Podróż do świata, który zniknął. Rozmowa z miejskim eksploratorem
Dla większości zapuszczone rudery, dla niego - klimat, który przyciąga jak magnes. Podczas odkrywania takich miejsc towarzyszy mu aparat i... grobowa cisza. Obrazy z jego zdjęć mogą przyśnić się w koszmarach, ale on traktuje swoje hobby jak przeniesienie do równoległego wymiaru. I ma dużo racji.
"Gdy budynek kiedyś tętniący życiem nie spełnia już swojej roli, a wszystkie jego poprzednie funkcje przestają istnieć, staje się naprawdę fascynujący" - pisze na swoim fotoblogu Opuszczone.net autor osobliwych zdjęć. Osobliwych, bo na próżno szukać w nich postaci. Jedynymi elementami w opustoszałych przestrzeniach są stare meble, zardzewiałe maszyny i pozostałości po dawnej aktywności człowieka. Jego fotografie pokazują świat, który kiedyś tętnił życiem, a dziś jest tylko wspomnieniem przeszłości.
Grzegorz ma 25 lat i pracuje jako informatyk. Na co dzień zajmuje się dużymi projektami z branży IT. Gdy wychodzi z biura, sięga po aparat i wyrusza w nieznane. Jako miejski eksplorator sporo ryzykuje, ale wrażenia towarzyszące odwiedzinom zapomnianych miejsc są warte tego poświęcenia.
Ostatnim celem wyprawy Grzegorza był Szpital Dziecięcy Bersohnów i Baumanów z 1878 roku. Znajduje się w Warszawie, na ul. Śliskiej 51. To w tym miejscu jako pediatra pracował Janusz Korczak. W czasie wojny pomagano tu zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Gdy wybuchło Powstanie, był jedynym działającym szpitalem w centrum stolicy. Budynek przetrwał wojenną zawieruchę, choć wymagał odbudowy. Przez wiele lat w jego murach funkcjonował Wojewódzki Szpital Zakaźny imienia Dzieci Warszawy. Jesienią 2014 roku zlikwidowano jednak ostatnie gabinety, wszystkie oddziały placówki przeniesiono do Dziekanowa Leśnego.
Zobacz galerię z ostatniej eksploracji:
WawaLove: Jak wszedłeś do zabytkowego Szpitala Dziecięcego? Były z tym jakieś trudności? Nieprzyjemności?
Opuszczone.net: Udało mi się załatwić oficjalną zgodę. Ten obiekt znajdujący się w centrum miasta jest dobrze zabezpieczony i nikt postronny raczej nie ma szans się tam dostać. Ale od jakiegoś czasu miałem ogromną ciekawość, co jest w środku tego całkiem dobrze zachowanego budynku. Niedługo ma zostać całkowicie wyremontowany, więc mam nadzieję, że odzyska dawny blask.
I jak było?
W takich miejscach człowiek ma wrażenie odrealnionego świata. Z zewnątrz dobiegają dźwięki ulicy, samochodów, tramwajów, ludzi. Za drzwiami budynku jest natomiast cicho, pusto, jest się samemu. To tak, jakby po przekroczeniu progu odwiedzający to miejsce znalazł się w innym, równoległym wymiarze.
Gdy patrzyłem na zdjęcia, przechodził mnie momentami dreszcz. Nie bałeś się?
W pewnym sensie tak. To jest opuszczony szpital, który od wielu lat nie funkcjonuje. W czasie jego działania pewnie był tłem wielu historii dzieci, które tu musiały przebywać. Nierzadko pewnie dochodziło tu również do tragedii. Mając to z tyłu głowy, optyka znacząco się zmienia. Biorąc taki kontekst pod uwagę, bliżej temu miejscu do scenografii rodem z horroru.
Kiedy postanowiłeś zabawić się w takiego "miejskiego odkrywcę"?
Prowadzeniem fotobloga zajmuje się hobbystycznie od prawie dekady. W tym czasie odwiedziłem prawie dwieście miejsc. Staram się wybierać te miejsca, które są nietypowe, opuszczone, zapomniane i wyszukiwać perełki architektoniczne, gdzie od dłuższego czasu nikt nie był. Moje fotografie uwieczniają część historii, bo zazwyczaj większość tych obiektów zostaje potem wyburzonych.
W jaki sposób zrodziła się twoja pasja?
Chyba mam to w genach. Gdy byłem dzieckiem, ojciec zabierał mnie wycieczki po starych fortach, twierdzach, zamkach i zaszczepił we mnie takie zainteresowania.
Co czujesz podczas eksploracji takich opuszczonych miejsc?
Przede wszystkim towarzyszy mi duża doza niepewności. Nawet, jeżeli wcześniej sprawdzam dany obiekt, a zawsze staram się zrobić dokładny „research” na jego temat, to nigdy nie wiadomo, co zastanę w środku. Do końca zastanawiam się, w jakim stanie będzie budynek, czy jest tam bezpiecznie, jak wygląda sprawa wejścia. To uczucie niepewności miesza się z ekscytacją podczas poznawania czegoś nowego, odkrywania nigdy wcześniej nie spotykanych rzeczy.
Czy kierujesz się jakiś kluczem przy wyborze kolejnych budynków do odwiedzenia?
Staram się znajdować miejsca z ciekawą historią, które od pewnego czasu są nieczynne, gdzie jeszcze nikt nie był i nie ma zdjęć ze środka. Interesują mnie obiekty tajemnicze i takie, które mogą zniknąć z mapy, bo na przykład jest planowana ich rozbiórka. Staram się więc zatrzymać w nich czas.
A czy były momenty, w których to „zatrzymywanie czasu” sprawiło, że życie przeleciało ci przed oczami?
Po części zawsze jest niebezpiecznie, to na pewno. Natykałem się już na budynki, które były w dość kiepskim stanie. Raz najadłem się strachu, gdy wpadłem przez podłogę do piwnicy. Dosłownie grunt zapadł się pod moimi nogami. Pod tym względem trzeba uważać najbardziej.
Kalkulujesz ryzyko?
Zazwyczaj staram się panować nad sytuacją. Najbardziej ekstremalnym przypadkiem była przygoda z piwnicą, ale najczęściej zdaję sobie sprawę, czego spodziewać się w środku odwiedzanego budynku i zmniejszać niebezpieczeństwo do minimum. Wiadomo, że nie wszystko da się przewidzieć. Ryzyko jest zawsze.
Czy dostanie się do środka takich miejsc wymaga od ciebie dużo wysiłku?
Sam sposób wejścia do obiektów jest różny. Niektóre są bardzo łatwo dostępne i zazwyczaj to one są najgorzej zachowane. Więcej osób, w tym szabrowników, jest w stanie się tam dostać. Jest też duża część miejsc, gdzie trzeba naprawdę pokombinować i ostatecznie da się uzyskać pozwolenie na wejście. A czasem bywa tak, że prawo trzeba lekko nagiąć, co wiąże się już z pewnego rodzaju „włamywaniem”.
Czyli jesteś profesjonalistą w tym temacie. Najtrudniejszy wyczyn?
Trudno wybrać. Niektóre wiążą się z próbą znalezienia dziury w siatce, uchylonego okna. Bywały też takie obiekty, gdzie kilkukrotnie próbowałem obmyślić drogę dojścia. Najbardziej zapamiętałem w ten sposób Zakłady Mechaniczne PZL na Woli, które zostały niedawno zburzone. Tam byłem niezliczoną ilość razy. Najpierw, żeby zrobić rozeznanie, czy wejście jest w ogóle możliwe. Próbowałem uzyskać oficjalną zgodę, to się nie udało. Postawiłem więc sobie za cel dostanie się tam i tego dokonałem. W tamtym okresie ochrona obiektu była wzmożona, dlatego to było wyjątkowo trudne.
Żałujesz czasem efektów swoich eskapad?
Wydaje mi się, że bardzo popularnym miejscem po moich odwiedzinach stał się ośrodek wypoczynkowy w Lucieniu. Po publikacji zdjęć stamtąd, charakterystyczne rotundy zostały zdewastowane. Byłem jednym z pierwszych, którym się udało tam dostać. Wtedy ośrodek był idealnie zachowany. Potem wiadomość o jego istnieniu się rozniosła na tyle, że wielu innych eksploratorów zainteresowało się tym miejscem.
Uczysz się na błędach?
Staram się przy opisie tego typu miejsc nie podawać dokładnej lokalizacji. Chodzi przede wszystkim o ochronę przez szabrownikami i złomiarzami. Po części każda publikacja wzmaga jakiś większy ruch w danym miejscu. Dlatego upewniam się, że na podstawie moich zdjęć nie można tak łatwo określić lokalizacji.
Czy są miejsca, których nie chciałbyś zobaczyć ponownie?
Pewnie nie chciałbym wrócić do tych obiektów, które odwiedziłem kilka lat temu, podczas gdy były jeszcze w idealnym stanie, a obecnie nie mają nic wspólnego z tym obrazem, który pozostał w mojej pamięci. Nie chcę psuć sobie tego wyobrażenia.
Plany na przyszłość?
Będę dalej odkrywać ciekawe miejsca, wyszukiwać historie, które stoją za nimi, opisywać je i przedstawiać szerszemu gronu ludzi, obserwujących moją stronę od wielu, wielu lat. Postaram się wciąż odnajdywać takie perełki, o których wszyscy zapomnieli i pokazywać, że jeszcze istnieją.
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl
Zobacz także:
Opozycja żąda dymisji Patryka Jakiego za tragedię w Warszawie. Marcin Horała: absurd i gra polityczna