Walczymy o prywatyzację

O bombie w szpitalu, lekarzach-przedsiębiorcach i społecznym niezrozumieniu z Krzysztofem Bukielem rozmawia Jacek Dziedzina

21.06.2007 | aktual.: 28.06.2007 14:33

Jacek Dziedzina: Czuje się Pan terrorystą?

Krzysztof Bukiel: – To biskup łomżyński tak powiedział o lekarzach, że stosują metody terrorystyczne. Wysłaliśmy do niego list w tej sprawie.

A jeśli rząd zechce zastosować metody antyterrorystyczne?

– A co, będą strzelać do nas? My prawa nie łamiemy. Terroryzm to jest łamanie prawa.

Co robią teraz lekarze, którzy złożyli wypowiedzenia?

– Na razie czekają, aż minie okres wypowiedzenia, bo nie można z dnia na dzień zrezygnować z pracy. Można porzucić pracę, ale wtedy są pewne konsekwencje prawne. Lekarze zatem nie porzucają pracy, tylko ją wypowiadają z trzymiesięcznym wyprzedzeniem.

A co potem?

– Przyjdzie taki dzień, że do szpitala, w którym pracuje stu lekarzy, do pracy przyjdzie tylko osiemnastu. Wtedy zacznie się pewnie gorączkowa krzątanina dyrektora, który nie będzie wiedział, co z tym zrobić. Może zaprosi lekarzy do rozmowy, proponując im lepsze wynagrodzenie. I chyba tylko tyle może zrobić, próbując nakłonić ich do powrotu do pracy. Jeśli tego nie zrobi, będzie musiał zapewnić przesyłanie chorych do innego szpitala albo pacjenci będą musieli zatrudnić lekarzy prywatnie.

Czuje Pan odpowiedzialność za tych lekarzy, którzy odchodzą?

– Za co mam ponosić odpowiedzialność?

Przypominam, że jest Pan szefem Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, który steruje strajkiem… Nie martwi się Pan o karierę lekarzy, którzy złożyli wypowiedzenia?

– Kariera tych ludzi nie jest zagrożona. W Polsce jest za mało lekarzy. Nie ma innego kraju w Europie, gdzie by było tak mało lekarzy. Nie będzie takiej sytuacji, że lekarze nie będą mieli co robić. Nawet jeśli tak to wygląda, np. wyczerpują się limity w szpitalu, nie można więcej przyjmować, to dlatego, że umowa z Narodowym Funduszem Zdrowia tego nie przewiduje. Ale nie dlatego, że nie ma zapotrzebowania na usługi lekarskie, tylko że płatnik, czyli państwo, nie wywiązuje się z tego obowiązku, nie płaci i ludzie już nie mogą przychodzić, i leczą się prywatnie. Ja nie mogę odpowiadać za te rzeczy. Gdybym był premierem rządu albo ministrem zdrowia, to mógłbym brać odpowiedzialność. Jeśli piekarz, prawnik lub taksówkarz, który nie jest zadowolony ze swojej pracy, rezygnuje z niej, i przez to ktoś nie kupi sobie bułki lub nie dojedzie na ważne spotkanie, to czy można tego piekarza czy taksówkarza obarczać odpowiedzialnością za rzeczy, na które on nie ma wpływu? Ja też nie mam wpływu na to, jak będzie
zorganizowana polska służba zdrowia.

Mówił Pan, także w rozmowie z „Gościem”, że celem tego strajku jest tak naprawdę poruszenie rządu i społeczeństwa, żeby zacząć prywatyzację służby zdrowia. Ale na plakatach w strajkujących szpitalach nie wiedziałem takich postulatów. Wszędzie tylko żądania podwyżek. Czy zatem ktoś w środowisku, poza Panem, chce tej prywatyzacji? Czy chodzi w rzeczywistości tylko o kasę?

– Na pewno większość myśli tak jak ja, że potrzebna jest reforma. Ale nie chciałbym, żeby obarczał pan odpowiedzialnością ludzi, którzy nie mogą odpowiadać za to, że nie zapadną żadne decyzje. My mówiąc o reformie, nie blefujemy, tylko rzeczywiście chcemy zmian systemowych, które spowodują, że lekarz będzie lepiej zarabiał, pacjent będzie lepiej zaopatrzony, a pieniądze będą lepiej wydawane. Ale to nie od nas zależy. Jeśli rządzący powiedzą: nie reformujemy, tylko dajemy wam jakąś podwyżkę – to jest rzeczą oczywistą, że lekarze wezmą pieniądze, jeśli podwyżki będą odpowiednio duże. * Jeśli teraz rząd się ugnie i będzie podwyżka, to pewnie w przyszłym roku znowu zastrajkujecie, zachęceni zwycięstwem? Tak samo było w ubiegłym roku: wywalczyliście podwyżki i dzisiaj znowu są strajki.*

– Nie, nie. W tamtym roku od początku mówiliśmy, o jakie kwoty chodzi i że to jest pierwszy etap. Widzi pan, ludzie usłyszeli, że strajkują nauczyciele. Ale nikt nie wnikał tak naprawdę, jakie były postulaty, bo to ludzi nie interesuje. I tak samo nie mieli ochoty słuchać tego, co my mówiliśmy rok temu. Tym bardziej że rządzący nie chcieli mówić wszystkiego, o co nam chodzi, tylko wybrali sobie fragmencik, który im odpowiadał: chcieli podwyżki, dostali i koniec. Amen. A my od początku mówiliśmy, że to nie jest koniec, tylko to jest początek pewnego procesu. Tak więc to nie jest tak, że dzisiaj dostaniemy, a jutro będziemy na nowo protestować, chyba że będzie porozumienie, że teraz dostajemy część, a w przyszłym roku mamy dostać drugą część, a nie dostaniemy. Wcale nie myślimy w taki sposób, że teraz dostaliśmy trochę, to w przyszłym roku znowu trochę wyrwiemy.

A nie jest tak, że duża część lekarzy boi się tak naprawdę prywatyzacji? Bo wtedy musieliby bardziej się starać, konkurując z innymi szpitalami, gabinetami.

– Część osób może się obawiać na starcie, ale na pewno nie jest tak, że będzie tego żałować, kiedy prywatyzacja już nastąpi. Większość lekarzy chce pracować uczciwie i wykazywać się. Są wręcz maniacy konkurencji i doskonalenia zawodowego.

Co będzie z pacjentami w okresie przejściowym w trakcie prywatyzacji? Nie odbędzie się to kosztem zdrowia i życia?

– Przygotowaliśmy cały projekt zmian systemowych i tam nie było żadnego gwałtownego przejścia. To właśnie brak reakcji na nasz protest może spowodować, że nagle z dnia na dzień okaże się, że nie ma lekarzy w szpitalach i trzeba się leczyć prywatnie. Ale też jestem przekonany, że taki stan nie będzie trwał dłużej niż pięć dni. I nie będzie już się dawać pieniędzy na używane chodniki, na rolników, na górkę świńską, tylko będzie trzeba dać na służbę zdrowia. Priorytety polityków zmienią się w dwie godziny.

* Lekarze, którzy złożyli wypowiedzenia, zaczynają tworzyć spółki lekarskie.*

– Mają tworzyć, tak, to nic zaskakującego. Jeżeli będzie na przykład spółka lekarzy internistów szpitala wojewódzkiego w Słupsku, to ona albo przejmie te funkcje, które kiedyś spełniali lekarze najemni, albo nie pójdą pracować.

Czy taka oddolna, niesystemowa prywatyzacja, nie jest skazana na porażkę? Niektórzy twierdzą, że to dzika prywatyzacja.

– Dzika, to się kojarzy: chcą zgarnąć pieniądze. A jak tu można mówić o dzikiej prywatyzacji, jeśli ja zakładam placówkę prywatną? Co w tym dzikiego? Przychodzę do dyrektora i umawiam się, że ja mogę pracować w tym szpitalu jako przedsiębiorca, samozatrudniający się lekarz za taką i taką stawkę. Albo co jest dzikiego w tym, że pięciu lekarzy umawia się i wspólnie występuje do dyrektora o zgodę na założenie spółki lekarskiej, która jest przewidziana prawem i dyrektorowi zaproponujemy, że u niego będziemy pracować? Dzikie to może być, jeśli rządzący nic nie zrobią. I któregoś dnia przyjedzie jakiś Amerykanin do samorządu województwa lubuskiego i powie: szanowni państwo, ten szpital to jest już moja własność, bo właśnie wykupiłem wasze zadłużenie na 300 milionów złotych, a według księgowych wartości to jest 200 mln, więc jeszcze musicie mi 100 mln dopłacić. I wtedy to będzie dzika prywatyzacja. To będzie prywatyzacja majątku, a nie pracy. A my mówimy właśnie o prywatyzacji pracy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)