Tragedia na sali zabaw. Wstrząsające kulisy
Ojciec otruł siebie i syna na sali zabaw na warszawskim Bemowie. Mimo reanimacji nie udało się ich uratować. - Czułam, że to się stanie, mówiłam, ale nikt mi nie wierzył - mówi "Super Expressowi" zrozpaczona pani Justyna M., matka dzieci. Pojawiają się nowe szczegóły dotyczące rodziny i tragedii, jaka się wydarzyła.
27.11.2018 | aktual.: 05.03.2020 10:37
Do tragedii doszło w niedzielę na sali zabaw "Kolorado" przy ulicy Konarskiego na Bemowie. 35-letni mężczyzna miał tego dnia wyznaczone przez sąd spotkanie z dwojgiem swoich dzieci - 4-letnim Arturem i 6-letnią Kornelią, które na co dzień znajdują się pod opieką matki. Spotkanie odbywało się na sali zabaw i było nadzorowane przez kuratora. Tomasz M. w pewnym momencie poszedł ze swoim kilkuletnim synem do łazienki.
Gdy długo nie wracali, kurator, pod którego nadzorem odbywało się spotkanie z dziećmi, poszedł zobaczyć, co się stało. Ku jego przerażeniu okazało się, że Tomasz M. i jego syn leżą nieprzytomni. Jeszcze żyli. Gdy trwała walka o ich życie, do "Kolorado" wbiegła zaniepokojona Justyna M. Gdy zobaczyła, co się stało - zemdlała.
Mimo natychmiastowej pomocy i reanimacji, ojciec i syn zmarli w szpitalu. Prawdopodobnie ojciec otruł siebie i syna. Jednak dopiero sekcja zwłok umożliwi odpowiedź na pytanie, czy do śmierci dziecka i jego ojca przyczyniło się podanie trucizny. Wirtualna Polska dotarła do informacji prokuratury na temat toczącego się postępowania: - Zostało wszczęte śledztwo w sprawie dokonanego 25 listopada zabójstwa 4,5-letniego Artura M. oraz doprowadzenia do targnięcia się na własne życie Tomasza M. Obecnie prokurator zlecił przeprowadzenie sekcji zwłok tych dwóch osób oraz szczegółowych badań toksykologicznych - podaje Mirosława Chyr z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
"Tomasz M. nie stanowił zagrożenia"
Rodzina pochodziła z okolic Wrocławia. Tomasz M. i jego żona byli w trakcie rozwodu. Sąd okręgowy we Wrocławiu przyznał opiekę nad dziećmi byłej żonie Tomasza M.
Tomasz M. wielokrotnie starał się o zmianę tych postanowień i wnioskował o opiekę nad dziećmi. Sąd je oddalał. Zgodził się natomiast na wspólne wakacje ojca z dziećmi. Po powrocie z nich nie było zastrzeżeń. Potem zabrał je na jeden z wrześniowych weekendów. Wnioski o kolejne weekendy były już oddalane.
17 października sąd we Wrocławiu uregulował kontakty dzieci z ojcem i ustalił, że "poza miejscem zamieszkania będą odbywały się w każdą nieparzystą sobotę oraz niedzielę, w godzinach 10-18, w obecności kuratora sądowego".
Justyna M. złożyła jednak zażalenie i zawnioskowała o obecność kuratora podczas tych spotkań. Przedstawiła też dokumenty, które miały świadczyć o niewłaściwym zachowaniu ojca jej dzieci. 15 listopada sąd w Warszawie, bo tu przeprowadziła się matka z dziećmi przychylił się do jej wniosku.
Jednocześnie kilkakrotnie sporządzano opinie przez zespół sądowych specjalistów i z żadnej z nich nie wynikało, że ojciec stanowi jakiekolwiek zagrożenie dla dzieci.
Niepokojący list i poszukiwania dzieci
Odszukaliśmy ostatni wpis zamieszczony w mediach społecznościowych mężczyzny. W piątek 23 listopada napisał: "ostatnie pismo do Sądu". Treść listu otwartego zaadresowana jest do Sądu Okręgowego we Wrocławiu - tego samego, który zakazał mu kontaktu z dziećmi bez obecności kuratora.
"Obserwując poczynania Sądu można odnieść wrażenie, że nikomu nie zależy na uspokojeniu sprawy i zażegnaniu konfliktu, który osiągnął już chyba apogeum. Jakim prawem Państwo reglamentujecie czas, jaki mogę spędzać z moimi dziećmi. Taki stan rzeczy powoduje frustrację i w dalszym ciągu tylko zaognia konflikt. (...) Wszyscy chcą ze mnie zrobić wariata i psychopatę tylko dlatego, że domagam się równouprawnienia i prawa do opieki nad moimi biologicznymi dziećmi. (...) Nie zrezygnuję z moich dzieci nigdy i mojej postawy nie zmienię i będę trwał przy moich dzieciach" - brzmi fragment emocjonalnego wpisu.
Okazało się, że zaledwie pięć dni przed dramatycznym zajściem reportaż o rodzinnym konflikcie mężczyzny i jego żony został wyemitowany w stacji TVN. Matka dzieci mówiła tam, że Tomasz M. uporczywie nęka ją i dzieci. Miał nachodzić nie tylko rodzinę, ale i znajomych żony. "Porwań było dużo, nawet nie liczyłam. Jeździł za mną i za dziećmi do parków, na place zabaw. Pojawiał się wszędzie" - mówiła w reportażu pani Justyna. Według jej relacji mężczyzna miał obsesję na punkcie chłopca.
Jednak wcześniej to Tomasz M. oskarżał żonę o porwanie. Miała ona przeprowadzić się z dziećmi w nieznane miejsce i utrudniać mu kontakt z dziećmi. W akcie desperacji rozwieszał w Warszawie, bo podejrzewał, że tam przebywają, afisze z apelem o pomoc w odnalezieniu dzieci. "Dzięki działaniom matki, dzieci nie widziały swojego taty już 41 dni!!! Dzieci nie wiedzą co się ze mną stało i dlaczego tak długo mnie nie ma przy nich" - pisał na swoim profilu na Facebooku.
Do sprawy włączyła się fundacja "Rzecznik Praw Dzieci”. – Zbadaliśmy sprawę i uważamy, że pan Tomasz jest ewidentnie poszkodowany. W tym wypadku uważamy, że przemoc stosuje matka, nie stosując się do postanowień sądu. Ojciec nie ma ograniczonej władzy rodzicielskiej, więc matka nie ma prawa narzucać swoich zasad - mówił w "Fakcie" jej prezes Daniel Wojciech Bąk.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl