"Washington Post": demokracja tak, ale nie w Meksyku
W interesie USA leży
rozprzestrzenianie demokracji na świecie, z pominięciem jednego
kraju - sąsiadującego ze Stanami Zjednoczonymi Meksyku - pisze na łamach "Washington Post" publicysta Harold Meyerson.
13.04.2005 09:55
Podczas gdy sekretarz stanu USA Condoleezza Rice nie szczędziła pochwał na temat demokratycznych zmian w Azji Środkowej i na Bliskim Wschodzie - zauważa publicysta - w kwestii masowych protestów wobec uwięzienia i tym samym odsunięcia od startu w wyborach prezydenckich w przyszłym roku burmistrza meksykańskiej stolicy Andresa Manuela Lopeza Obradora amerykańska administracja wyraziła opinię, iż jest to wewnętrzna sprawa Meksyku.
Lopez Obrador to dziś jeden z najpopularniejszych w Meksyku polityków - pisze Mayerson. - Jako burmistrz miasta Meksyk podwyższył emerytury, zwiększył wydatki na roboty publiczne i tym samym doprowadził do wzrostu liczby miejsc pracy.
Komentator dodaje, że Lopez Obrador także sprzeciwiał się zaproponowanym przez prezydenta Meksyku Vicente Foksa planom prywatyzacji sektora naftowo-gazowego, co oczywiście nie było na rękę "teksańskim nafciarzom zatrudnionym na stanowiskach prezydenta i wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych".
Ewentualne zwycięstwo Lopeza Obradora w przyszłorocznych wyborach prezydenckich podkreśliłoby odrzucenie przez ten kraj, podobnie jak wcześniej zdarzyło się to innych częściach Ameryki Łacińskiej, dzikiego kapitalizmu i ograniczenia praw pracowników - dodaje publicysta.
USA popierają demokrację na Ukrainie, w Libanie i Kirgistanie - podsumowuje Mayerson. - Być może poparłyby także i Meksyk, gdyby ten "przeniósł się do Azji Środkowej, zmienił swoją nazwę na Meksystan i obiecał prywatyzację sektora naftowego. Taką właśnie demokrację lubią chłopcy (prezydenta USA George'a W.) Busha".