Warszawa. Miasto Jest Nasze: "Na drogach ginie Otwock". A więc noga z gazu
O zwiększenie bezpieczeństwa na drogach apelują aktywiści stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Przedstawili raport „Ofiary prędkości”, podsumowujący skalę zdarzeń komunikacyjnych, w których na skutek nieostrożności, nieuwagi lub nieodpowiedzialności kierowców ucierpieli piesi.
– Polskie drogi to drogi śmierci. Gorzej jest tylko w Rumunii i Bułgarii i to się od wielu lat nie zmienia - mówił na wtorkowej konferencji prasowej Jan Mencwel, przewodniczący stowarzyszenia. Aktywiści od dawna walczą o poprawę losu pieszych. Upominają się o wprowadzenie legislacyjnych innowacji, które mogą doprowadzić do zmian. Jak zwrócił uwagę przewodniczący, Miasto Jest Nasze prowadzi kampanię "Chodzi o życie".
W czerwcu dwa postulaty, podnoszone w ramach tej akcji wchodzą w życie: pierwszeństwo dla pieszych przed zebrami oraz zmiana limitu prędkości w nocy do 50 kilometrów na godzinę. Jednak to nadal zbyt niewiele. Aktywiści nie chcą kończyć swoich działań i oczekują kolejnych kroków ze strony rządzących,
- Jeśli zsumujemy wszystkie osoby, które zginęły w wypadkach drogowych oraz odniosły rany, to mamy skalę, która jest porównywalna do liczby mieszkańców takich miast jak Otwock czy Ciechanów - powiedział Jan Mencwel.
Śmierć na drodze. Jakby ginęło jedno miasto. Bo kierowcy jeżdżą za prędko
Za większość śmiertelnych wypadków na drogach odpowiadają kierowcy, a głównym winowajcą jest nadmierna prędkość. Jak podkreślają przedstawiciele Miasto Jest Nasze, dane pokazują, że kierowcy przekraczają prędkość w 85 procentach przypadków, jeżeli w terenie zabudowanym dojeżdżają do przejścia dla pieszych. Tymczasem tym problemem nikt nie chce się zająć systemowo.
Barbara Jędrzejczyk zwróciła uwagę, że w Warszawie w 2020 roku doszło do 641 wypadków i kolizji, zginęły 44 osoby, a 68 zostało ciężko rannych. - Chcemy zwrócić uwagę na koszty materialne i niematerialne wypadków drogowych - powiedziała.
Koszty związane z takimi zdarzeniami na drogach to - według raportu - na przykład około 57 miliardów złotych w 2018 roku. To nie tylko koszty leczenia czy rekompensowania szkód w przypadku śmierci, ale także koszty reperowania zniszczeń materialnych wynikających z wypadków. Te oczywiście są tylko ekonomiczne, ale trzeba też brać pod uwagę szkody psychiczne - ból, cierpienie, straty i ich wpływ na jakość życia ofiar oraz ich bliskich, jak zaznaczają autorzy raportu organizacji Miasto Jest Nasze.
Raport przytacza wiele realnych przykładów - prawdziwe losy rzeczywistych ludzi robią większe wrażenie niż statystyki. A aktywiści pytają, ile potrzeba jeszcze podobnych tragedii, żeby coś się zmieniło.
To sprawa państwa. Tylko systemowe decyzje mogą doprowadzić do zmian
- Sprawne państwo dba o zdrowie i życie swoich obywateli, musi przeciwdziałać przestępstwom drogowym poprzez odpowiednie rozwiązania prawne i wykorzystując nowoczesne technologie - podsumowuje Kuba Czajkowski, wskazując na trzy najważniejsze i najpilniejsze do wprowadzenia, zdaniem MJN, zmiany.
Chcą podwyższenia mandatów drogowych, które opierają się o ten sam taryfikator od ponad dwóch dekad, podczas gdy średnie wynagrodzenie uległo zmianie, a tym samym nie spełniają funkcji wychowawczej. Potrzebna jest także konsekwentna egzekucja kar. Aktywiści podnoszą ponadto kwestię potrzeby udziału w finansowaniu leczenia ofiar wypadków drogowych ubezpieczycieli - można to wyegzekwować na przykład wprowadzając obowiązkową składkę na NFZ.