Warszawa "ambasadorem Turcji w UE". Ekspert dla WP: sama Polska nic nie zmieni
Turcja obiecała niedawno znieść wizy dla Polaków, ale oczekuje też pomocy Warszawy przy negocjacjach ws. łatwiejszego podróżowania dla swoich obywateli do krajów Schengen. Czy liberalizacja reżimu wizowego dla Turków wpuściłaby do Europy dżina dżihadu, jak obawiają się niektórzy? I jakie w ogóle Polska, która zadeklarowała wsparcie, ma opcje?
Polacy, którzy chcieli odwiedzić Turcję, mogli ubiegać się o wizę na trzy sposoby: przez internetowe zgłoszenie, bezpośrednio w placówce dyplomatycznej Turcji w Warszawie lub na lotnisku przy przejściu granicznym (ten ostatni wariant, najbardziej popularny, miał obowiązywać do końca wakacji tego roku). Koszt: 15-25 euro; wyjątek stanowi opcja konsularna - aż 250 zł. Wkrótce jednak ma się to zmienić. Odwiedzając w ubiegłym tygodniu Warszawę, premier Turcji Ahmet Davutoglu zapowiedział zniesienie wiz dla Polaków. Ale nie ukrywał, że liczy na pewną wzajemność.
Obecnie obywatel Turcji, który postanowi zobaczyć nasz kraj, musi się liczyć z kosztem 60 euro, a poza standardowymi dokumentami powinien przygotować np. list od pracodawcy czy wyciąg z konta świadczący o tym, że ma wystarczająco środków na podróż. Wizę może zdobyć tylko w jednej z polskich placówek. Nie dziwi więc, że i Turcy mają nadzieję na zmiany.
- Oczekujemy rewanżu od pani premier w zwiększeniu frekwencji lotów do Turcji oraz udziału Polski w negocjacjach w sprawie zniesienia obowiązku wiz Schengen dla obywateli Turcji - powiedział podczas spotkania z Ewą Kopacz Davutoglu, którego słowa przytaczała Polska Agencja Prasowa (czytaj więcej). Szefowa polskiego rządu zapewniła gościa, że Warszawa będzie "ambasadorem Turcji w Unii Europejskiej". I właśnie ta wymiana zdań zaalarmowała eksperta "Naszego Dziennika", dr. Tomasza M. Korczyńskiego.
Przekonuje on w swoim artykule, że w "Stambule roi się od sieci ekstremistów", a Polska mogłaby się stać "krajem tranzytowym dla islamistycznego tournee po całej Europie." Dodaje również, że władze w Ankarze po cichu wspierają Państwo Islamskie, groźną sunnicką organizację, która ogłosiła utworzenie kalifatu na terenach Iraku i Syrii, i pisze o prześladowaniach chrześcijan w Turcji. Ocenę dr. Korczyńskiego omawiały w ostatnich dniach też inne media.
Ale czy Warszawa jest w ogóle w stanie zmienić politykę wizową na korzyść Turcji? Członkowie Schengen zobowiązali się do przestrzegania wspólnych działań ws. wiz i wspólnie też o nich decydują. A wiele państw nie zamierza otwierać się na Turcję.
Nic o Schengen bez jej członków
W uproszczeniu, by znaleźć się na terytorium Schengen obywatele szeregu zewnętrznych państw muszą zdobyć jedną z kilku wiz: kategorii A i B, czyli tranzytową (dla niewielu krajów); C - krótkoterminową, pozwalającą na poruszanie się po całej strefie do 90 dni w okresie półrocznym; D - narodową, na pobyt dłuższy w danym kraju niż trzy miesiące, która w ograniczonym zakresie także pozwala na podróż po obszarze Schengen. Decyzje o ich zniesieniu nie są sprawą tylko Warszawy. W ramach ułatwień wizowych w 2011 r. Polska zniosła np. opłaty za wizy typu D dla Białorusinów, ale nie samą konieczność ubiegania się o nie.
