Dlaczego wolę imprezy hipsterskie?
"Od zapachu gofrów, waty cukrowej i kiełbasy jednocześnie dostaję już drgawek" - pisze nasz czytelnik
"Do smutnej refleksji doszedłem podczas ostatniego Święta Wisły (byłem na Płycie Desantu). Nie chodzi o samą imprezę, na której dzieci i niektórzy dorośli bawili się naprawdę świetnie. Chodzi o kiepską oprawę i wręcz beznadziejna ofertę spożywczą. Już idąc w stronę Płyty po zapachu rozpoznałem co mnie na imprezie czeka.
Czy piątek, czy świątek - zawsze to samo. Kilka stanowisk z watą cukrową, kilka z kiełbasą. Plus obowiązkowe gofry i cukierki - ciągutki. I nieważne czy obchodzimy właśnie Dzień Zwycięstwa, czy Dzień Zmarłych. Czy jesteśmy na cmentarzu z wieńcem, czy właśnie na Święcie Wisły. Wata, gofry i balony muszą być.
Wszyscy lubimy miejskie święta. Z wielu powodów, których nie trzeba tu nawet wyjaśniać. Zresztą to znakomity pomysł na spędzenie wolnego czasu. Natomiast od zapachu gofrów, spalonej waty cukrowej i kiełbasy jednocześnie można już dostać drgawek. Do tego paskudne budki, wysokie ceny i huczące nagłośnienie. Gdyby do tego dołożyć trybunę dla oficjeli, znaleźlibyśmy się nagle w czasach późnego Gierka.
Czy naprawdę nam, warszawiakom nie można zaoferować czegoś innego?
Oczywiście że można. W stolicy zaczęły pojawiać się imprezy, na które niektórzy moi znajomi mówią "hipsterskie". Znajdziemy tam - prócz muzyki na żywo - także zdrowe jedzenie lub rękodzieło. W Warszawie jest ich coraz więcej i zawsze organizowane są w bardzo ciekawych miejscach. Byłem na kilku takich imprezach - rzeczywiście jest tam sporo hipsterów - kolorowych, przedziwnie ubranych ludzi, noszących ze sobą modne gadżety i (obowiązkowo) ciemne okulary w ciemnych pomieszczeniach.
I co z tego, że jest tam hipsterstwo? Te imprezy są o wiele bardziej kolorowe niż wyświechtane, socjalistyczne imprezy miejskie. Muzyka na nich jest ciekawsza, a ceny całkiem logiczne. Można tam zjeść niesamowicie smacznie i zdrowo. Nawet nie chodzi o eko czy bio, ale o szeroką ofertę - czy na miejskim festynie znajdziemy sałatkę z czerwonych buraków lub musztardę o smaku truskawek? Albo zdrowe, owocowe kanapki? Nie. Znajdziemy tylko tanią parówę z keczupem lub gofra z bitą śmietaną. I niewiele więcej.
Pod tym akurat względem zatrzymaliśmy się w czasie. Od wielu, wielu lat nic się nie zmienia. Mało tego - można nawet odnieść wrażenie, że nikomu na takiej zmianie nie zależy. Ani hipsterom, którzy mają własne lokale i niszowe imprezy, ani miejskim organizatorom, którzy "odbębniają" kolejną imprezę, chwaląc się potem na Facebooku zdjęciami w albumie "Tak się bawili mieszkańcy Warszawy".
Dlaczego nie można połączyć tych dwóch rzeczy - wspaniałego, miejskiego święta i znakomitej oprawy spożywczej z lokalnych imprez? Byłoby tysiąc razy ciekawiej i kolorowiej! Uwielbiam bawić się wspólnie z mieszkańcami mojego miasta, ale już nie mogę wytrzymać zapachu gofrów, kiełbas i cukrowych wat.
Dlatego prędzej wybiorę się na jakąkolwiek "hipsterską" imprezę niż na miejski festyn.
Pozdrawiam, Wasz czytelnik".
Pogrubienia pochodzą od redakcji.