Kopią, walą pałkami i szczują psami w warszawskiej komendzie policji
W stołecznej komendzie policjanci biją i to zupełnie bezkarnie
28.02.2014 12:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
7 lutego tego roku Paweł P. i Tomasz K. byli w Barze nad Wisłą w Górze Kalwarii. W pewnym momencie knajpa została otoczona przez stołecznych mundurowych z wydziału do zwalczania przestępczości samochodowej. Mężczyzn zatrzymano. Według relacji części świadków mężczyźni wyszli z lokalu cali i zdrowi. Inni mówią, ze już na miejscu* byli bici i kopani.* O sprawie pisze " Puls Tygodnia ".
Dzień wcześniej skradziono auto, a mundurowi znaleźli go w dziupli pod Warszawą. Podejrzanymi byli właśnie Paweł P. i Tomasz K., dlatego policjanci od razu ruszyli z obławą. Obaj spędzili kilka godzin na przesłuchaniu na komendzie. Zostali dotkliwie pobici. Paweł P. poprosił o pomoc lekarską, jednak policjanci mu jej odmówili. Tomasz K. trafił do szpitala nieprzytomny, z licznymi obrażeniami. Na oddziale policjanci pilnowali, aby nikt nie zrobił mu zdjęć. lekarzom powiedzieli, że mężczyzna sam się okaleczył podczas zatrzymania.
Paweł i Tomasz byli zatrzymywani wiele razy, zwykle byli bici podczas przesłuchań. Podobno każdy, kto znalazł się w kręgu "zainteresowań" mundurowych z samochodówki, przeżył lub nadal przeżywa piekło.
Worek foliowy na głowę i psikanie gazem do środka, bicie, kopanie, uderzanie głową o ścianę, walenie pałką w gołe stopy. Obite jądra, pięty i nerki, szczucie psami - wymieniają ci, którzy mieli do czynienia z policjantami pracującymi w stołecznym wydziale.
W 2011 roku Kamil P. przez chwilę nagrywał telefonem komórkowym przesłuchanie. Widać tylko nogi bitego i bijących, ale słychać, co się dzieje w pokoju przesłuchań. "Przyznasz się, k...?!", "Powiesz, k..., czy nie?!" - "Ty jeb... psie - odpowiada bity. Po chwili słychać jęki i krzyki bitego mężczyzny. Wtedy w ruch idą nogi funkcjonariuszy. Przesłuchiwany kilka razy traci przytomność, a i tak nie został zbadany przez lekarza. Dopiero gdy przewieziono go do aresztu na Białołękę , przyszedł do niego lekarz. Przez kilka dni nie rozpoznawał nikogo. Po paru dniach próbował popełnić samobójstwo. Psycholog więzienna do dziś pamięta, jak wyglądał po przywiezieniu z warszawskiej komendy, jak również to, że nie rozpoznał ojca.