Zabił dziecko, potem siebie. Dotarliśmy do ostatniego wpisu mordercy
Szokujące doniesienia w sprawie śmierci 4,5-letniego chłopca i jego ojca. Dzieckiem w momencie tragedii zajmował się Tomasz M., który miał już prokuratorskie zarzuty i zakaz zbliżania się do żony i dzieci poza terminami widzeń. Wcześniej wielokrotnie uprowadzał syna.
26.11.2018 | aktual.: 05.03.2020 10:36
Przy ul. Konarskiego na Bemowie w niedzielę wieczorem doszło do dramatycznych wydarzeń. 35-letni Tomasz M. spędzał w tym dniu czas ze swoimi dziećmi. Do spotkania doszło dzięki decyzji sądu, który wyznaczył widzenie w tym terminie. Mężczyzna zabrał swoje pociechy do parku rozrywki. W pewnym momencie, korzystając z nieuwagi będącego na miejscu kuratora sądowego, 35-letni Tomasz M. poszedł ze swoim kilkuletnim synem do łazienki. Już tam zostali.
Wirtualna Polska dotarła do informacji prokuratury na temat toczącego się postępowania: - Zostało wszczęte śledztwo w sprawie dokonanego 25 listopada zabójstwa 4,5-letniego Artura M. oraz doprowadzenia do targnięcia się na własne życie Tomasza M. Obecnie prokurator zlecił przeprowadzenie sekcji zwłok tych dwóch osób oraz szczegółowych badań toksykologicznych - podaje Mirosława Chyr z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Dopiero sekcja umożliwi odpowiedź na pytanie, czy do śmierci dziecka i jego ojca przyczyniło się podanie trucizny.
Poza wątkami zabójstwa i samobójstwa, badana jest też kwestia ewentualnego niedopełnienia obowiązku przez kuratora. Ponieważ był to policjant, sprawą zajął się także Wydział Kontroli Komendy Stołecznej Policji. "Trwają czynności wyjaśniające. Wstępne ustalenia wskazują na bardzo szybką i zdecydowaną reakcję funkcjonariusza w sytuacji, która niestety zakończyła się tragicznie" - przekazał portalo rmf24.pl Sylwester Marczak z KSP.
Wraz z bratem i ojcem w sali zabaw przebywała także 6-letnia Kornelia. Na szczęście dziewczynce nic się nie stało.
Niepokojący list
Odszukaliśmy ostatni wpis zamieszczony w mediach społecznościowych mężczyzny. W piątek 23 listopada napisał: "ostatnie pismo do Sądu". Treść listu otwartego zaadresowana jest do Sądu Okręgowego we Wrocławiu - tego samego, który zakazał mu kontaktu z dziećmi bez obecności kuratora.
"Obserwując poczynania Sądu można odnieść wrażenie, że nikomu nie zależy na uspokojeniu sprawy i zażegnaniu konfliktu, który osiągnął już chyba apogeum. Jakim prawem Państwo reglamentujecie czas, jaki mogę spędzać z moimi dziećmi. Taki stan rzeczy powoduje frustrację i w dalszym ciągu tylko zaognia konflikt. (...) Wszyscy chcą ze mnie zrobić wariata i psychopatę tylko dlatego, że domagam się równouprawnienia i prawa do opieki nad moimi biologicznymi dziećmi. (...) Nie zrezygnuję z moich dzieci nigdy i mojej postawy nie zmienię i będę trwał przy moich dzieciach" - brzmi fragment emocjonalnego wpisu.
Post na profilu 35-letniego ojca skomentował mężczyzna podający się za dziadka zmarłego chłopca. "Właśnie okazało się, co znaczy ostatni list do sądu. Mój wnuk od dwóch godzin leży na intensywnej terapii w szpitalu w Warszawie, ponieważ "kochający ojciec" mimo obecności kuratora podał dziecku truciznę. Proszę o modlitwę. Dziadek i Babcia" - pisze pan Andrzej.
Prokuratorskie zarzuty
Jak podaje Polsat News, zarówno ojciec, jak i jego syn, nie przeżyli. "W tle natomiast bardzo skomplikowana historia rodzinna - konflikt matki i ojca. Wszystko to ma być wyjaśniane przez organy ścigania" - informował z miejsca tragedii reporter Łukasz Dubaniewicz.
Okazało się, że zaledwie pięć dni przed dramatycznym zajściem reportaż o rodzinnym konflikcie mężczyzny i jego żony został wyemitowany w stacji TVN. W rozmowie z dziennikarzami programu "Uwaga!" kobieta skarżyła się m.in. na decyzję sądu, który mimo zagrażających życiu jej dzieci zachowań ojca, pozwolił mu wcześniej na widywanie się z nimi bez obecności kuratora. Często dochodziło też do porywania synka przez Tomasza M.
Ojciec kilkuletniego Artura miał uporczywie nękać swoją małżonkę i dzieci. Nachodził nie tylko rodzinę, ale i znajomych żony. "Porwań było dużo, nawet nie liczyłam. Jeździł za mną i za dziećmi do parków, na place zabaw. Pojawiał się wszędzie" - mówiła w reportażu pani Justyna. Według jej relacji mężczyzna miał obsesję na punkcie chłopca.
Tomasz M. uparcie zaprzeczał wszelkim doniesieniom na temat narażania swoich dzieci. Przekonywał, że nie jest wariatem i jest całkowicie niegroźnym człowiekiem. "Nie jestem osobą, która może robić skrajne rzeczy" - twierdził. Po zakończeniu zdjęć do programu "Uwaga!", Sąd Okręgowy we Wrocławiu, który prowadził sprawę rozwodową państwa M., zezwolił na kontakt z dziećmi, jednak tym razem pod kontrolą kuratora.
Jak się okazało, nawet takie rozwiązanie nie zapobiegło tragedii.
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl