Wałęsa: Walentynowicz była przeciwko "Solidarności"
Czas na porządkowanie historii. I wierność faktom. Muszę więc wrócić do lat
walki "Solidarności", chociaż nie lubię zajmować się historią. W świetle
ostatnich wydarzeń i polityki historycznej prowadzonej przez Pałac
Prezydencki z udziałem Walentynowicz, Wyszkowskiego, Macierewicza i innych
czuję się w obowiązku przypomnieć prawdę.
19.08.2009 | aktual.: 19.08.2009 22:45
Przypominam więc - podział w czasach walki był jasny: my i oni. Trzeba było być po jednej albo po drugiej stronie. Dziś ci, którzy byli przez chwilę po naszej stronie, ale głównie przeszkadzali, ogłaszani są bohaterami i ojcami - i matkami - zwycięstwa. Jeszcze przed powstaniem "Solidarności" przekonywałem kolegów, że jest kilka podstawowych warunków powodzenia w walce z komunistami, a najważniejsze to: jedność i mądrość. Do tej pory brakowało albo jednego albo drugiego. Raz szli sami studenci i inteligenci, innym razem robotnicy. I jedni albo drudzy wychodzili na ulice, ostro protestowali, a kończyło się krwawo. Zrozumiałem, że trzeba inaczej. I to "Solidarnością" musieliśmy udowodnić, że tym razem będziemy w bezwzględnej jedności - mimo różnic - i mądrze, taktycznie, a nawet sprytnie.
Nie wszystkich kolegów przekonałem. Od początku narodzin "Solidarności" musiałem się zmagać z tymi, którzy tylko dzielili nas i podważali jedność. Z tymi, którzy znów w hasłach dążyli do krwawych rozwiązań, do kryterium ulicznego, które przyniosłoby kolejne tragedie, a w ważnych momentach siedzieli pod łóżkiem. Nie dali się przekonać do innej, pokojowej i mądrej drogi do wolności i nie dość, że kopali mnie i innych liderów związkowych po kostkach, wymyślali niestworzone rzeczy, to jeszcze głosili to na zewnątrz, wszem i wobec.
Władza ludowa tylko zacierała ręce, że "solidaruchy" znów się kłócą i dzielą. Komuniści wiedzieli doskonale, że każde uderzenie w "Solidarność" i Wałęsę to osłabienie opozycji i jej walki. A największe osłabienie pochodziło od kolegów. Przodowała w tym - przyznaję z żalem - Anna Walentynowicz - matka chrzestna jednej z moich córek. Wtedy to lekceważyłem, dziś jednak jest czas wyjaśnień i prawdy historycznej. Chcę wiedzieć i wzywam instytucje powołane do szukania prawdy historycznej o podjęcie prac i ustalenie tej prawdy.
Po pierwsze, wiele dokumentów dowodzi tego, że Pani Walentynowicz w swoich działaniach przeciwko mnie i "Solidarności" była inspirowana przez bezpiekę. Najbardziej znany przypadek, o którym sama mówiła, to fałszywki przekazane jej przez SB, a wymierzone we mnie. Jak opowiadała, w pierwszym odruchu wyrzuciła je do kosza. Później jednak uwierzyła w nie i wierzy do dziś, a taką wiarę szerzy wszędzie, gdzie się pojawia. Pytam więc, dlaczego dała się przekonać i komu? Dlaczego w pewnym momencie uwierzyła SB i rozsyłała przekazane jej fałszywki?
Po drugie, w jakiej "Solidarności" działała Pani Walentynowicz, skoro nazywana jest "matką Solidarności"? To jasne, że przywrócenie jej do pracy - i mnie - było jednym z pretekstów do ogłoszenia strajku w 1980 roku, ale później Pani Walentowicz nie uczestniczyła już w walce i strukturach "Solidarności". Nam nie pomagała. Matką jakiej "Solidarności" jest więc nazywana? Może ja nie wiem o istnieniu jakiejś innej. "Solidarność" od początku swego istnienia działała na zasadach demokracji. I to w wyniku tych zasad Pani Walentynowicz została wykreślona z listy członków przez legalne struktury Związku. Czy można mieć pretensje do kolegów ze Związku, którzy nie chcieli w swoich szeregach osoby kalającej własne gniazdo ku uciesze komunistów?
Z tego samego powodu I Walne Zebranie Delegatów Związku w lipcu 1981 roku - 600 osób reprezentujących ponad 370 tys. członków - nie wybrało Pani Walentynowicz na I Zjazd Krajowy. Bezpieka tak pisała o niej w swoich raportach, a cytuję z dokumentu SB dostępnego w internecie wydanego w Gdańsku, dnia 08.12.1983: "Anna Walentynowicz nie szczędziła również wielu słów krytyki pozbawionej jakiejkolwiek argumentacji w większości bezpodstawnej i szkalującej czysto związkowy nurt NSZZ "Solidarność". I dalej czytamy: "Postawa reprezentowana przez A. Walentynowicz oraz dyskredytowanie wielu postępowych działaczy związkowych NSZZ "Solidarność" było jedną z głównych przyczyn pozbawienia wymienionej mandatu delegata na I Zjazd NSZZ "Solidarność" oraz wykluczenia jej z Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" Stoczni Gdańskiej im. Lenina".
W czasach walki osłabienie głównej siły opozycyjnej to było nic innego jak działanie na korzyść komunistów. I kolejny dowód. Tak donosiła bezpieka - materiały archiwalne, publikowane, ale jakoś nie zauważone: "Z posiadanego rozpracowania operacyjnego wynika, że po konferencji prasowej rzecznika rządu w dn. 24.10. br. figurantka (czyt. A. Walentynowicz) /zgodnie z założeniami planu opracowanego na Wydziale II Biura Studiów/ nasiliła ataki na Lecha Wałęsę".
Czyj plan więc realizowała? Czy plan "Solidarności", czy kogoś innego? I dalej czytamy w kwitach bezpieki: "Ponadto w rozmowach ze swoimi znajomymi sugeruje, że należałoby powiedzieć: Lechu obiecałeś dać, gdzie są te pieniądze - nie ma tych pieniędzy - won, my ciebie nie uznajemy" - mówiła Pani Walentynowicz w 1985 roku. Dziś koledzy nazywają Panią Walentynowicz "matką Solidarności". Nie odbieram nikomu zasług, ale żądam prawdy i wyjaśnień po latach! Jedno wyjaśnienie - pieniądze, o których mowa powyżej to też była od początku do końca akcja SB, w której wykorzystano Walentynowicz przeciwko mnie. Są na to dowody.
Po trzecie wreszcie, może warto cofnąć się do czasów dawniejszych. Pani Walentynowicz należała do Związku Młodzieży Polskiej, kierowała stoczniową Ligą Kobiet jeszcze w latach 50. Była nawet przodownicą pracy, dostała mieszkanie, pojechała na festiwal młodzieży do Berlina jako delegatka ZMP. Dorobiła się w tamtych czasach czterech krzyży zasługi PRL! Czy są to najlepsze dowody opozycyjnej karty? Niech sprawdzą to historycy. Nie wiem, na ile takie doświadczenia wpływały na jej działalność w latach 80. Chcę wierzyć w szczere nawrócenie na ideały antykomunizmu. Wytłumaczyć antysolidarnościowych zachowań z lat 80. lat w czasach prawdziwej morderczej walki - nie potrafię.
Lech Wałęsa specjalnie dla Wirtualnej Polski