W stolicy powstają przedszkola, których nikt nie skontroluje
W stolicy przybywa przedszkoli, których
nikt nie kontroluje - ocenia "Życie Warszawy".
30.10.2008 | aktual.: 30.10.2008 05:08
Ogród Marysieńki mieści się w przedwojennej willi przy ul. Dąbrowskiego na Mokotowie. Działa od września. Chodzi do niego 45 maluchów wieku od 2,5 roku do 4 lat. Dzieci bawią się w przestronnych, kolorowych salach, mogą korzystać z placu zabaw, łazienek dostosowanych do ich wzrostu.
Problem w tym, że placówka nie jest zarejestrowana jako przedszkole, ale jako firma, której przedmiotem działalności gospodarczej jest wychowanie przedszkolne. Dzięki temu nie musi spełniać wielu wymogów, m.in. sanitarnych i budowlanych. Nie otrzymuje też dotacji na swoją działalność, ale też ani kuratorium, ani Biuro Edukacji nie ma nad nią nadzoru - mówi Beata Murawska, zastępca dyrektora miejskiego Biura Edukacji.
Przedsiębiorców, którzy prowadzą w Warszawie takie firmy, jest już 29. Legalnie działających przedszkoli niepublicznych jest 174.
Agnieszka Kolasa, właścicielka Ogródka, z zawodu architekt, chce zarejestrować przedszkole. Zamierzam wystąpić o wszystkie potrzebne zgody. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo zależało mi na czasie, a procedury, które trzeba spełnić, mogą odstraszyć - mówi. Potwierdza to Jan Halbersztat, który wraz z żoną chciał założyć przedszkole pod Warszawą. Nie udało się.
Wyłożyliśmy się na czysto biurokratycznej sprawie. Okazało się, że zgodnie z przepisami prawa budowlanego, aby zarejestrować przedszkole w domu - może ono zajmować nie więcej niż 30% powierzchni użytkowej budynku. My chcieliśmy, aby przedszkole obejmowało większą powierzchnię, ale urzędnicy byli niezłomni. Po roku walki zrezygnowaliśmy - mówi Halbersztat.
Właściciele placówek prowadzących wychowanie przedszkolne mówią, że dla nich najważniejszym nadzorem są rodzice, którzy codziennie widzą, czego i w jakich warunkach uczą się ich dzieci - pisze "ŻW".