Warto być przyzwoitym
Chcesz, aby postkomuniści wrócili do władzy i wpływów – głosuj na Tuska. Tęsknisz do czasów po Okrągłym Stole, do monopolu aroganckich, "wyjątkowo rozsądnych" sił postkomunistycznych – opowiedz się za Platformą. Marzysz o porozumieniu z ferajną Kwaśniewskiego, powrocie do przeszłości, kolejnym zablokowaniu demokracji – oddaj głos na Platformę Obywatelską. Dokładnie tak.
16.10.2007 | aktual.: 16.10.2007 15:17
Jeśli bowiem PiS nie wygra, wyraźnie koalicję LiD–PO mamy jak w banku (nie wierzę bowiem, aby PSL "wystarczył"). "Strefa zdekomunizowana" – Tere-fere. Okrągły Stół bis. Taka jest stawka. A nie żaden wybór między mniej lub bardziej etatystycznymi "partiami prawicowymi". Warto, należy, trzeba w pełni zdawać sobie z tego sprawę.
Koszmarne alternatywy
Można nie być żadnym entuzjastą PiS, ale za czasami po Okrągłym Stole nie przepadać jeszcze bardziej. Można nie aprobować różnych posunięć PiS, tyle że oprócz tej partii nie ma nic. Żadnej alternatywy, żadnej możliwości uniknięcia rządów rzekomo jedynie wskazanych, jedynie poprawnych. Wyczekiwanych przez "Gazetę Wyborczą", "Politykę", "Trybunę" i "Der Spiegel" wszystkich krajów. Przez soc-liberalnych postępowców całej Europy.
Trzeba to sformułować wprost, bez ogródek, bo praktycznie wszystkie media, choć z pewnością różnie motywowane, ową podstawową kwestię bądź ignorują, bądź zamazują.
Wszystkie wróble ćwierkają o nieuchronności koalicji PO-LiD. Wielu polityków PO mówi o tym wprost. Maciej Płażyński przestrzega przed nią i zapowiada, że będzie (z pewnością bezskutecznie) starał się jej zapobiec. Paweł Śpiewak, z którym z reguły nie zgadzam się w niczym, konstatuje ostry skręt PO w lewo (a także bezideowość Tuska). Komunizujący Jacek Żakowski nie dostrzega różnic między Platformą a LiD (SLD + UW). Tuska propozycje "wielkiej koalicji" miały właśnie na celu przygotowanie pola do aliansu z kumplami Kwaśniewskiego. Nawet sierotka po konserwatywnym skrzydle PO były senator Jarosław Gowin zaakceptował tę perspektywę. Potrzebę takiego aliansu głosi już nie tylko niezrównoważony S. Niesiołowski, ale i B. Borusewicz (co jest niewątpliwie niezwykle "solidarnościowe"). Media się tym nie przejmują. Wkładają za to wiele wysiłku, by tego nie dostrzec, tj. ludziom, wyborcom nie uświadomić w pełni, o co toczy się gra (myślę tu o mediach względnie obiektywnych; takie są "dżentelmeńskie"). Plecie się nawet,
jak ostra będzie konfrontacja Tuska z Kwaśniewskim. Lider Platformy ma podobno nawet zarzucać LiD nieoderwanie się od komunistycznych korzeni. Może nawet rzeczywiście to zrobi. Na pokaz. Bo po wyborach PO i tak "wybierze przyszłość" oraz jedynie "odpowiedzialną" (poza sobą) siłę polityczną. Zupełnie jak kiedyś UD-UW. A jakże demokratyczni postkomuniści, jakiekolwiek złe słowa uprzednio o nich wypowiedziane – wybaczą. To też jest pewne.
Zdania nie zmienię
Platforma – własność Tuska – nigdy, ale to nigdy na żaden sojusz z PiS nie pójdzie. Woli postkomunistów, podobnie jak we wczesnych latach 90. unici woleli potomków PZPR od solidarnościowych prawdziwych antykomunistów – "radykalnych" i z założenia "awanturniczych". Taki mamy wybór.
Co prawda nawet zwycięstwo PiS (w które zresztą raczej nie wierzę) na pewno duże nie będzie. Może przed wspomnianą koalicją nie uchronić. Ale powstanie przynajmniej minimalna szansa na jej zapobieżenie. A już na pewno będzie miała ona wówczas utrudnione życie. Poza tym, chodzi o osobisty głos protestu przeciw zamiarom "liberałów" – głos protestu każdego, któremu rządy po 1989 r. nie odpowiadały (mówiąc delikatnie). Cykl wydawniczy tygodnika jest taki, iż ten numer będzie gotów, gdy do wyborów pozostanie niemal tydzień. Ja wszakże piszę to jeszcze wcześniej, nawet przed główną debatą. Nie bez powodu. Chcę bowiem wyraźnie zaakcentować, iż bez względu na to, co ona przyniesie, a także niezależnie od tego, co wydarzy się na samym finiszu kampanii – zdania nie zmienię. Nie mogę zmienić.
Bo tu nie chodzi o to, jak kto się jeszcze zaprezentuje lub o akord, którym zakończy się kampania, nie chodzi też o tuż przedwyborcze sondaże. Liczy się wyłącznie zrozumienie w pełni konsekwencji wyboru, jakiego się dokona. I w tej materii trzeba mieć pełną jasność. Pisma i dziennikarze, np. anglosascy, mają zwyczaj ogłaszania przed wyborami, kogo popierają ("endorse") – u nas obowiązuje raczej zasada "słodkiej tajemnicy". Z pełną świadomością łamię ją. I bodajże po raz pierwszy tak oficjalnie i bez skrępowania deklaruję: będę głosował na PiS. W dużej mierze właśnie dlatego, że inne alternatywy są koszmarne. Scenę polityczną mamy taką, jaką mamy. Wykpiwanie kampanii jest zajęciem bezpłodnym lub wręcz szkodliwym. Decydują się bowiem sprawy niezmiernie poważne: los i kształt Polski w ciągu najbliższych co najmniej 4 lat. Jestem o wiele bardziej, pełniej, bardziej wszechstronnie wolnorynkowy niż PiS. Dostrzegam liczne słabości tej partii. Wiele spraw akcentowałbym inaczej. Nie ma to wszakże żadnego znaczenia.
Zapewne do końca życia nie doczekam powstania "ukochanej partii", tj. takiej, która we wszystkich sprawach i dziedzinach podzielałaby moje poglądy. Ale to też nie ma dziś znaczenia.
Nie będę głosować tak, aby zadowolić tygodnik "Polityka" i stację TVN. Jest to po prostu wykluczone. Niewyobrażalne.
Przy dzisiejszych ograniczeniach, jakie ma Polska w tym względzie, nie wierzę w żadne radykalne zmiany wolnorynkowe, a gadanie o "drugiej Irlandii" traktuję jako przedwyborczą propagandę.
Nawet jednak gdybym wierzył, ba, także wówczas, gdyby PiS podwyższył jutro podatki o 50%, nie głosowałbym na partię będącą własnością Donalda Tuska. Bo jest bezideowa i podobnie jak "liberałowie" w zachodniej Europie – obrotowa. Zamiar sojuszu z postkomunistami jest zaprzeczeniem jakiegokolwiek umiaru, rozsądku i centrowego (chociażby) nastawienia. Zarzuceniem wstydu, rezygnacją z elementarnej przyzwoitości.
Siły "postępowe" i te inne
We wszystkich krajach naszego kręgu kulturowego istnieje podział na siły "postępowe" (a la „Gazeta Wyborcza”) i te inne. Postępu nie należy tu rozumieć jako modernizacji itd., lecz przyjmować z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Popatrzmy, jak makabrycznych entuzjastów i wielbicieli ma partia Tuska, nie mówiąc już o jej przyszłym koalicjancie. Jak można z olimpijskim spokojem nie brać tego pod uwagę?
W Polsce dwa lata temu nastąpiło prawdziwie demokratyczne otwarcie (tak właśnie). Okazało się, że wybory może wygrać partia politycznie niepoprawna. Dopuszczenie do tego, by nasz kraj został z powrotem zamknięty we wskazanych, jedynie słusznych ramach, byłoby katastrofą. Świadczyłoby – zupełnie niezależnie od stanu gospodarki – że z postkomunizmu rychło się nie wydobędziemy.
Jakiś czas temu dostałem list od Czytelnika, który po prostu napisał, że PiS desowietyzuje kraj. Wiem, że kroki czynione w tym kierunku zaczęły być nie w pełni konsekwentne, a o antykomunizmie mało już kto mówi. Ale samo przywracanie pamięci, wagi patriotyzmu, prawdy o przeszłości, stawianie się możnym naszego świata, rozbudzanie odczucia dumy z tego, że jesteśmy Polakami, już to jest niezmiernie ważnym elementem dekomunizowania naszego kraju. Jest nową, od 18 lat wyczekiwaną jakością. Podobnie jak zakwestionowanie (tylko zakwestionowanie) dotychczasowej hierarchii tzw. elit, ukształtowanej jeszcze za czasów PRL, utrwalonej przez Okrągły Stół i michnikowszczyznę. Czas był na to najwyższy. Furia i amok, w jaki wpadły z obawy o utratę swej dominacji, najlepiej o tym świadczą. Boją się Polaków, boją się demokracji. Tusk zaczął ostatnio wzywać do "porządku". Tymczasem demokracja to właśnie "nieporządek", kłótnie i spory, w których wszystkie głosy, wszystkie poglądy są równoprawne.
Demokracja reglamentowana
Akurat przeciwnie niż dudni dominująca propaganda grozi nam powrót do demokracji reglamentowanej, dozowanej, w której wyłącznie "namaszczeni" decydują o losie, a nawet wskazanym światopoglądzie maluczkich.
Co to jest demokracja reglamentowana? Znakomicie ujął to prof. Zdzisław Krasnodębski. To system, w którym niezależnie od tego, jak się głosuje i kto dochodzi do władzy, mało lub zgoła nic się nie zmienia. Tj. politykę zagraniczną prowadzi się, jak Geremek przykazał, politykę kulturową i historyczną jak Adam Michnik, politykę prawną jak Andrzej Zoll, a politykę gospodarczą, jak Leszek Balcerowicz (proszę, aby za to ostatnie Rafał Ziemkiewicz mnie nie bił; do histeryczno-całościowych potępień Balcerowicza nigdy nie dołączyłem, ale dopuszczalne są chyba jakieś niuanse, czy też nie?).
Innymi słowy jest to demokracja "Gazety Wyborczej" – a każdy, kto ma zdanie odmienne, musi siedzieć cicho, bo jest głupi (a zapewne i – podły), niewystarczająco europejski, zacofany i zaściankowy. Trudno o większą, antydemokratyczną pogardę wobec myślących inaczej, a mówiąc szerzej – wobec społeczeństwa w ogóle.
Jeżeli raz jeszcze okazałoby się, że próba zmiany tego stanu, otwarcie Polski na demokrację prawdziwą, na wolną grę różnych poglądów, było epizodem, który został zakrzyczany i zniszczony, że wracamy z powrotem do dawnych praktyk, świadczyłoby to, że choroba założycielska III RP jest ciężka i będzie przewlekła.
Serwowane nam bezustannie linie sporu o Polskę są fałszywe. Podział między wielbicielami pierwszych kilkunastu lat RP z jej zakłamaniem, hipokryzją, amnezją (rozmyślnie nie piszę tu o korporacjach, oligarchii, korupcji itp.) a tymi, którzy wręcz dusili się w tej atmosferze, przebiega wzdłuż całego społeczeństwa, wszystkich jego warstw i stanów, majątkowych, wykształceniowych, wiekowych, dzielnicowych. Tyle że panująca tak długo, namaszczona przez samą siebie elitka była i jest najbardziej, wręcz ogłuszająco krzykliwa. Uważa, uzurpatorsko, że tylko ona, po wsze czasy, na zawsze, ma monopol na rację. Że reprezentuje "opinię publiczną". Tymczasem niezależnie od zindoktrynowania części tej ostatniej, właściwie chodzi, jak to kapitalnie ujął Maciej Rybiński, nie o "opinię publiczną" a o opinię towarzyską. Nie jest to oczywiście wyłącznie fenomen polski. Hipokryzja "inżynierów dusz"
Amerykanka Laura Ingraham tak pisze o najbardziej hałaśliwych "autorytetach" w swoim kraju: "Bójcie się, bójcie się bardzo, gdy [owa] elita zaczyna operować frazą 'wolność słowa'. Przywołuje ją wtedy, gdy chce wam zamknąć usta. 'Wolność słowa' pojmuje jako swe udzielne, naturalne prawo do obrażania was, poniżania, do wykpiwania waszych wartości, tego, co jest dla was najważniejsze. A wszystkie próby protestu kwituje wrzaskiem o 'cenzurze'". Zważmy, że pisze to autorka z kraju, gdzie pluralizm ma się jeszcze nieźle, gdzie na masochistyczne absurdy głoszone przez szacownych profesorów Harvardu, sławy Hollywoodu i gwiazdy rapu duża część wyborców nie zwraca żadnej uwagi. A my żyjemy wciąż w postkomunizmie, systemie, w którym wpływy "autorytetów" i elektronicznych przekaziorów są nadal znaczne.
Słowa L. Ingraham można rozszerzyć na demokrację jako taką, na całe życie społeczne, wszystkie jego aspekty. Hipokryzja i obłuda przeróżnych "inżynierów dusz" po prostu przechodzi pojęcie. Bez mała wszystkie zbitki propagandowe, jakimi się posługują, można odwrócić przeciw nim. Prawie wszystko, co wywrzaskują, to demagogia lub opis rzeczywistości wirtualnej.
Platforma Obywatelska jest ich ugrupowaniem. Niedwuznacznie zmierza w stronę, w której jej b. towarzysze z UW, niewątpliwie jeszcze bardziej rozsądni, odnaleźli już swe miejsce. Sprzymierzając się ze światłymi, zreformowanymi, nadzwyczaj europejskimi w przyszłość (wyłącznie) zerkającymi postkomunistami.
Specjaliści od wyzwisk, od bezustannego bluzgu uskarżają się, że to oni są okładani retorycznymi cepami przez rywali, wyróżniający się, i to już od czasu rozstrzygnięcia poprzednich wyborów, chamstwem bez granic ogłaszają się dżentelmenami, bojący się społeczeństwa, mający głęboko w pogardzie zwykłego człowieka, oskarżają o pogardę innych. Chociażby pośrednie podżyrowanie tej hipokryzji, buty, obłudy, mentorskiego narcyzmu – ubliżałoby mi.
Nie cytuję tu szczególnie kwiecistych, wyjątkowo absurdalnych, groteskowo histerycznych przykładów tej postawy. Aż do granic nudności wszyscy je znamy.
Romanse z komuną
Przeglądałem materiały z wczesnych lat 90. – podobieństwa z dniem dzisiejszym, zarówno co do amoku/histerii, jak i linii, której absolutnie trzeba się trzymać, były wręcz uderzające. Wtedy był obywatelski komitet, teraz jest obywatelska platforma. Wówczas Jacek Kuroń ogłaszał, że dopuszczenie do uzyskania znaczących wpływów kogokolwiek poza jego środowiskiem i reformatorami z PZPR byłoby dla Polski tragiczne. Co słyszymy dzisiaj? Przyznam tu, że osobistą przykrość sprawił mi widok okładki jednego z numerów "Trybuny". Obok siebie, na tzw. zajawkach, pomieszczono opinię senatora PO, Krzysztofa Piesiewicza (idiotyczną i absurdalną: "Polska poza Europą") oraz zapowiedź hagiografii komunistycznego zbrodniarza pt. "Epitafium dla Che". Z mecenasem Piesiewiczem należałem w początku lat 90. do grupy, stowarzyszenia (Czesława Bieleckiego), sprzeciwiającego się formującemu się wówczas monopolistycznemu dualizmowi władzy. To, iż kiedyś będzie głosił potrzebę jego repety, że będzie to czynił w "Trybunie" i w dodatku obok
peanu na cześć symbolu wielbionego przez "moralistów unurzanych we krwi", nie przewidywałem w najczarniejszych snach. Podobni ludzie tylko wtedy odzyskają rozsądek, jeśli raz jeszcze dostaną po łapach.
