Waldemar Kuczyński: Jarek nie był z nami!
Obserwujący mszę w Katedrze św. Jana za duszę Tadeusza Mazowieckiego mogli zobaczyć siedzącego pośród polityków Jarosława Kaczyńskiego. Bardzo ten widok uradował Adama Michnika, który powiedział publicznie: "Jarku dziękuję ci bardzo, że byłeś z nami razem". Ja, a piszę szczerze, z radością dopisałbym się do podziękowania, gdyby rzeczywiście szef PiS był "z nami razem". Niestety, był obok, nie razem. Podziękowanie Michnika szło za daleko. To zresztą mu się zdarza; na plus i minus.
Jarosław Kaczyński byłby tam razem z nami, gdyby zajął należne mu miejsce, na przedzie, pośród premierów Trzeciej Rzeczpospolitej. Jarosław Kaczyński usiadł w ostatnim rzędzie i to nie było przypadkowe. To była polityczna demonstracja podczas mszy żałobnej. Nie mogę tej uroczystości opuścić, bo będzie to odebrane, jako niezwykła małość, ale pokażę, że "do nich" nie należę. Nie było więc w obecności Jarosława Kaczyńskiego w katedrze niczego, co by pozwalało mieć nadzieję, że jego stosunek do obecnego państwa, do uznającej to państwo politycznej elity, ulega zmianie. Szef PiS był premierem w Trzeciej Rzeczpospolitej, ale ani przez moment nie był Jej premierem. Kierował państwem, które otwarcie negował, a nawet nienawidził. Podobnie, jak nienawidził stojących za tym państwem ludzi i struktur politycznych. I nie ma niestety powodu, by sądzić, że w tej postawie się coś zmienia.
Zarys narodu złożonego z dwóch plemion widać w Polsce od bardzo, bardzo dawna. Ale to, że wspólny grunt łączący te plemiona topnieje, że są sobie coraz bardziej obce i wrogie jest następstwem odrzucenia przez jedno z nich obecnego państwa. Odrzucenia przez polityczny i kulturowy konglomerat złożony z PiS, z niemałej części kleru, z wielu kręgów opiniotwórczych i z wielkiego odłamu narodu. Ta część Polski jest w ataku, reszta się broni, albo ma to gdzieś. Atakujący śpiewają "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie", broniący się "Ojczyznę wolną pobłogosław Panie". Ta sama pieśń rozszczepia się na dwa obozy zimnej na razie wojny domowej. Gdyby nie fakt, że jesteśmy w NATO i w Unii Europejskiej, w dwóch strukturach, których ciążenie stabilizuje podstawy porządku politycznego u nas, byłby już czas wielkiego "larum nad Wisłą".
Dziś wydaje się, że nie ma możliwości zmniejszenia rozdarcia na dwa warczące na siebie plemiona, że nasza polityka musi być gwałtowna, o wojennej retoryce i toczyć się od wyborczej bitwy do bitwy. To może trwać bardzo długo ze szkodą dla licznych problemów, których rozwiązać się dobrze nie da. Nie da, bo nie będzie poczucia wspólnej potrzeby skoro ich rozwiązanie posłuży jednemu wrogowi, a trwanie drugiemu.
Wszystko jest w Polsce do dyskusji. Także kształt ustroju; czy ma być bardziej kanclersko-parlamentarny, czy prezydencko-parlamentarny, nawet to, czy trwająca ćwierć wieku Trzecia Rzeczpospolita powinna być zastąpiona przez jakąś inną. Ale aby to było możliwe muszą być spełnione dwa warunki. Żadna ze stron sporu nie może w swych zamiarach politycznych mieć eksterminację drugiej strony z życia publicznego. I nie chodzi mi o groźby rozstrzeliwania dziennikarzy formułowane przez szaleńca, lecz o znacznie poważniejszej groźby "czyszczenia" wrogich elit. Taki zamiar wyklucza rozmowę. I jeszcze jedno, obie strony muszą śpiewać tę samą wersję "Boże coś Polskę". "Ojczyznę wolną pobłogosław Panie". Bo Ojczyzna może się nie podobać, może nawet odrzucać. Ale jest wolna. Bez tej zgody, też nie może być rozmowy, tylko wojna, na której wszyscy, obie strony, wyjdziemy źle.
* Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski*