Wartości chrześcijańskie na złość prezydentowi
Rząd postanowił umieścić w ustawie medialnej ochronę "wartości chrześcijańskich". Z pragmatycznego punktu widzenia wiadomo dlaczego tak zrobił. Po pierwsze: na złość prezydentowi, ponieważ nie będzie mógł on zawetować całej ustawy, leczy tylko te wszystkie jej fragmenty, które wspomnianych wartości nie dotyczą. Po drugie: z powodu politycznego serwilizmu wobec kleru, bo idą wybory i politycy PO, a zwłaszcza żądny prezydentury Tusk, wolą zabezpieczyć się przed podejrzeniem, że propagowany przez nich liberalizm jest wyzuty z "wartości". Premier Tusk wie, że by mieć wsparcie Kościoła wystarczy, co jakiś czas, ukorzyć się pozbawioną sensu, acz spektakularną deklaracją. Trochę tak jak z biciem pokłonów. Nic nie kosztują, ale wszyscy wiedzą, komu należy się szacunek. Tym, którzy mają rząd dusz. Czy raczej - rząd wyborczych głosów. A o jakie wartości chodzi? Nikt nie zapyta.
A ja chętnie zadałabym pytanie, czym, według ideologów PO, są wpisane w ustawę medialną wartości chrześcijańskie? Czy chodzi o uznanie pana Boga? I gwarancję wiary w niego? Jeśli tak, to przecież chrześcijańskość wartości przeczy ich uniwersalności. Wszak nie wszyscy w Boga wierzą, a trudno uwierzyć, by rząd chciał stworzyć publiczną telewizję wyłącznie dla katolików. Bo takie już są i niekoniecznie promują Tuska. Może więc chodzi o wartość życia? Zapewne. Tylko wtedy premier Tusk powinien rozwiązać Ministerstwo Obrony Narodowej, bo przecież służy ono polityce zabijania. Jeśli się chroni życie, czego domaga się chrześcijaństwo, to trzeba zrezygnować z zabijania. I myślę, że to dobry pomysł, bo w czasach kryzysu rozwiązanie ministerstwa obrony narodowej przyniosłoby niemałe oszczędności. Trudno jednak wyobrazić sobie rządową telewizję zupełnie pacyfistyczną. Jak wtedy wyglądałby słynny polski patriotyzm, który ma formę czysto militarną, by nie powiedzieć nekrofilną. Jesteśmy bowiem narodem dumnym z
zabijania.
Może więc chodzi o inną wartość wpisaną w dekalog, a mianowicie o prawdomówność? Telewizja prawdomówna, to dopiero byłby fenomen! No ale wtedy jej oglądalność, a zwłaszcza jej polityczny użytek zmalałby niepomiernie. Jeśli chodzi o inną wartość chrześcijańską wynikająca z dekalogu czyli o własność, to myślę, że i bez szczególnych deklaracji składanych przez PO i resztę obywateli, jest ona uznana i dodatkowych zapisów nie potrzebuje.
Zapewne więc chodzi o rodzinę. Słusznie. Telewizja, tak jak Kościół, powinna promować rodzinę. Zadanie to jednak jest karkołomne. Trudno dowieść, na gruncie konstytucji, że celem funkcjonowania instytucji publicznych jest ochrona katolickiej rodziny, a nie ochrona praw jednostek (niezależnie od wyznania). Konstytucja przyznaje każdemu prawa, niezależnie od tego czy założył rodzinę czy nie i czy jest heteroseksualny czy nie. Zadanie promowania rodziny stawia też w dziwnym świetle kler, który od rodziny stroni, a prawa naturalne przykrawa do dość niewiarygodnych wymagań celibatu.
Może więc nie o rodzinę chodzi, lecz o ochronę zarodków przed zamrażaniem? A więc chodzi o to, by telewizja nie promowała in vitro, lecz by przed nim chroniła. Może w istocie chodzi o to, by celem telewizji publicznej była promocja poglądów posła Jarosława Gowina, który w kwestiach wartości chrześcijańskich jest niczym wyrocznia w Delfach? Wie wszystko. Może to i słuszny cel rządu Donalda Tuska, tylko czy jest on zbieżny z prywatną aspiracją premiera do zostania prezydentem?
I postawmy sobie wreszcie otwarcie to kłopotliwe pytanie: kto wygra na obronie tak zwanych wartości chrześcijańskich w mediach publicznych? Może Tusk, może Gowin, może Episkopat. Ale na pewno nie wartości. Bo te nie lubią być deklarowane, ale przeżywane. I polityka im szkodzi.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski