Skandal w pierwszej "kociej" kawiarni w stolicy. Pracownicy oskarżają właścicielkę o mobbing
"Pracowałyśmy tam nielegalnie!"
16.01.2017 14:04
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pracownice Miau Cafe przerywają milczenie. W rozmowie z WawaLove.pl odsłaniają kulisy pracy w pierwszej „kociej” kawiarni w stolicy, która powstała dzięki wpłatom darczyńców, biorących udział w akcji crowdfundingowej. - Wielokrotnie byłyśmy zastraszane, wyśmiewane i upokarzane – opowiadają kobiety.
Lokal Miau Cafe powstał w 2016 roku i działa z myślą o tych, którzy nie mogą pozwolić sobie posiadanie czworonoga w domu. W Miau Cafe mogą napić się kawy i spędzić czas w towarzystwie kotów-rezydentów. Co więcej, kawiarnia powstała dzięki akcji crowdfundingowej – poprzez platformę wspieram.to zebrano na ten cel 68 tysięcy złotych. Wpłat dokonało prawie 2 tysiące osób.
Jednak ostatnio Międzyzakładowa Komisja Pracujących w Gastronomii OZZ IP opublikowała na swoim profilu na Facebooku oświadczenie byłych pracownic z kawiarni Miau Cafe, której właścicielką jest Anna Pawlicka. Autorki wiadomości twierdzą, że pracowały nielegalnie, mimo że forma zatrudnienia wpisywała się w kryteria posiadania umowy o pracę. Padają mocne oskarżenia: „wielokrotnie byłyśmy zastraszane, wyśmiewane i upokarzane przez panią Annę Pawlicką”.
Reporterce WawaLove.pl udało się porozmawiać z dziewczynami, które zdecydowały się odejść z lokalu i wydać oficjalne oświadczenie. Pracownice nie chcą podawać swoich imion i nazwisk w obawie przed zemstą właścicielki Miau Cafe. – Sprawa jest w toku, a my wciąż szukamy nowej pracy. Nie chcemy nieprzyjemności – stwierdziły zgodnie.
"Pamiętajcie, kto tutaj jest kim"
- Schemat narastania konfliktów między pracownikami a pracodawcami w branży gastronomicznej jest powtarzalny – stwierdza gorzko jedna z nich - Zatrudniasz się, dajesz z siebie wszystko, przejmujesz kolejne obowiązki właściciela, zżywasz się z miejscem pracy. Finał na ogół jest ten sam: właściciel zamiast docenić takiego pracownika, obarcza go coraz większą ilością obowiązków.
Nie inaczej było w przypadku obowiązków pracownika Miau Cafe. - Zajmowałyśmy się wszystkim: począwszy od składania zamówień, poprzez obsługę Facebooka, po bieżącą obsługę Gości – wymieniają. - Właścicielka twierdziła, że nie stać ją na utrzymywanie dwóch pracowników na zmianie, w związku z czym jedna baristka była w lokalu, a reszta siedziała w domu i czekała na sygnał "HELP" – opowiadają - Biegłyśmy wtedy z pomocą – dodaje jedna z baristek.
Anna Pawlicka po godzinie pracy miała odsyłać niepotrzebną osobę z powrotem do domu. Dziewczyny podkreślają, że to była dla nich niekomfortowa sytuacja, która destabilizowała ich życie. Dlaczego? Pensja pracowników kawiarni była wypłacana na podstawie wypracowanych godzin. Grafik był planowany na dwa dni lub na tydzień, ale i tak ulegał licznym, zbyt częstym zmianom. - Każda z nas ma swoje stałe wydatki- czynsz, studia, jedzenie, picie. Nie mogłyśmy pozwolić sobie na sytuację, w której nie wiemy ile zarobimy i czy znowu nie zostaniemy odesłane do domu – opowiadają.
Również z punktu widzenia lokalu działało to na jego niekorzyść. - Fizycznie jedna osoba nie była w stanie przygotować zatrważającej liczby zamówień – skarżą się kobiety. Jak podają w rozmowie z WawaLove.pl, klienci nieraz czekali na kawę czterdzieści minut i byli niezadowoleni. - Zaprotestowałyśmy przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Usłyszałyśmy wtedy: "pamiętajcie, kto tutaj jest kim".
Nielegalne kamery i groźby za zamkniętymi drzwiami
Jak przyznają zgodnie dziewczyny, sam fakt pracy bez umowy sprawiał, że zatrudnienie wydawało się kruche i każdego dnia obawiały się o swój dach nad głową. Do tego doszły coraz bardziej napięte relacje z właścicielką Miau Cafe. - Próbowała obniżyć nasze poczucie wartości. Poddawała w wątpliwość nasze umiejętności. Nawet jeśli chodzi o tak podstawowe czynności, jak na przykład obsługa odkurzacza – tłumaczą - Może to wydawać się błahe. Ale proszę wyobrazić sobie, że podobne uwagi padają pod naszym adresem niemal codziennie. Co wtedy? – pytają retorycznie.
Baristki powiedziały w rozmowie z naszą reporterką, żegoście nie byli świadkami zachowania Anny Pawlickiej, którzy oceniali ja jako miłą i sympatyczna osobę. - Wszystko odbywało się za zamkniętymi drzwiami, głównie za pośrednictwem komunikatorów internetowych. Byłyśmy tam straszone nieprzybliżonymi "konsekwencjami", spotkaniami bez udziału świadków, a nasza praca była oceniana źle – opowiada jedna z nich - Próbowała obracać jednych pracowników przeciwko drugim, bezpodstawnie sugerowała, że pracownicy kradną. Ze zrozumiałych przyczyn godziło to w naszą godność.
Jak udało się dowiedzieć WawaLove.pl, właścicielka Miau Cafe miała nielegalnie zainstalować kamery w lokalu. Jedna kamera została zamontowana na "kociej sali", czyli w miejscu, do którego obsługa ma ograniczony dostęp. Druga była w części barowej. Obsługi nie poinformowano o przyczynie założenia monitoringu. - Żadnej z nas nie zapytano o zdanie, ani nie poproszono o pisemną zgodę. Dopiero po wizycie w Inspekcji Pracy dowiedziałyśmy się, że jest to nielegalne. Podgląd kamer nie zapewniał nam bezpieczeństwa przed ewentualnymi napastnikami i złodziejami. Służył do kontrolowania naszej pracy – podkreślają byłe baristki Miau Cafe.
Podejrzenie mobbingu. Czy Miau Cafe grozi zamknięcie?
Przez ciągłą kontrolę za pośrednictwem nielegalnie zainstalowanych kamer, zastraszanie nieprzybliżonymi "konsekwencjami" oraz ciągłe strofowanie, pracownice Miau Cafe postanowiły zgłosić sprawę do Państwowego Inspektoratu Pracy. - Ustawowa definicja „pracy na czarno” została określona w art. 2 ust. 1 pkt 13 ustawy o instytucjach rynku pracy, co uświadomił nam inspektor pracy, do którego udałyśmy się w poniedziałek 9 stycznia – opowiadają kobiety.
Inspektor doradził im złożenie oficjalnej skargi na zarządców Miau Cafe oraz wymówienia bez okresu zachowania wypowiedzenia. Jako przyczynę podał fakt rażących zaniedbań ze strony pracodawcy oraz podejrzenie mobbingu. - Inspektor zapowiedział, że zostaniemy objęte ochroną prawną i będziemy na bieżąco informowane o przebiegu sprawy – dodają dziewczyny.
W planach mają również złożenie pozwu o ustalenie stosunku pracy. Pełnomocnikiem w tej sprawie będzie Inspektor Pracy. Właścicielce Miau Cafe grożą liczne kary i mandaty: będzie musiała wypłacić wynagrodzenie za zaległe urlopy. - Nie znamy szczegółów jej finansów i nie wiemy, czy uda jej się utrzymać Miau Cafe – przyznają byłe pracownice.
Jednocześnie zastanawiają się, jaki los spotka koty, które były nieodzownymi towarzyszami pracowników Miau Cafe. - Z chęcią je przygarniemy i podarujemy kochający, ciepły dom. Zasłużyły na to – obiecują kobiety.
Ciemna strona crowdfundingu
Reporterka WawaLove.pl zapytała dziewczyn, dlaczego zdecydowały się odsłonić ciemną stronę Miau Cafe. Jedna z nich wskazuje na to, że ich protest pokazuje jakie wady niesie ze sobą popularny crowdfunding. - Ludzie wpłacają pieniądze na szlachetny cel, ale tak naprawdę nie mają kontroli nad tym, co się z nim dzieje. Czy gdyby wiedzieli, że pracownicy zostaną zatrudnieni nielegalnie, zgodziliby się na to? Wierzymy, że nie – mówi baristka z kociego lokalu.
- Ludzie postawieni w naszej sytuacji po prostu odchodzą z pracy, właściciel znajduje nowych pracowników i koło "fortuny" zatacza krąg. Pracodawcy czują się bezkarni, bo nikt nigdy nie dał im do zrozumienia, że działają nielegalnie i przeciwko społeczeństwu – dodaje druga dziewczyna - Nasze dzieci za kilka lat pójdą do pracy. Czy muszą pracować na czarno? Nasz protest nie jest wydumanym problemem szalonych buntowniczek. To raptem tylko ułamek ogromnego problemu. Szkoda tylko, że panuje wokół niego zmowa milczenia. Zamierzamy to zmienić.
Oświadczenie szefowej już wkrótce
Próbowaliśmy skontaktować się z właścicielką Miau Cafe, Anna Pawlicką. Niestety nie znalazła czasu na rozmowę z WawaLove.pl, a telefon, którego numer został podany na stronie internetowej lokalu, nie odpowiada. Jednak jak udało się dowiedzieć naszej reporterce, dziś ma się pojawić jej oficjalne stanowisko. Powodem tej decyzji jest duże zainteresowanie problemem ze strony gości, którzy odwiedzali knajpę, jak również związków i komisji pracujących w gastronomii.
Przeczytajcie również: Fałszywy policjant chciał oszukać staruszkę na 50 tys. zł. Wpadł w zasadzkę