Słoik to kolejny żłob, prowincjusz, warszawiak flancowany
O słoikach, lemingach i hipsterach oraz o prawdziwych warszawiakach rozmawiamy z Jakubem Kozakiem z Grupy Teatralnej Warszawiaki
27.11.2012 13:06
W ostatnich miesiącach stołeczne media nie przestają szumieć na temat słoików, lemingów i hipsterów. Ich przeciwnicy podkreślają, że nie są oni prawdziwymi warszawiakami. Kto zatem nim jest? Gdzie można spotkać prawdziwych warszawiaków? Na te tematy rozmawiamy z Jakubem Kozakiem, członkiem Grupy Teatralnej Warszawiaki, autorem cyklu imprez "Nie ma cwaniaka nad Kozaka", miłośnikiem kultury i historii Warszawy.
Dużo się teraz mówi słoikach, lemingach, hipsterach. Kim oni są? Czy też są oni warszawiakami?
Rzeczywiście o tych trzech typach ludzi jest ostatnio głośno, pewnie za sprawą typowego dla naszych czasów medialno-internetowego rozdmuchania tematu. Podchodzę do tego z dystansem. "Słoiki" - to, jak sobie tłumaczę, kolejne określenie "prowincjusza", "żłoba", "warszawiaka flancowanego". Czyli po prostu osoby, która przyjechała do Warszawy za chlebem. Jest to, i zawsze było, bardzo generalizujące i w swoim wydźwięku obraźliwe... Zacytuję w tym miejscu kolegę z GT Warszawiaki Piotra Grygoruka: "Denerwuje mnie dyskusja o słoikach, którzy tutaj przyjeżdżają. Przecież Warszawa zawsze przyciągała ludzi. I dużo zawdzięczamy tym "słoikom": to Blikle, Wedel, Lindley, Starynkiewicz.". W pełni się z tym zgadzam. Są oczywiście ludzie, którzy mimo tego, iż tu zarabiają czy uczą się, to potrafią na Warszawę psioczyć i obrażać Stolicę. Jak słyszę taką gadkę, to szukam w kieszeni szpadrynki. Co do lemingów to jakaś sztucznie wymyślona grupa społeczna, która lada moment zniknie w szumie medialnym. Ja wychowany na
Śródmieściu Północnym w błotku się taplać nie lubię, więc nie będę się o Lemingach wypowiadał. Hipsterzy... hmm żyję w tym mieście ponad 30 lat i poznałem różne subkultury skinów, skejtów, rasta, wiele stopów metali... sam bujałem się z punkami. Hipsterów wyróżnia według mnie to, że nie mają żadnej ideologii. Jestem bardzo krytycznie nastawiony do tej mody.
Czy w dawniejszych czasach w Warszawie też wyróżniano jakieś podobne grupy społeczne ze swoimi prześmiewczymi nazwami? Słyszałam np. o badylarzach. Kim oni byli?
Subkultury to jednak chyba dosyć współczesny wymysł. Badylarze (handlarze warzywami) czy sałaciarze (dorożkarze) to były nazwy gwarowe pewnych zawodów... Istniały oczywiście prześmiewcze określenia różnych typów ludzi np. eleganckiego gentlemana warszawska ulica lubiła nazywać "alegantem z marymonckiej monki" (jest określenie jeszcze z XVIII wieku, kiedy w młynach na Marymoncie robiono mąkę bardzo wysokiej jakości).
W tym wszystkim czasami trudno wyłapać, kto jest tym "prawdziwym warszawiakiem". Co o tym myślisz?
Uważam, że prawdziwy warszawiak nie musi sobie Warszawy idealizować, nie musi uważa jej za najwspanialsze miasto świata. Powinien szanować ciężką historię tego miasta, dbać o jej pamięć. Jednak oprócz tych podstawowych 'zasad' musi się po prostu interesować miastem, wiedzieć co w trawie piszczy, czy w tramwajach się zepsuło. Musi się udzielać społecznie w lokalnych działaniach, które sprawiają, że Stolica będzie bardziej przyjazna mieszkańcom. No i nie można zapomnieć, że tym co zawsze wyróżniało Warszawiaków był, i być powinien, HUMOREK.
W jakich miejscach w Warszawie można jeszcze spotkać "prawdziwych" warszawiaków? Jakie są Twoje ulubione miejsca, które nie sa jeszcze "skażone" lemingami i hipsterami?
Na pewno najbardziej warszawska jest teraz Praga. Pozostało tam po wojnie stosunkowo dużo "warszawiaków z dziada-pradziada". Mam tam swoje ulubione miejsca i lokale. Na pewno najbardziej warszawskim z nich jest Kawiarnia Stara Praga, jej właściciel jest prawdziwym pasjonatem Syreniego Grodu i przekłada się to na klimat miejsca. Bardzo często można tam usiąść przy piwku z Sylwestrem Kozerą z Kapeli Czerniakowskiej, z panami z Kapeli Praskiej lub, siłą rzeczy, z bardzo rozmownymi autochtonami. Na Pradze uwielbiam też ulicę Ząbkowską z Oparami Absurdu i Czarnym Motylem oraz cały teren dawnego Monopolu Spirytusowego. Po lewej stronie Wisły ludzie strasznie pędzą (może to te całe lemingi?), dlatego często wchodzę w podwórka i mniejsze uliczki. Polecam przede wszystkim okolice placu Trzech Krzyży. Ta okolica jest wyjątkowa w Warszawie, gdyż na parterach kamienic jest mnóstwo małych lokali i lokalików, które często zaskakują nową galerią lub okienkiem z frytkami czy kanapkami. Kocham też Mariensztat, który uważam
za bardzo romantyczne miejsce omijane na szczęście (nie dla tamtejszych knajpek) przez rzesze turystów zapychające Krakowskie.