Nie on pierwszy i nie ostatni eksponuje się w "Trybunie". Owo odrzucenie podstawowych standardów przyzwoitości i tak ohydne kumanie się z post (?) komunistami niezwykle przygnębia.
Warto tu, w przelocie, odrzucić czy wręcz wyśmiać argument, iż wejście na jakiś czas PiS w koalicję z Samoobroną (z konieczności), usprawiedliwia moralnie sojusz z komunistami (dobrowolny). To nędzna wymówka. Różnica ciężaru gatunkowego Lepperów (i Giertychów), marginalnych, przejściowych figur a ferajną Kwaśniewskiego, mającą takie wsparcie w świecie – właśnie wśród wszechobecnych na Zachodzie owych unurzanych we krwi moralistów – jest tego rzędu, iż rozwodzenie się na ten temat jest zbędne.
Można się pocieszać, że skoro "najrozsądniejsi" poczuli się zmuszeni do podpierania się obelgami wziętymi z czarnej groteski, owymi porównaniami "niesłusznych" do Urbana, Gomułki, Moczara, Putina, a nawet Stalina czy Hitlera, to rzetelnych argumentów raczej za wiele nie mają. Innymi słowy, są słabi i na dłuższą metę wygrać nie mogą – podręcznik właściwej historii, tzn. manifest postkomunistyczny Michnika–Cimoszewicza, raczej nie ma przed sobą przyszłości.
"Tusku musisz"?
Ale liczy się każda stracona chwila, każdy rok. Zwłaszcza w obecnej pozaekonomicznej kondycji, stanie naszego kręgu cywilizacyjnego, w obliczu absolutnie kluczowych wojen kulturowych toczonych w jego obrębie. Ich wynik zadecyduje także o naszej przyszłości. Pisałem o tym wielokrotnie, więc nie będę do tego wracał. Zauważę tylko, że Donald Tusk, jego pretorianie i wielbiciele mają te kwestie w pięcie. A ja, świadomie, akcentuję tu właśnie sprawy wykraczające poza codzienne, znane problemy. O nich piszą inni.
Na koniec chcę zacytować list Czytelnika, traktujący również o tuzach pewnego tygodnika: "W ostatnim tygodniu zajął się Pan w Tok FM słusznie nazywając je Falą 49. Ostatnio zbierałem się nawet napisać do Pani Ewy Wanat, która kieruje stacją, podziękowanie, że przywróciła mi czasy młodości wznawiając Falę 49 i jej styl propagandy a nawet zdołała reaktywować jej twórców, Wandę Odolską i Stefana Martykę w osobach tuzów 'dziennikarstwa' Paradowskiej i Żakowskiego" Okładka niedawnego numeru "Polityki" głosi: "Tusku musisz". Miałbym wesprzeć marzenia przeróżnych "Polityk" i postkomunistycznych propagandzistów? Uchowaj Boże!
Moim zdaniem (stwierdziłem już, że piszę to przed tą imprezą) podczas debaty z Tuskiem, każdą kwestię, każdy temat Jarosław Kaczyński powinien kończyć, niczym Katon w antycznym Rzymie w sprawie Kartaginy, zdaniem: "Ale proszę się nie wykręcać i powiedzieć – czy po wyborach planuje pan sojusz z postkomunistami (tak właśnie ich określając)". Powtórzyć to pytanie z 10 razy. Na pewno jednak tego nie uczyni, a szkoda.
Wiele mówi się o odpowiedzialności polityków, potrzebie kierowania się przez nich zasadami i głębokimi przekonaniami (bez względu na polityczne konsekwencje). Ja będę kierował się odpowiedzialnością własną, jako wyborca, obywatel, Polak.
Chociażby zdarzyło się to, co kiedyś sformułował pesymistycznie słynny Amerykanin, Whittaker Chambers, przenosząc się do obozu autentycznych antykomunistów (za cenę ostracyzmu) – "wiem, że opowiadam się po stronie, która przegra, ale tak nakazuje mi przyzwoitość". Dziś żyjemy w innych czasach. Na pewno nie przegramy na stałe. Ale przyzwoitości nie można wyzbywać się, nawet na chwilę.
Jacek Kwieciński