rok wcześniej kontrolowali Biedronkę 140 razy, ale nic nie wykontrolowali. PIP chwali się, że po nagłośnieniu sprawy przez Łopacką wymierzyła Biedronkom mandaty na blisko 50 tysięcy złotych, złożyła 14 zawiadomień do prokuratury oraz zmusiła je do wydania ponad siedmiu milionów złotych na poprawę warunków pracy. Zmasowany nalot kontrolerów pokazuje siłę PIP-u. Na biednego nie trafiło - właściciel Biedronek to wielki portugalski koncern handlowy. Ma pieniądze na prawników i inwestycje.

Rzeczniczka prasowa Anna Mazurek informuje (chyba ironicznie) w e-mailu: "Rekomendacje i zalecenia PIP traktujemy jako konstruktywny wkład w rozwój naszej sieci". Ale mniejsza firma takiego nalotu mogłaby nie przeżyć.

Pijawki piją kawę

- Ustawa o ograniczeniu kontroli nie ma znaczenia dla małych firm - uważa Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum imienia Adama Smitha. - Inspektorzy zgodnie z prawem mogą je nachodzić i prześladować. To silna pokusa. Ustawią się w kolejce i po kilku miesiącach firma jest wykończona.

- Każdy, kto posłuchał Lecha Wałęsy i wziął sprawy w swojej ręce, szybko tego pożałował - kpi znajomy przedsiębiorca. - Wszyscy kontrolerzy, którzy byli u mnie, zaczynali od kawy. To świetna fucha. Za nic się nie odpowiada, można się wyżywić. Są jak pijawki. Próbują do wszystkiego się doczepić. Każdy się ich boi.

- Przez 14 lat istnienia firmy sami urzędnicy skarbowi przychodzili dziewięć razy. Do tego co roku sanepid, strażacy i kto tylko mógł - potwierdza Robert Mroziński, właściciel firmy odzieżowej Enter z Legnicy. Kontrola skarbowa zarzuciła mu, że brakuje materiału, z którego szył płaszcze i kurtki. Materiał poszedł na gratisowe szaliki. Urzędników to nie przekonało. Wywiesił więc ogłoszenie, by zgłosili się klienci, którzy kupili płaszcze z szalikiem. Spisywali mu zeznania opatrzone numerami dowodów osobistych, pieczęciami i podpisami świadków.

Bogdan Pietrzak z Inspekcji Handlowej uważa, że wielkie kontrole są trudniejsze, bo zależą od polityki: - Latami lobbowaliśmy, by ruszyła kontrola paliw. W końcu przeprowadziliśmy ją w 2003 roku. Wyniki były od razu. Parę spraw trafiło do prokuratury.
Tomasz Gdowski przekonuje, że w małych firmach zdarza się tyle samo nieprawidłowości co w dużych. Według niego wszystkie należy "cywilizować". - Wylewanie morza pretensji jest krzywdzące dla naszego urzędu. Jesteśmy instytucją powszechnego zaufania. Zrobiliśmy wiele dla biednych i poszkodowanych pracowników, którzy często mogą liczyć jedynie na pomoc Inspekcji Pracy.

- Kontrole przerabialiśmy już w PRL-u. Na początku lat 90. udało się z nich wyrwać. Na krótko w gospodarce zapanowała prawdziwa wolność. Ale szybko powróciły, a chętni do ich przeprowadzania zaczęli się mnożyć - mówi Andrzej Sadowski z Centrum imienia Adama Smitha. Według niego mnożenie kontroli samo się napędza. Kolejne inspekcje usiłują udowodnić potrzebę istnienia i kontrolują, co tylko mogą. Na ich działalność potrzeba coraz więcej pieniędzy z budżetu, więc one tym bardziej kontrolują. Sadowski przepowiada jednak, że to musi się kiedyś skończyć, bo budżet tego nie wytrzyma.

- W sprawnym państwie wystarczy wymiar sprawiedliwości. Mnożenie kontroli to tworzenie kolejnych protez, które mają go zastąpić. A także więcej okazji do korupcji - dodaje Sadowski. - Wiedzą o tym politycy. Ale tworzą kolejne instytucje i stanowiska. To mają być przytuliska dla politycznych kolegów.

Sadowski uważa, że im więcej kontroli, tym większa będzie szara strefa. Twierdzi, że to naturalne, bo jeśli ludziom nie daje się normalnie zarabiać, to przechodzą do gospodarki cienia. - W całym kraju przeciwko naszym inspektorom nie ma ani jednego postępowania prokuratorskiego - zapewnia Bogdan Pietrzak, rzecznik Inspekcji Handlowej. - Ale nie zdumiałbym się, gdyby się zdarzyło. Inspektorzy mają zarobki rzędu tysiąca złotych miesięcznie.

- Wśród półtora tysiąca naszych inspektorów jak wszędzie zdarzają się różni ludzie. To nie są same anioły - mówi Tomasz Gdowski.

