Pijany wbiegł pod autobus. "Serce miałem w gardle" [WIDEO]
Do groźnie wyglądającej sytuacji drogowej doszło na warszawskich Włochach. W poniedziałek, po zapadnięciu zmroku, kierowca autobusu 124 musiał wykazać się niezwykłym refleksem i opanowaniem. Do tragedii zabrakło naprawdę niewiele.
30.08.2018 | aktual.: 30.08.2018 15:38
Film ze zdarzenia pojawił się na facebookowym profilu „Kierowca Autobusu MZA”. Widać na nim awaryjne hamowanie pojazdu chwilę po tym, gdy na ulicę tuż przez maskę wbiegł zataczający się mężczyzna. Kierowca postanowił opisać całą historię „ku przestrodze”.
„Ruszyłem z krańca na Paluchu w kierunku krańca P+R Aleja Krakowska. Było już ciemno. Prędkość oscylowała w granicach 40-50 km/h” – relacjonuje kierowca autobusu. Zaznacza, że jechał zgodnie z przepisami. Gdy zbliżył się do przystanku Ogrody Działkowe na Skraju, zauważył dziwnie zachowującego się mężczyznę.
Wydawało się, że chce przejść przez jezdnię. Jednak w pewnym momencie człowiek znajdujący się kilkadziesiąt metrów od autobusu zaczął wymachiwać rękoma. Kierowca myślał, że ten próbuje mu dać znak do zatrzymania.
„Gdy już się zbliżyłem, zauważyłem, że schodzi z jezdni. Użyłem świateł drogowych w celu ostrzeżenia jak i dla lepszej mojej orientacji w terenie, przy czym cały czas zwalniałem. Osoba nietrzeźwa zatoczyła jednak koło i się przewróciła” – opisuje autor postu.
Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. „Gdyby nie moja obserwacja i refleks, mogło dojść do tragedii. Serce miałem w gardle” – wyznaje kierowca. Trzeba było gwałtownie hamować. Po zatrzymaniu pojazdu, mężczyzna upewnił się, czy nikt z pasażerów nie odniósł obrażeń.
Na szczęście w środku była tylko jedna osoba na miejscu siedzącym. Kierowca wyjrzał przez okno, żeby sprawdzić, co stało się z nietrzeźwym przechodniem. „Ten wstał i chwiejnym krokiem podszedł do moich drzwi chcąc usilnie wsiąść. Wymachiwał rękoma jakby mi grożąc” – przypomina sobie to zdarzenie prowadzący autobus.
Kierowca skontaktował się z Centralą Ruchu, ponieważ pojazd nie mógł ruszyć przez siedem minut. Mężczyzna bał się, że nieobliczalny człowiek może wpaść pod któreś z kół. Centrala wezwała więc Straż Miejską. Jednak osoby, która spowodowała przymusowy postój autobusu wraz z nagłym skokiem nerwów u kierowcy, już nie było.
Autor nagrania z incydentu przestrzega, że sytuacje na drodze mogą być różne, a podstawą jego zawodu jest obserwacja, refleks i przewidywanie. Można jednak mówić tu o sporym szczęściu obojga. „Anioł stróż mój jak i niedoszłego można nazwać samobójcy był na miejscu”.
Przeczytaj też: Pożar "Mordoru" w Warszawie. Dym spowił biurowce na Służewcu
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl