Warszawa. Wypadek autobusu. Ratownik opowiada, co działo się na miejscu. "Mieli szczęście"
- Najbardziej poszkodowani najpewniej wylecieli przez okna. Spadli po prostu na beton. Mieli sporo szczęścia, że autobus ich nie przygniótł - mówi nam Tomek, ratownik, który brał udział w akcji ratunkowej po wypadku autobusu w Warszawie. Opowiada, co działo się na miejscu.
Do zdarzenia doszło w czwartek około godziny 12 na moście Grota-Roweckiego w Warszawie, w ciągu trasy S8. Przegubowy autobus linii 186, którym w kierunku Żoliborza jechało 40 osób, przebił barierki na wiadukcie i przełamał się na pół. Jego przednia część - wraz z pasażerami - spadła z wysokości około pięciu metrów - na nasyp Wisłostrady.
Zginęła 70-letnia pasażerka autobusu. 22 osoby zostały ranne. 17 z nich - w tym dwie osoby nieletnie - przewieziono do szpitali. Z informacji podawanych przez stołeczny ratusz wynika, że stan 6 osób jest ciężki.
Warszawa. Wypadek autobusu. Ratownik o akcji
Na miejsce zdarzenia został wezwany między innymi Tomek, ratownik i kierowca karetki pogotowia.
- Był chaos - mówi Wirtualnej Polsce. - To duża akcja dla ratowników medycznych, kilkanaście osób poszkodowanych. Na początku dostaliśmy informację, że autobus zawisł na wiadukcie i by się tam udać, bo ranni są na górze - opowiada. Jako jeden z pierwszych był na miejscu zdarzenia. - Tam okazało się, że pasażerowie powypadali z tego autobusu na dół i musimy zjechać w tamto miejsce - dodaje.
Przyznaje, że bardzo ciężko było dojechać na miejsce, gdzie byli poszkodowani. - Wszędzie barierki, wszystko zablokowane. Korki, jechanie karetką pod prąd. A już niemal na miejscu masa ludzi, która gdzieś chodziła i krzyczała niepotrzebnie - mówi ratownik.
Podkreśla, że świadkowie przeszkadzali w akcji. - Zatrzymywali się tylko po to, by nagrać film czy też zrobić zdjęcie. Niektórzy byli na tyle bezczelni, że jechali sobie na rowerze przez środek zdarzenia, zatrzymywali się i robili zdjęcia. Albo kierowcy, którzy zostawiali samochody i wysiadali specjalnie, żeby udokumentować to zdarzenie. Ludzie, naprawdę przeszkadzacie nam w pracy. Dużo lepsze zdjęcia zobaczycie w telewizji - dodaje.
Gdy karetka, którą kierował, dojechała już na miejsce, były tam już inne karetki, trwał triaż. - Byli pacjenci czerwoni, żółci i zieloni. Wszyscy czerwoni mieli podobne obrażenia - urazy barków, rąk, miednicy, silnie krwawili. Najpewniej oni wszyscy wylecieli przez okno w trakcie, gdy ten autobus przejechał przez barierki. Spadli po prostu na beton. Mieli sporo szczęścia, że autobus ich nie przygniótł - podsumowuje ratownik.
Warszawa. Po wypadku kierowca został zatrzymany
Kierowca autobusu został zatrzymany. Pobrano od niego materiał do badań. Czekamy na ich wyniki - poinformowała Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Na ten moment nie wiadomo, czy mężczyzna był pod wpływem środków odurzających.
Media donoszą, że przy mężczyźnie znaleziono woreczek ze środkiem przypominającym amfetaminę. To właśnie pod jej wpływem miał być kierowca. Jak informuje z kolei RMF FM, mężczyzna tuż po wypadku oddał krew i mocz do badań. Oba wyniki miały potwierdzić obecność śladowych ilości amfetaminy.
Wcześniej policja sugerowała, że około 20-letni kierowca mógł zasłabnąć za kierownicą. W trakcie przesłuchania miał mówić o gorączce spowodowanej zażyciem silnych leków.