Będą srogie kary

Czasem trudno się połapać w tym, co robią poszczególne kontrole. Zdarza się, że nawet one same mają z tym kłopot. Bogdan Pietrzak przyznaje, że powinno je robić mniej instytucji, bo między tym, co kontrolują, jest ,zamazana granica". Na styku działają Inspekcja Handlowa, sanepid, Państwowa Inspekcja Ochrony ¦rodowiska oraz niedawno utworzona Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych podległa Ministerstwu Rolnictwa.

- Wicepremier Hausner w ramach pakietu reform planował, aby ograniczyć część inspekcji. Ale opierały się wszystkie - mówi Pietrzak.

Sanepid nie widzi dla siebie konkurencji. - Nasze kontrole nie pokrywają się z innymi - zapewnia Jurgielaniec. Ma 20-tysięczną armię pracowników i kontroluje prawie wszystko. Sprawdzał nawet czystość w tunelu pod Wisłostradą w stolicy. Ale są instytucje, które mają własne inspekcje sanitarne, na przykład MSWiA. - Kontrolują tajne obiekty. My tam nie wchodzimy - mówi Jurgielaniec.

Kontrolerzy chcą mieć większe uprawnienia. - Maksymalna wysokość mandatu to tysiąc złotych. Na przykład w Portugalii wynosi 50 tysięcy euro - porównuje Tomasz Gdowski z PIP-u. Dla drobnego przedsiębiorcy tysiąc złotych to poważna kara. Ale dla dużej firmy to wydatek bez znaczenia. - Niektórzy pracodawcy płacą mandaty i nie robią tego, co zalecamy - mówi. - Ale to wkrótce się zmieni. Główny Inspektorat Sanitarny pracuje nad zmianami w kilku ustawach. Może jeszcze w tym roku będziemy mogli wymierzać znacznie wyższe mandaty.

A w PIP-ie brakuje leżanki

PIP często sprawdza, czy przedsiębiorstwa zatrudniające więcej niż 20 kobiet mają "pomieszczenie z miejscami do wypoczynku w pozycji leżącej dla kobiet w ciąży i karmiących matek". Taki obowiązek wprowadziło rozporządzenie ministra pracy z 1997 roku. Ale w siedzibie Głównego Inspektoratu Pracy nie ma takiego pomieszczenia. - Czy ukarali się państwo sami mandatem? - pytam.

- Biję się w piersi, rzeczywiście, pomieszczenia nie ma - Tomasz Gdowski jest zmieszany. - Ubolewam nad tym, ale niewiele naszych pań bywa przy nadziei. Idziemy im wtedy na rękę. Mają zgodnie z kodeksem skrócony czas pracy. Dobrze jednak, że pan zwraca uwagę. Musimy coś z tym zrobić.

Michał Matys,
współpraca Juliusz Ćwieluch

Najwięksi kontrolerzy

- Państwowa Inspekcja Sanitarna (sanepid): 21,6 tysiąca pracowników, rocznie 1,7 miliona kontroli, budżet wydatków 580 milionów złotych, wpływy do kasy państwa z mandatów i grzywien około 5,2 miliona złotych;
- Urzędy skarbowe: 38 tysięcy pracowników (4700 kontrolerów), rocznie 390 tysięcy kontroli, budżet wydatków 1,8 miliarda złotych;
- Państwowa Inspekcja Pracy: 2400 pracowników, rocznie 90 tysięcy kontroli, budżet wydatków ponad 200 milionów złotych, wpływy z mandatów i grzywien około 10 milionów złotych;
- Inspekcja Handlowa: 1400 pracowników, rocznie 30 tysięcy kontroli, budżet około 50 milionów złotych, wpływy z mandatów i grzywien 2,5 miliona złotych

Kto może kontrolować

- Państwowa Inspekcja Sanitarna (sanepid)
- Państwowa Inspekcja Ochrony ¦rodowiska
- Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych
- Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa
- Inspekcja Weterynaryjna
- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów
- Inspekcja Handlowa
- Państwowa Inspekcja Pracy
- Społeczna Inspekcja Pracy
- Kontrola Zatrudnienia przy urzędach wojewódzkich
- ZUS
- Urząd Skarbowy
- Urząd Kontroli Skarbowej
- Urząd Celny
- Inspekcja Celna
- Państwowa Straż Pożarna
- Policja
- Straż Graniczna
- NIK
- NBP
- Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych
- Inspekcja Farmaceutyczna
- Inspekcja ds. Substancji i Preparatów Chemicznych
- Główny Urząd Miar
- Główny Urząd Geodezji i Kartografii
- Główny Urząd Nadzoru Budowlanego
- Urząd Dozoru Technicznego
- Inspektorat Dozoru Jądrowego
- Inspekcja Transportu Drogowego
- Inspekcja Żeglugi Śródlądowej
- Inspekcja Rybołówstwa Morskiego
i tak dalej, et cetera, i tak dalej, et cetera

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)