Eksperci o ewentualnym rozwiązaniu Marszu Niepodległości: "To bardzo delikatna materia"
Prezydent Warszawy osobiście będzie nadzorować Marsz Niepodległości. Zapowiedziała też zdecydowane działania wobec uczestników łamiących prawo. Eksperci mają jednak wątpliwości, czy urzędnicy podejmą w tym roku ryzyko rozwiązania tak licznego zgromadzenia.
06.11.2018 | aktual.: 06.11.2018 15:32
Kończąca trzecią (i ostatnią) kadencję pani prezydent spędzi najbliższą niedzielę w stołecznym Centrum Bezpieczeństwa. Będzie obserwowała Marsz Niepodległości, próbując wyłapać wszelkie przejawy nienawiści lub zachowań niezgodnych z prawem. W rozmowie z Tomaszem Lisem zadeklarowała, że wystarczy zapalenie środków pirotechnicznych lub baner z rasistowskim hasłem, aby rozwiązać liczące kilkadziesiąt tysięcy uczestników wydarzenie.
"Chcę uprzedzić lojalnie, że jeżeli tylko będzie jakiś element nienawiści (...), jeżeli tylko będą jakieś race, w takim zakresie jak w zeszłym roku, to bez wahania rozwiążę tę manifestację. I sama podpiszę, nie pani Gawor. Zostaję specjalnie na 11 listopada, siedzę w Centrum Bezpieczeństwa i wezmę to na swoją odpowiedzialność, bo nie będą mi urzędnika potem poniewierać" - mówi Gronkiewicz-Waltz. Zapewnia też, że wszystko będzie analizowane i fotografowane.
Szefowa warszawskiego ratusza nie chce dopuścić do scen sprzed roku. Ulicami miasta przeszły wtedy grupy neonazistów z nienawistnymi hasłami, tj. "Europa będzie biała albo bezludna", "Sieg heil" czy "Biała siła". Warto w tym miejscu zaznaczyć, że był to jedynie odsetek wszystkich transparentów niesionych tego dnia przez uczestników Marszu Niepodległości, ale to właśnie ich treść była najczęściej komentowana przez media.
Koniec taryfy ulgowej?
Zdaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz wystarczy zaledwie jeden nieodpowiedni transparent, aby miała argument do rozwiązania Marszu. To samo tyczy się odpalania rac, które według Prawa o zgromadzeniach jest podczas takich wydarzeń zabronione i może skutkować zakazaniem dalszego przemarszu. Dlaczego więc poprzednio nie wydano decyzji o rozwiązaniu manifestacji, skoro były ku temu powody?
W rozmowie z redaktorem naczelnym "Newsweeka" przyznała, że to był błąd: "Była jedna koszulka z napisem SS i żeśmy nie rozwiązali tej demonstracji. Nie zauważono po prostu tego" - twierdzi Gronkiewicz-Waltz. Podkreśliła natomiast, że jej celem nie jest rozwiązanie, a jedynie uprzedzenie o takiej możliwości.
Dr Mariusz Sokołowski, były rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji, a obecnie wykładowca Katedry Nauk o Bezpieczeństwie na Uniwersytecie Warszawskim uważa, że próba rozwiązania tak licznego zgromadzenia może przynieść więcej negatywnych skutków, niż można się spodziewać.
- Dobrze jest, jeżeli uświadamia się społeczeństwo, jakie jest prawo, co wolno, a czego nie wolno komu zrobić. Natomiast odkąd pamiętam, na poprzednich Marszach Niepodległości niestety zawsze były niedozwolone race. Z kolei treści, które się tam pojawiały, policja dokumentowała, a potem przekazywała prokuraturze. Dopiero ta ustalała, czy jest to treść łamiąca prawo, czy nie - mówi Sokołowski.
Wątpi też, czy zapowiedź Hanny Gronkiewicz-Waltz jest realna do spełnienia. - Używanie środków przymusu lub też rozganianie manifestacji nie zawsze jest najlepszym wyjściem z taktycznego punktu widzenia. Rozumiem, że to ma charakter edukacyjny dla organizatorów, którzy muszą się liczyć z konsekwencjami łamania prawa. Natomiast jeżeli mamy kilka, kilkanaście tysięcy osób w jednym miejscu, to próba podporządkowania ich takiej decyzji administracyjnej, wcale nie jest czymś prostym. Nie jestem przekonany, czy jest nawet możliwe.
