"W samolocie rządzę ja, nie prezydent"
Pilot Air Force One opowiada w rozmowie z tygodnikiem "Wprost" o tym jakie panują zasady w Siłach Powietrznych USA. - Jesteśmy stale uczeni, że w Siłach Powietrznych USA schodzenie poniżej minimalnych warunków jest złamaniem prawa. Kontroler na ziemi jest dla nas ostatecznym autorytetem mówiącym, czy możemy, czy nie możemy bezpiecznie podchodzić do lądowania - mówi w rozmowie z Tomaszem Machałą płk Mark Tillman, który przez dziewięć lat był pierwszym pilotem prezydenta USA.
06.02.2011 | aktual.: 07.02.2011 09:41
- Jeśli kontroler ostrzega mnie, że pogoda jest poniżej warunków pogodowych, mogę zejść do wysokości decyzji. Nigdy nie poleciałbym niżej, żeby wypatrywać pasa. Nie znam pilota, który by to zrobił - dodaje.
- Tilman, który dowodził pułkiem odpowiedzialnym za loty najważniejszych osób w USA przez dziewięć lat tłumaczy, że do poszczególnych lotów z prezydentem załogi przygotowywały się przez dwa-trzy miesiące. - Wierzyłem, że lot nie będzie perfekcyjny, jeśli nie zostanie w najdrobniejszych szczegółach zaplanowany jeszcze na ziemi - dodaje. - Przykładałem ogromną wagę, by zaplanować wszystko, co było związane z nawigacją, lotniskiem docelowym, bezpieczeństwem prezydenta po wylądowaniu. Nie jest tak, że wskakuje się do samolotu i po prostu leci - podkreślił.
Płk Mark Tillman powiedział, że drugą najważniejszą sprawą jest trening, który jest wręcz ekstremalnie ważny. - To dlatego my szkolimy się tak dużo. Wsiadając do samolotu, muszę wiedzieć, że moja załoga jest tak samo dobrze wyszkolona jak ja, że jesteśmy zgrani. Mamy tak wiele ćwiczeń w symulatorach, że wiem, co drugi pilot powie, jak zareaguje w krytycznej sytuacji. Siły powietrzne poświęcają dużo uwagi i pieniędzy, by mieć gwarancję, że prezydent jest bezpieczny na pokładzie Air Force One - podkreśla amerykański pilot.
Płk Tilman pytany o to, czy prezydent USA jako zwierzchnik sił zbrojnych może nakazać pilotowi Air Force One lądowanie, podkreśla, że nie jest to możliwe. - Uprawnienia prezydenta nie mają pierwszeństwa nad przepisami bezpieczeństwa. Latałem z kilkoma prezydentami i nigdy nie traktowałem ich w powietrzu jako moich dowódców w sensie wojskowym. Traktowałem ich wyłącznie jako przywódców politycznych. Moją pracą jest przewiezienie ich z miejsca na miejsce. Nigdy ani oni, ani nikt z ich otoczenia, ani nikt z moich wojskowych przełożonych nie nakazywał mi podejmowania jakichś decyzji w powietrzu. Zatrudnili mnie przecież z przekonaniem, że jestem najlepszy z najlepszych - wyjaśnia.