Istnieje też wiza, która zezwala na poruszanie się tylko po jednym lub kilku wybranych krajach (LTV - limited territorial validity visa), ale jest ona raczej traktowana jako wyjątek od systemu i wydawana tylko w szczególnych wypadkach, np. z powodów humanitarnych.
Także Konwencja o układzie z Schengen wspomina o możliwości zmian w polityce wizowej danego kraju wobec państwa trzeciego, ale tylko "kiedy własne powody polityki narodowej wymagają podjęcia pilnej decyzji" i to po konsultacji z innymi członkami Schengen.
Nie inaczej sprawę widzi MSZ, które zapytaliśmy o to, czy strona polska zamierza podjąć jakieś konkretne kroki związane z prośbą premiera Turcji ws. starań o zniesienie reżimu wizowego Schengen. "Jako państwo należące do strefy Schengen, Polska jest zobowiązana do stosowania wspólnych zasad wizowych UE. Jakakolwiek zmiana przepisów musiałaby nastąpić w porozumieniu z innymi państwami członkowskimi UE i w zgodzie z przepisami unijnymi" - napisano w odpowiedzi.
Drażliwy dialog
W oświadczeniu biura rzecznika prasowego MSZ przekazano jednak, że "rząd RP konsekwentnie wspiera dialog wizowy między UE a Turcją zmierzający do realizacji Planu Działania przyjętego w grudniu ubiegłego roku".
Tylko że końca tego dialogu na razie nie widać. Jak ocenia w rozmowie z WP dr Adam Szymański, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego specjalizujący się m.in. w zagadnieniach związanych z Turcją, dzieje się tak nie dlatego, że niektóre państwa członkowskie Unii (a przede wszystkim ich obywatele) obawiają się masowego napływu "tureckich dżihadystów", ale raczej siły roboczej. To temat szczególnie drażliwy - jak mówi dr Szymański - dla Niemiec czy Francji. - Takie zielone światło ze strony niemieckiego czy podobnych państw dla zniesienia wiz to polityczne samobójstwo, bo rządzące partie mogłyby przegrać następne wybory - dodaje.
- Sama Polska nic nie zmieni. Może być silnym głosem w koalicji państw popierających zniesienie wiz. To nie jest jednak sprawa, której rozwiązanie nastąpi w najbliższych miesiącach - komentuje.
Choć więc prośba Ankary o dyplomatyczną wzajemność i wsparcie nie powinna zaskakiwać, Warszawa nie jest nią związana. Także turyści ze wspomnianych Niemiec czy Francji nie muszą się bowiem martwić o wizy do Turcji, bo nie muszą się o nie ubiegać.
Paszporty dżihadystów
Gdyby jednak polityka wizowa UE wobec Turcji została zmieniona, co z zagrożeniem ze strony dżihadystów? - Samo zniesienie wiz nie jest równe zniesieniu kontroli granicznej i paszportowej - komentuje dr Szymański i dodaje, że - w jego ocenie - artykuł "Naszego Dziennika" przedstawia "błędny obraz Turcji".
- Owszem, znajdują się tam grupy wspierające Państwo Islamskie, ale nie jest to zjawisko masowe. A posądzanie rządu tureckiego o wspieranie terrorystów to jedna z wielu teorii spiskowych, nie mająca zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością - mówi dr Szymański, dodając, że turecka wstrzemięźliwość we wspieraniu Kurdów walczących z Państwem Islamskim nie oznacza, iż Ankara popiera to dżihadystyczne ugrupowanie. - To samo z mordowaniem księży (o których wspomina artykuł "Naszego Dziennika" - red.) - były przypadki napaści, nawet zabójstw, ale to nie jest zjawisko masowe - dodaje.
Nie da się jednak zaprzeczyć temu, że ekstremiści, którzy chcą dołączyć do szeregów PI w Syrii czy Iraku, często przedostają się tam przez Turcję. Wielu z nich z pewnością tak czy inaczej będzie próbowało potem wyjechać do Europy. Ale szczególnie groźni wydają się ci, którzy mają paszporty nie Turcji, lecz... państw unijnych.