Ekspert do spraw bezpieczeństwa publicznego zwraca uwagę na dziurawe przepisy, która dają dużą swobodę interpretacji. - Kiedy w przeszłości rozwiązano pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów manifestację, druga manifestacja była już zarejestrowana. Miała odbyć się zaraz potem, przy Stadionie Narodowym. Organizatorzy mówili wtedy, że przemieszczają się tylko na drugie zgromadzenie. Czy można im tego zabronić? Dobrze, jeżeli prawo jest czytelne i ściśle reguluje dane zachowania. W takiej sytuacji ci ludzie po prostu wykorzystują to prawo, które mamy - przekonuje pracownik UW.
Efekt tłumu
Sokołowski w rozmowie w WawaLove dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że grupa wyjątkowo agresywnych osób z premedytacją traktuje pozostałych jako "żywe tarcze". - Chuligani są świadomi faktu, że uczestnicy Marszu to w większości zwykli ludzie. Bardzo często wykorzystują to, gdy czują się silni w grupie i zauważą działania policji. Wtedy wycofują się w ten tłum, żeby tam się ukryć - wyjaśnia.
Były rzecznik KGP nie podejrzewa natomiast, że manifestacja zostanie natychmiast odwołana, gdy jeden z uczestników odpali racę. Sokołowski nie przypomina sobie podobnej sytuacji z przeszłości. - Może słowa pani prezydent są rodzajem edukacji przez straszenie, w stylu: „bądźcie świadomi konsekwencji, bo nawet na jotę nie można złamać prawa”. Gdybyśmy byli w pełni konsekwentni, co do każdego zgromadzenia, to ja to rozumiem. Natomiast niestety tej konsekwencji przez kolejne lata w takiej sytuacji zabrakło - twierdzi.
Uważa także ewentualne wydanie decyzji o rozwiązaniu Marszu za "bardzo delikatną materię", na którą trzeba szczególnie uważać, by "nie sprowokować do czegoś poważniejszego": - Czasami bierze się pod uwagę zasadę "mniejszego zła", czyli na to teraz przymkniemy oko, udokumentujemy to i dopiero na tej podstawie będziemy starali się ustalić osobę, która odpaliła racę, ale w tym momencie nie będziemy działać wobec wszystkich. Jaka zasada będzie zastosowana w tym roku, zero tolerancji czy mniejsze zło, przekonamy się dopiero 11 listopada - mówi dr Mariusz Sokołowski.
Przymykanie oczu
O cichym przyzwoleniu na nieprzepisowe zachowania uczestników w rozmowie z WawaLove wspomina także dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Problemem jest to, że gdy już dojdzie do złamania prawa, wszyscy umywają ręce. Jest jakaś niepisana zgoda na tolerowanie zabronionych czynów przy takich zgromadzeniach, bo przecież nikomu nic się nie stało. A przecież według ustawy odpalanie materiałów pirotechnicznych jest zabronione, o czym demonstranci dobrze wiedzą. Zakaz ten wynika przede wszystkim z troski o bezpieczeństwo uczestników zgromadzenia. Rzeczywistość w wykonaniu Policji wygląda tak: "my przymykamy oczy na to, czego nie wolno, bo może być jeszcze gorzej, jeżeli tych oczu nie przymkniemy". - twierdzi. Jego zdaniem takie postępowanie nie powinno występować w państwie prawa.
Podczas Marszu Niepodległości oraz innych zgromadzeń cyklicznych, sytuacja jest dość skomplikowana. Jeżeli ratusz nie wyda decyzji o rozwiązaniu, policja ma związane ręce. - Efekt jest taki, że jeden urząd patrzy, czy drugi podejmuje jakieś decyzje, a na koniec nikt nie reaguje. Taki brak reakcji może doprowadzić do tego, że w końcu stanie się nieszczęście. Trudno wyobrazić sobie czynienie zasady z tolerowania zachowań niezgodnych z przepisami prawa. - mówi ekspert.
Na pytanie o stanowczą deklarację Hanny Gronkiewicz-Waltz Kładoczny przyznaje, że była konieczna. - Gdybyśmy nie byli świadkami lasu materiałów pirotechnicznych w zeszłym roku, być może wypowiedź pani prezydent nie byłaby potrzebna. Wtedy, o ile pamiętam, takie słowa nie padły i mieliśmy płonący most Poniatowskiego - wspomina.
Widzisz coś ciekawego? Masz zdjęcie, filmik? Prześlij nam przez Facebooka na wawalove@grupawp.pl lub dziejesie.wp.pl