Zarabiał kilkanaście tysięcy, a został kasjerem w dyskoncie. Wiemy, co go przekonało
Ma 28 lat i mieszka w Warszawie. Jest doświadczonym programistą, ale rzucił pracę w dużej zagranicznej firmie związanej ze służbą zdrowia. Zrezygnował ze sporych zarobków dla stanowiska kasjera-sprzedawcy w popularnej sieci dyskontów. Zapytaliśmy go, czy było warto.
12.12.2018 | aktual.: 14.12.2018 15:39
11,5 tysiąca złotych miesięcznie. I to na rękę. Tyle zarabiał do tej pory Tomasz (imię zmienione na prośbę naszego rozmówcy), który napisał do nas przez platformę #dziejesie. Pracował dla korporacji dysponującej milionowym budżetem. W branży programistycznej zatrudnił się jeszcze na studiach. Tak przepracował osiem lat. Mogłoby się wydawać, że niczego mu nie brakowało. Ten zawód wymaga jednak ciągłego skupienia i zaangażowania, co w dłuższej perspektywie może stać się trudne do wytrzymania.
Gdy zaczynał swoją zawodową karierę, miał zaledwie 20 lat. Nie pamięta, kiedy ostatnio był na urlopie, o który zresztą ciężko, gdy deadline'y gonią. Pod koniec października podjął niespodziewaną decyzję - odejdzie z pracy i zatrudni się jako kasjer w sklepie. Komputer zamieni na ekran wyświetlający ceny produktów, a myszkę na czytnik kodów kreskowych.
Powrót do przeszłości
- Po kilku latach ciężkiej pracy miałem ochotę na trochę przerwy, zmianę sposobu życia. Jeszcze przed studiami oraz w ich trakcie pracowałem na takim stanowisku i wtedy czułem się bardzo dobrze, niczego mi nie brakowało. Oczywiście studenckie czasy są trochę inne, ale czemu by nie spróbować? Najważniejsze, żeby nie siedzieć bezczynnie w domu. Moim zdaniem to bardzo dobra decyzja - uzasadnia swój wybór Tomasz.
Gdy o odejściu ze starej i charakterze nowej pracy poinformował w mediach społecznościowych, spotkały go nieprzychylne komentarze. Zamiast gratulować mu odważnej decyzji, niektórzy internauci zastanawiali się, co go do tego zmusiło. Czy miał aż tak złe warunki, że postanowił odejść z firmy, nawet pomimo sporych zarobków? Tomasz stanowczo zaprzecza i przekonuje, że ze swoim szefem rozstał się w zgodzie, a koledzy życzyli mu jak najlepiej.
- Moi współpracownicy przyjęli tę wiadomość z zaskoczeniem, ale i entuzjazmem. Przełożony też się zdziwił, ale nie robił kłopotu z odejściem. Jego szef też uznał, że nie ma problemu. Wszyscy rozstaliśmy się w przyjaznej atmosferze - mówi.
Nie on pierwszy
Wbrew pozorom, nasz rozmówca nie należy do wyjątków. - Nie tylko ja tak zrobiłem. Przyjaciele z branży zrobili podobnie. Mój były współpracownik rok temu też rozpoczął swoją "przerwę”. Mówił, że to wszystko nie ma sensu. W tym zawodzie nie tworzy się przecież nic fizycznego, namacalnego. Więc on pewnego dnia rzucił to i… wyjechał w Bieszczady. Serio. Obecnie prowadzi pensjonat. Początkowo byłem sceptyczny i nie wierzyłem, że zrealizuje swoje zamiary. Jak widać myliłem się.
Po chwili zastanowienia dodaje: - Zresztą znam jeszcze inny, podobny przypadek. Kolega z zagranicy, który pracował w Polsce dla dużej amerykańskiej korporacji lotniczej jako programista, po pewnym czasie wrócił do swojej ojczyzny i zaczął hodować krowy. Jeżeli tak się dzieje, to musi być coś na rzeczy. Myślę, że tego typu decyzje są zazwyczaj podejmowane ze względu na zgromadzony wcześniej kapitał. Bez oszczędności raczej nie można byłoby sobie na to pozwolić. - wyjaśnia świeżo zatrudniony kasjer-sprzedawca.
Ciężki los programisty
Tomasz zna tylko garstkę osób z branży programistycznej lub komputerowej, które pracowałyby po 8 godzin dziennie. Jego zdaniem w tej branży standardem jest praca od rana do wieczora. - Sam pracowałem po 10-11 godzin. Nadgodziny są wliczone w pensję, nikt za to nie płaci dodatkowo. Płaca nie jest zła, więc można to jakoś przełknąć. W innych korporacjach, niezwiązanych z tym sektorem rynku, za pracę w weekendy można zarobić nawet wielokrotność godzinowej stawki. Tutaj jest inaczej - przyznaje nam w rozmowie.
Na pytanie o powód swojego odejścia (a właściwie "pauzy"), Tomasz nie ukrywa, że programowanie jest bardzo wyczerpującą pracą. Według niego mając tyle samo godzin do dyspozycji, można zdecydowanie więcej zrobić fizycznie, niż umysłowo. - W tym drugim przypadku cała energia jest z człowieka "wysysana", a praca fizyczna, mimo zmęczenia, daje jednak zadowolenie.
Od poprzednich obowiązków jednak trudno uciec. - Ciągle snują się za mną "duchy przeszłości", bo mimo że odciąłem się od dawnej pracy, to wciąż dostaję zapytania dotyczące wcześniejszych projektów. Nie można się od tego całkowicie uwolnić - uważa. Twierdzi, że taki stan może potrwać nawet do trzech miesięcy. Nie ma jednak o to żalu, ponieważ decyzję o odejściu podjął w sumie z dnia na dzień, więc liczył się z taką sytuacją. - Nie można być przecież samolubnym - argumentuje Tomasz.
40 godzin, ale... miesięcznie
A jak wyglądają zajęcia programisty na kasie? Przede wszystkim są bardzo jasno wyjaśnione i rozdysponowane przez dyskontowego kierownika zmiany. Tomasz nie narzeka na nawał obowiązków, bo zatrudnił się obecnie (jak sam twierdzi "z doskoku") na 1/4 etatu. - Nie jestem wpisany w grafik normalnych pracowników, którzy przychodzą codziennie. Mam więcej swobody w ustalaniu tego grafiku. Muszę tylko być jeden dzień w pracy tygodniowo. Raz siedzę po 8 godzin, innym razem mam dwa dni po 5 godzin. I tak wychodzi w sumie 40 godzin miesięcznie - mówi nam programista.
Preferuje poranne zmiany. Właśnie wtedy jest mniej ludzi w sklepie i bez pośpiechu można rozstawić produkty lub zająć się sprzątaniem. - Po południu to już praca bardziej z klientem, trzeba siedzieć i kasować produkty, bo jest większy ruch. Głównie jednak dostaję popołudnia i wieczory. Nie miałem okazji jeszcze otwierać lub zamykać sklepu - przypomina sobie.
Lubi zarówno przesuwanie palet w samotności, bo może wtedy pobyć "z samym sobą", jak i pracę na kasie. - Mając do czynienia z klientem można od czasu do czasu przecież do kogoś się odezwać, porozmawiać. Najlepsze proporcje to pół na pół. Kilka dni z rzędu tylko na kasie lub samo wykładanie towaru, przesuwanie palet czy sprzątanie mogą już być problematyczne - twierdzi.
Finansowa przepaść
Zarobki na zajmowanym przez Tomasza stanowisku to jednak temat tabu. W umowie z dyskontem ma dokładnie wyszczególnione, że nie może wyjawić dokładnej kwoty. Nie ma za to problemu z ujawnieniem swojej wcześniejszej płacy. Zatrudniony na umowę B2B jako programista, dostawał dokładnie 11,5 tysiąca złotych. - Jeżeli chodzi o pracę w dyskoncie, jak na ćwierć etatu wcale nie uważam, że dostaję mało. Poza tym mam kupione mieszkanie w Warszawie, gdzie płacę czynsz około 500-600 złotych. Pozostałą część wynagrodzenia po prostu wydaję na bieżąco - wylicza. Jego zdaniem pracując nawet (przykładowo) za stawkę minimalną, nie musi się o nic martwić. Mieszka sam, więc członkowie rodziny na utrzymaniu to nie problem.
Ma za to dziewczynę, która jest obecnie na studiach. Gdy usłyszała od swojego chłopaka wiadomość o odejściu z pracy, nie mogła początkowo w to uwierzyć. - Myślała, że żartuję. A gdy zacząłem wyjaśniać powody mojej decyzji, była coraz bardziej zdziwiona. Na pewno nie spodziewała się takiego scenariusza. Przekonałem ją tym, że przecież nie jest to decyzja podjęta na zawsze. W końcu to zaakceptowała - mówi Tomasz.
Mając na koncie kilkadziesiąt tysięcy złotych oszczędności, może spokojnie myśleć o przyszłości. Branża informatyczna poczeka. Początkujący kasjer twierdzi, że "wypadnięcie z obiegu" raczej mu nie grozi. - Rzeczywiście, dział oprogramowania i rozwoju jest bardzo dynamiczny, ale wszystko zależy od aspektu. Na szczęście siedzę w branży systemów biznesowych, gdzie zasadnicza wiedza prawdę mówiąc nie zmieniła się od lat 90. Owszem, zmienia się sposób programowania, ale podstawy procesów, przepływy między magazynami, czy wystawianie faktur polegają raczej na tym samym. Oczywiście po okresie bierności będę musiał odświeżyć sobie nieco tę wiedzę, ale myślę, że nie czeka mnie jakaś drastyczna zmiana po powrocie - powiedział nam w rozmowie nowy pracownik warszawskiego dyskontu.
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl